ABOMINATOR to jeden z moich faworytów australijskiej sceny. Nie wiedzieć jednak czemu ten zespół mimo nagrywania znakomitych krążków nigdy nie zdobył popularności na miarę choćby swoich kolegów z DESTROYER666
A może właśnie odpowiedź jest prosta – brak thrash metalowych riffów i heavy metalowych melodii sprawia, że Abominator jest jednak ciut mniej przystępny. Ale czy gorszy? Tegorocznej płyty Destroyer666 jeszcze nie słyszałem, ale życzyłbym sobie by była na tak wysokim poziomie jak ubiegłoroczny krążek ich rodaków.
„Evil Proclaimed” to już piąty duży album, istniejącego od 1994 roku Abominator. Jego premiera na scenie metalowej była mniej więcej tak głośno komentowana jak nowy film Tory Lane w telewizji Trwam. Przeszła zupełnie bez echa, może z jakimiś skromnymi recenzjami w bardziej podziemnych periodykach. Nic dziwnego – Abominator podobnie jak Tory Lane – ma swój target, grono oddanych i wiernych fanów, którzy kolejne dawki muzyki przyjmują z nabożną czcią i potrafią docenić jej walory.
„Evil Proclaimed” proponuje porcję death/black metalu imponującego bestialskimi wokalizami, warczącymi riffami i zdecydowanymi partiami perkusji. To dość prosta, ale jednocześnie porywająca i selektywna muzyka, która nawet jak miejscami popada w szaleńcze tempa to ani na moment nie zatraca swej chwytliwości, eleganckiej i wojskowej wręcz dyscypliny, której pilnują wojenne partie perkusji, brzmiące jak wezwanie do artyleryjskiego ataku.
Ta muzyka jest bezwzględna, natarczywa, i pełna furiackiej pasji. W tej niepohamowanej barbarzyńskiej agresji czai się jednak dużo smaczków i naprawdę interesujących zagrywek, które początkowo nie są łatwo dostrzegalne w bitewnym kurzu i wojennej pożodze.
Pierwsza płyta bardzo dobra, kolejna jeszcze lepsza, a trzecia i czwarta to już mistrzostwo świata w kategorii surowego, bestialskiego black/death. W chwili premiery najbardziej wstrząsnęły mną "Subversives for Lucifer" i "Nuctemeron Descent".
Jedno z moich marzeń koncertowych…