DERANGED to zespół, który bez wahania mógłbym polecić każdemu fanowi death metalu, który przedkłada scenę amerykańską nad skandynawską. Tu nie ma ładnych melodii, heavy metalowych riffów, ani piwnicznego rzężenia i budowania mrocznej atmosfery grozy.
DEARANGED to czysty rozpierdol! Brutalny, bezwzględny death metal, który wychłoszcze waszą błonę bębenkową, tak jak Jezus Chrystus został wychłostany na planie zdjęciowym sadystycznego filmu Mela Gibsona.
W 1995 roku wydali debiutancką płytę „Rated-X” i moim skromnym zdaniem rozwalili w drobny mak, nagrywając jedną z najlepszych death metalowych płyt tamtego roku. Uwielbiam intensywność i dzikość tego krążka.
Jak się okazało panowie poszli jeszcze dalej na swojej drugiej płycie – „High on Blood”, która okazała się nie tylko brutalna, ale także bezwzględnie perfekcyjnie zagrana i cudownie brzmiąca. Chyba do dziś, do tego albumu mam największy sentyment i wskazałbym go jako największe osiągnięcie DERANGED. Ba, moim zdaniem to jedno z największych osiągnięć całego europejskiego brutalnego death metalu. Riffy na „High on Blood” nie wybrzmiewają, one wręcz prują powietrze, a cała płyta ma w sobie taki pęd, agresję i intensywność, że słucha się jej z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej sekundy. Rewelacja!
Trzecia płyta – III, której okładka zawsze kojarzyła mi się z moim ulubionym albumem CARCASS również Szwedom ujmy nie przynosi, ale w stosunku do poprzedniczki cechuje ją lekko zbassowane, bardziej przestrzenne i przez to nieco puste brzmienie. Muzycznie zdecydowanie daje radę, ale brzmieniowo nie urzekła mnie aż tak jak poprzedniczka.
Z kolei „Deranged” brzmi znów ciężko i nieludzko intensywnie. W chwili premiery przeszła mi bez specjalnych emocji, ale po latach wróciłem i ją doceniłem. Bardzo podoba mi się brzmienie perkusji oraz chropowata i czytelna faktura riffów. Jest brutalnie i groove jednocześnie, są wyniszczające przyśpieszenia i intensywność wyrywająca z butów wraz ze skarpetami. Deranged to mistrzowie w swoim fachu.
Nie pamiętam już, który to był utwór – ale na jakiejś składance usłyszałem kawałek z płyty „Plainfield Cemetery”. Tak mi się spodobał, że miałem wobec tego krążka wręcz niebotyczne oczekiwania. Niestety nie zostały do końca spełnione i to chyba nawet nie z winy samego DERANGED. Oni wciąż grali swoje – brutalny, szalony, rytmiczny i porywający death metal najwyższej próby. Może ja wtedy byłem zmęczony taką stylistyką i właśnie przez to „Plainfield Cemetery” mnie nie porwała. Po kilku latach do niej wróciłem. Teraz nie wiem czy obok dwójki to nie jest płyta z dyskografii DEARANGED, do której powracam najczęściej.
Rok 2006 przyniósł szóstą płytę DEARANGED – z jednej strony w jakiś sposób nawiązującą do „ „High on Blood”, z drugiej – jakby nieco mniej ekscytującą od poprzedniczek. Przynajmniej takie wrażenie miałem w chwili premiery. Może to kwestia brzmienia – mniej skomasowanego, bardziej metalicznego, suchego i selektywnego. Dziś jak słucham tej płyty to sobie myślę, że może przez to brzmienie DEARANGED zaprezentowało się trochę nowocześniej i inaczej. Niemniej jednak chyba pozostanę przy zdaniu, że to ich najsłabszy album – mimo że wcale nie jest słaby.
Nie mam natomiast żadnych pytań, odnoście siódmego albumu Szwedów – The Redlight Murder Case z 2008 roku. Brzmienie potężne, ciężkie i zwarte – riffy miażdżące, partie perkusji fenomenalne, wokale jak gruboziarnisty papier ścierany, który zamocowany na wiertarce inhaluje nasze uszy przenosząc na fale mózgowe nieziemską rozkosz.
Swą spektakularną formę DERANGED przypieczętowali cztery lata temu albumem „Cut Carve Rip Serve” brzmiącym jeszcze ciężej i potężniej. Absolutny majstersztyk w swojej klasie. Brzmienie tego albumu jest tak pyszne, że aż pragnie się ugryźć dźwięki wydobywające się z głośników. Cudownie bulgoczące gitary, perkusyjny ostrzał z karabinu maszynowego i nieludzkie wokalizy, tworzą absolutny kanon gatunku i jedną z najlepszych płyt z brutalnym death metalem ostatnich lat.
Ostatnim wydawnictwem DEARANGED, na którym potwierdzili swoją wielkość jest MCD sprzed dwóch lat „Morgue Orgy” ze wspaniałą, oldskulową, czarno-białą okładką. Dla mnie to rewelacyjne wydawnictwo! W tej stylistyce trudno sobie wyobrazić by dało się zagrać jeszcze lepiej.