DELIRIUM to holenderski zespół death metalowy, który postawił po sobie dwie demówki i jedyną pełną płytę o dźwięcznym tytule „Zzooouhh” . Ten album po dwudziestu sześciu latach, które minęły od jego premiery wciąż broni się znakomicie
W tym roku za sprawą hiszpańskiej Memento Mori wyszła wspaniale wydana dwupłytowa reedycja „Zzooouhh”, wzbogacona o dwie demówki oraz materiał koncertowy zarejestrowany w Belgii w 1991 roku. DELIRIUM z upływem lat nie straciło nic ze swojego oldschoolowego, potężnego i mrocznego brzmienia. Ich death metal cechują miażdżące, ciężkie, doom metalowe zwolnienia wprowadzające dużo przestrzeni, budującej ponury klimat. W szybszych fragmentach nie brakuje porywających riffów i świetnej rytmiki. Elementy death i doom metalowe przenikają się tak zgrabnie i w odpowiednich proporcjach, że płyta ani przez chwilę nie wydaje się monotonna.
Delirium jak wino
Na szczególną pochwałę zasługują wokale – obrzydliwe, odpychające, wypluwane z obrzydzeniem, jakby z głębi krtani – nie barwą ale sposobem artykulacji – mogące przypominać dokonania ich rodaków z Asphyx. Muzycznie słychać tu sporo nawiązań do Celitc Frost – choćby w doskonałym doomowym „Floods Of Intricate” czy bardziej gwałtownym „Menace Unseen”. „Zzooouhh” to płyta, której po latach słucha się równie dobrze jak w chwili premiery – a być może, w czasach mody na powroty i muzyczne wycieczki do przeszłości, zaryzykował bym twierdzenie, że nawet lepiej.
Gdy do mnie ten materiał trafił na przegrywanej kasecie w latach dziewięćdziesiątych był tylko niezły, ale nie wytrzymywał porównania z tuzami gatunku holenderskiej sceny. Wówczas byłem zachwycony przede wszystkim Asphyx, Gorefest i Sinister i niewiele więcej poza nimi z kraju tulipanów do mnie docierało. Dziś, gdy nie mogę oderwać się od tego krążka, zaczynam cholernie żałować, że DELIRIUM skończyli grać po tej płycie. Wydaje się, że potencjał tego zespołu był naprawdę spory i kto wie czy w przyszłości nie udałoby im się stworzyć czegoś unikalnego i oryginalnego?
Demówkowe początki, koncertowe wojaże
Cieszą też dodatki – debiutanckie demo „Delirium” z 1988 roku brzmi surowo, ale jednocześnie selektywnie i potężnie. W pierwszych dwóch utworach nie ma doom metalowych pochodów i skrzętnego budowania klimatu – jest szybko, ostro i do przodu. Podoba mi się mocne wyeksponowanie bębnów, a ostre i cięte riffowanie przypomina mi BATHORY z thrashowego okresu, co oczywiście jest zupełnie nietrafione bo Quorthon nagrywał swoje płyty ładne parę lat później. Ciekawe są też wokalizy – nie przypominające jeszcze klasycznego death metalowego growlingu, czasami kojarzące się z demonicznymi krzykami wczesnego Venom, a miejscami wchodząc na wyższe rejestry, mogące przywodzić skojarzenia z Mercyful Fate. No i partie solowe – pełne heavy metalowego rozmachu – ale jednocześnie surowe, agresywne i na swój sposób ekstremalne. Cięższy wolniejszy, dłuższy i bardziej rozbudowany jest trzeci utwór – Beyond the Gates of Afterdark, który później trafił na debiut. Powiedziałbym, że ta demówkowa wersja nie tylko nie ustępuje swojemu płytowemu odpowiednikowi, ale kto wie czy nawet go nie przewyższa ujmując venomowską wulgarnością. Bardzo fajny, świetnie zaaranżowany i urozmaicony utwór.
Na drugim krążku my drugie demo Holendrów „Amputation” wydane w 1989 roku. Brzmienie jest bardziej przytłumione i jadowite – wokalnie mamy już death metal pełną gębą. Na materiał ten składają się cztery utwory, które później znalazły się na debiucie – pewnie w pełniejszym i lepszym brzmieniu – niemniej jednak warto posłuchać ich pierwotnych wersji, emanujących specyficznym, demówkowym urokiem.
Ciekawe są też nagrania koncertowe, wśród których DELIRIUM zaprezentował – a jakże – cover CELTIC FROST – „Circle of the Tyrants”. Jakościowo brzmienie koncertu pozostawia wiele do życzenia – słychać, że to materiał grany na żywo i słychać, że narywany w dość amatorskich warunkach, na początku lat dziewięćdziesiątych. Mocno wyeksponowany został wokal, w drugim rzędzie perkusja – gitary są nieco przytłumione, miejscami zlewając się mało czytelną ścianę dźwięku. Mimo tych mankamentów całkiem przyjemnie się tego słucha – szczególnie gdy zna się doskonale studyjne pierwowzory. Ot, ciekawostka dla największych maniaków. Podoba mi się też ciągłość tego materiału – przywitanie się z publicznością, zapowiedź kolejnego utworu. Zamykam wtedy oczy i staram sobie wyobrazić jakich zatęchły mroczny klubik, w którym właśnie gra DELIRIUM dla garstki długowłosych maniaków, który właśnie schodzą się na główne gwiazdy tego wieczoru, którymi wówczas byli CATHEDRAL i PARADISE LOST. Oj, chciałbym 31 marca 1991 roku być w tym klubie.
Album „Zzooouhh” polecam wszystkim entuzjastom holenderskiego death metalu – potężnego, ciężkiego, potrafiącego w brawurowy sposób przejść z doom metalowego duszenia do death metalowej nawałnicy. Warto sobie po ponad ćwierćwieczu o DELIRIUM przypomnieć, a w przypadku młodszych słuchaczy – uświadomić ich istnienie.