Dziś 30 lat skończyła Master Of Puppets – jedna z najważniejszych płyt w historii muzyki metalowej. „30 lat minęło a na plecach nadal ciary” – napisał Rzeźnia. A ja bym napisał „30 lat minęło i nadal… torsje”.
Ta płyta jest dla mnie jak dobra wódka, która wchodziła jak złoto, ale tak się po niej porzygałem, że po latach gdy tylko widzę jej etykietę to aż mnie telepie.
Przy „Master Of Puppets” ćwierć wieku temu skakałem po tapczanie z rakietką od badmintona, która udawała gitarę. Tarzałem się przy niej po dywanie jak koń cierpiący na świerzb.
Przy tej płycie z wypiekami na twarzy przeglądałem „Twój weekend” i czytałem rubrykę „Mój pierwszy raz” w BRAVO. Przy niej z niecierpliwością przeczesywałem włosy by zobaczyć czy już mogę sobie je związać w kucyk.
„Master Of Puppets” puszczałem swojej dziewczynie chcąc jej udowodnić, że nie tylko ballady Metallica są fajne.
Słuchałem tego albumu gdy miałem włosy za ramiona, spać kładłem się w ramonesce, a glany zdejmowałem tylko do kąpania. Słuchałem go także gdy ścinałem włosy i skórę zmieniłem w marynarką.
Towarzyszyła mi w drodze na studia w walkmanie i w radiomagnetofonie w moim pierwszym samochodzie.
„Master Of Puppets” słuchałem latami.
Słuchałem tak długo aż się porzygałem.
Puściłem panoramicznego pawia, który zaczynał się na wschodzie, a kończył na zachodzie. Rzygnąłem kaskadowo, filtrowanie, na skąpca i na gitarzystę. Dobrze, że nie po pijaku i nie podczas snu, bo skończyłbym jak Bon Scott.
Dziś w rocznicę chciałem coś o tym albumie napisać na swoim blogu, ale ostatecznie poniechałem. To tak jakbym miał 96 lat i miał opowiedzieć o aktualnym życiu seksualnym ze swoją małżonką. Nie chcielibyście czytać szczegółów. To byłoby obrzydliwe i niesmaczne.
Napiszę więc krótko – szanuję, cenię, ale od lat już tego nie robimy. Mam na winylu! Jak włączam to wychodzę. Żona słucha…
Przy „Master Of Puppets” ćwierć wieku temu skakałem po tapczanie z rakietką od badmintona, która udawała gitarę. Tarzałem się przy niej po dywanie jak koń cierpiący na świerzb.
Przy tej płycie z wypiekami na twarzy przeglądałem „Twój weekend” i czytałem rubrykę „Mój pierwszy raz” w BRAVO. Przy niej z niecierpliwością przeczesywałem włosy by zobaczyć czy już mogę sobie je związać w kucyk.
„Master Of Puppets” puszczałem swojej dziewczynie chcąc jej udowodnić, że nie tylko ballady Metallica są fajne.
Słuchałem tego albumu gdy miałem włosy za ramiona, spać kładłem się w ramonesce, a glany zdejmowałem tylko do kąpania. Słuchałem go także gdy ścinałem włosy i skórę zmieniłem w marynarką.
Towarzyszyła mi w drodze na studia w walkmanie i w radiomagnetofonie w moim pierwszym samochodzie.
„Master Of Puppets” słuchałem latami.
Słuchałem tak długo aż się porzygałem.
Puściłem panoramicznego pawia, który zaczynał się na wschodzie, a kończył na zachodzie. Rzygnąłem kaskadowo, filtrowanie, na skąpca i na gitarzystę. Dobrze, że nie po pijaku i nie podczas snu, bo skończyłbym jak Bon Scott.
Dziś w rocznicę chciałem coś o tym albumie napisać na swoim blogu, ale ostatecznie poniechałem. To tak jakbym miał 96 lat i miał opowiedzieć o aktualnym życiu seksualnym ze swoją małżonką. Nie chcielibyście czytać szczegółów. To byłoby obrzydliwe i niesmaczne.
Napiszę więc krótko – szanuję, cenię, ale od lat już tego nie robimy. Mam na winylu! Jak włączam to wychodzę. Żona słucha…