BLACK SABBATH: Pierwsza płyta CD

1

Kiedy byłem małych chłopcem wpadłem na pomysł, że kupię sobie jakąś płytę CD. Nie miałem jej jeszcze na czym odtwarzać, ale gorąco wierzyłem w to, że kiedyś dorobię się jakiejś plastikowej wieży THOMSONICA lub PANASONIXA i będę mógł moją płytę popieścić nie tylko ręką, ale także laserem.

Poszedłem do sklepiku w moim mieście, w którym mieli ubrania, buty, przybory papiernicze, kasety i CD. Niestety na krążkach dostępny były tylko pozycje takich kapel jak BACH, CHOPIN i BEETHOVEN. Zapytałem pana o metal, a on najpierw polecił mi sklep „ROLNIK”, w którym oferowali m.in. wiadra, gwoździe i kątowniki, a później podrapał się po głowie i wyciągnął spod lady gruby plik kartek spięty zardzewiałym, metalowym spinaczem. Była to lista płyt, które mógł zamówić.

Zamówienie życia

 

Pan popatrzył okiem fachowca. Znów podrapał się po głowie i rzekł.
– Za miesiąc powinienem sprowadzić!
– Ile będzie kosztowała? – zapytałem przytomnie.
– Trzysta pięćdziesiąt tysięcy złotych – odparł sprzedawca i omiótł mnie spojrzeniem, jakby próbował ocenić moją rentowność.
Zacisnąłem dłonie na szklanej ladzie, wbiłem wzrok w rząd pustych kaset BASF i wycedziłem przez zęby.
– Dobra… wezmę.
Kaseta magnetofonowa kosztowała wówczas 10 tys. złotych.
– 35 kaset mógłbym sobie za to jedno CD kupić – przerachowałem w myślach, a myśl ta spędzała mi sen z powiek przez najbliższe tygodnie. Wyobrażałem sobie jednak, że mam „Sabbath Bloody Sabbath” na CD – oczami wyobraźni widziałem jak wyjmują krążek z pudełka, jak widzę ucieszoną gębę odbijającą od połyskującej i gładkiej jak lustro powierzchni krążka. Zasypiając wyobrażałem sobie, że CD już leży obok na mojej poduszce, jak otwieram oczy i pierwszą rzeczą, którą widzę jest okładka „Sabbath Bloody Sabbath” – większa niż na kasecie, kwadratowa, fajna…

– To bym chciał… – wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło czując jak kropla potu łaskocze mnie w plecy i ścieka tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę.

Próbując opanować gorączkowe bicie serca i drżenie łydek zacząłem przeglądać listę. Mój wzrok zatrzymał się na pozycji BLACK SABBATH – Sabbath Bloody Sabbath. Spoconym paluchem wskazałem panu.

Pierwsza upragniona płyta

No i zacząłem gromadzić kasę. Najpierw rwałem czerwone porzeczki, później przerzuciłem się na czarne – bo płacili więcej za łubiankę. Szybko się jednak zorientowałem, że zbiera się je wolniej. Po kilku tygodniach uzbierałem potrzebną mi kwotę i pognałem do sklepu.
– Płyta czeka – zakomunikował pan zza lady.
Rzuciłem przed nim worek pieniędzy pachnący sokiem z porzeczek, chwyciłem w brudne paluchy upragnione CD i wybiegłem ze sklepu. W domu gorączkowe oględziny – zwykła wkładka – uboga, czterostronicowa, bez żadnych tekstów, obrazków. Wizualnie nie było to wydanie oszałamiające – kilka lat później za kwotę ponad trzy razy mniejszą kupiłem sobie ruskie wydanie z wypasioną książeczką, tekstami i chyba jakimś bonusem.
Niemniej jednak „Sabbath Bloody Sabbath” był moim pierwszym CD. Pierwszym albumem, który powędrował do mojego odtwarzacza, gdy kilka lat później rodzice zakupili mi wieżę ze srebrnymi przyciskami, które z czasem zaczęły się łuszczyć odsłaniając biały plastik. A jak się słuchało tych pierwszych płyt… – z namaszczeniem, z nabożną czcią i w skupieniu, jak mnich podczas głębokiej medytacji. Każdy riff, każde uderzenie perkusji, każda wyśpiewana fraza rzeźbiły mi korę mózgową jak dłuto kamień i po latach mogę powiedzieć, że ta muzyka ukształtowała mnie w równym stopniu co ręka Michała Anioła twardą bryłę marmuru.

1 KOMENTARZ

  1. Ja nie pamiętam pierwszego tytułu na CD. Chyba było to "Final holocaust" MASSACRA. Nawiasem mówiąc, przez wiele lat myślałem, że płyta nazywa się po prostu "Massacra", bo właściwy tytuł nigdzie na moim wydaniu nie widnieje (?!?). Na pewno nie kosztowała mnie tyle wyrzeczeń, bo sprezentował mi ją kumpel po powrocie z kilkunastodniowego pobytu we Francji, robiąc tym samym bardzo miłą niespodziankę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj