Dzień, w którym prawie zostałem gwiazdą!

    18

    Czy zdarzyło Wam się kiedyś znaleźć po tej drugiej stronie? Stać na środku sceny, skupiając uwagę publiczności, biegać z gitarą i krzyczeć do mikrofonu. Czy czuliście kiedyś adrenalinę, która sprawia, że na scenicznych deskach jesteście w stanie dać z siebie wszystko, albo jeszcze więcej? Wiem o czym piszę, bo sam to przeżyłem!!! 

     Działo się to jeszcze w szkole podstawowej. Podczas Dnia Wiosny nauczyciele chcieli odciągnąć nas od wagarów i wpadli na pomysł, że zorganizują konkurs na najlepszego artystę scenicznego. Każda klasa miała kogoś zgłosić, by na scenie „śpiewał” z playbacku i udawał jakąś muzyczną gwiazdę
    Dziewczyny ode mnie z klasy chciały udawać Guns n’ Roses.
     – Ale Guns n’ Roses to gówno – przekonywałem je dyplomatycznie.
    – To co proponujesz?
    – Panterę – odparłem dziarsko.
    – A co to jest? – zapytały zdegustowane.
    – Świetny zespół – zacząłem ich przekonywać. -Wypadniemy dużo lepiej niż naśladując jakieś głupie Guns n’ Roses.
    Moje miałkie argumenty nikogo nie przekonały, uznano, że udawanie zespołu, którego nikt nie zna jest głupotą i stanęło na Gunsach. Ja jednak nie dawałem za wygraną, namówiłem trzech kolegów i zgłosiłem do konkursu dodatkowy zespół – PANTERĘ.

    Na garnkach z tekturowymi gitarami

    Następnego dnia po lekcjach zostaliśmy, żeby omówić nasz występ. Rozemocjonowany wybrałem utwór do odegrania. Mój wybór padł na „Hollow”.
    – Zaczyna się bardzo spokojnie – relacjonuję kolegom bo nie mamy magnetofonu i nie ma możliwości by posłuchać. – Zaczniemy powoli i łagodnie. Wszyscy będą myśleli, że to jakaś ballada. Wokale na początku są bardzo spokojne. Ja będę śpiewał do mikrofonu, wy – tu wskazałem na dwóch kumpli – „zagracie” na gitarach, a ty (tu mój palec powędrował w kierunku trzeciego) będziesz perkusistą. W połowie utworu jest solówka, a później wchodzi taka niepokojąca gitara i potężny riff wyrywający publikę z butów i ściągający wszystkim skalpy. Wokal staje się agresywny. Wtedy zaczynamy szaleć i robimy na scenie totalną rozpierduchę!!! – rozgorączkowany wyjawiłem sekrety swojego misternego planu.
    – Skąd weźmiemy instrumenty? – zapytał rzeczowo jeden z gitarzystów.
    – Cholera – podrapałem się po głowie. – O tym nie pomyślałem. Może z tektury zrobimy? – zaproponowałem.
    – Będziemy wyglądać idiotycznie – skwitował kumpel.
    – Nie, fajnie je narysuję, a później wytnę, pomaluję, narysuję struny. Z daleka powinny wyglądać jak prawdziwe – przekonywałem.
    – Perkusję też narysujesz? – dopytał perkusista.
    – Kurwa! Czepiacie się! Z takim podejście to żadna kapela nigdy by nie zaczęła grać – poczułem rosnącą irytację. – Przynieś z domu jakieś garnki!
    – Garnki? – zdziwił się kumpel.
    – Tak, takie do gotowania, rożnych rozmiarów. Poustawiamy na krzesłach i będziemy mieli perkusję.
    – Jak oni wyglądają? – zapytał drugi z gitarzystów.
    – Kto?
    – No ta Puma!
    – Kurwa! Jaka Puma? Pantera, nie Puma – odrzekłem coraz bardziej wkurzony. – Wylecisz ze składu jak nie będziesz wiedział w jakiej kapeli grasz – zagroziłem.
    – No to jak wyglądają?
    – Cholera, trudno powiedzieć – znów podrapałem się po głowie. – Jest zdjęcie na kasecie, ale niewyraźne – przyznałem strapiony i wyjąłem z kieszeni kasetę „Vulgar Display Of Power” wydaną przez Euro Star.

    Problemy z włosami

    – Wokalista jest łysy – zauważył perkusista.
    – No przecież się nie ogolę na łyso! – żachnąłem się, bo właśnie w tym czasie zapuszczałem już włosy i miałem fryzurę na pazia królowej Bony.
    – Możesz założyć czepek – zaproponował jeden z gitarzystów.
    – Jaki czepek?
    – No taki kąpielowy, co na pływalni się zakłada. Moja mama ma taki, mniej więcej w kolorze ciała.
    – No stary, nie wyjdę przecież przed całą szkołę w czepku twojej mamy! – zaoponowałem. – Wystąpię normalnie, z takimi włosami jakie mam! – dodałem stanowczo.
    – Wokalista jest łysy – powtórzył perkusista.
    -Znaliście wcześniej Panterę? – zapytałem.
    We trzech jak na komendę pokiwali przecząco głowami.
    – No widzicie! Z całej szkoły nikt ich nie zna i nikt nie wie, że wokalista jest łysy. Jak wyjdę z włosami to absolutnie nikt się nie kapnie, że coś jest nie tak.
    Żelazna logika moich argumentów przekonała skład całego zespołu.

    Problemy z erekcją gryfów

    Przez całe popołudnie i wieczór robiłem te cholerne gitary. Znalazłem jakieś na zdjęciach w Metal Hammerze, przerysowałem je w powiększeniu na karton, narysowałem struny i wyciąłem. Nie miałem jednak tektury tylko zwykły brystol. Gdy pomalowałem je plakatówkami papier zmiękł, gryfy zaczęły się marszczyć i giąć.
    – Wygląda jak gówno! – skwitował moje wysiłki perkusista, który następnego dnia przytachał z domu cały zestaw garnków, rondli i nawet patelnię.
    – No nie, ja nie wyjdę z czymś takim – dodał gitarzysta. -Ten gryf wygląda jak kutas, który ma problem z erekcją.
    – Sam jesteś kutas – zacisnąłem pięści i kto wie jakby się potoczyła nasza wymiana zdań gdyby w szatni nie pojawili się… Guns n’ Roses.

    Gansi nas supportują

    Aż nam dech w piersiach odjęło. Dziewczyny wyglądały szałowo – Axl miał chustkę na głowie, rude proste włosy, obcisłe spodenki i adidasy z mięsistymi jęzorami i napisami „AXL”. Na twarzy piegi, cholera, nawet te spodenki koleżanka wypchała sobie w kroku i miała jaja większe niż my czterej członkowie PANTERY razem wzięci. Slash z burzą czarnych włosów zrobionych z jakiegoś ufarbowanego mopa, prawdziwy, wysoki kapelusz i nawet fajek w ustach! No i gitary! One nie dość, że wyglądały jak Guns n’ Roses to miały jeszcze prawdziwe, elektryczne gitary!!!
    – No nie, nie możemy wyjść na scenę. Jak my przy nich wypadniemy? Skompromitujemy się! – nasz gitarzysta był bliski płaczu.
    – Poczekajcie, mam pomysł! – wyszeptałem przez zaciśnięte gardło i ruszyłem biegiem za Guns n’ Roses.
    – Ej! Dziewczyny! – krzyknąłem.
    – Chcesz autograf? – zapytał Slash i wszystkie roześmiały się jak czternastoletnie dziewczęta.
    – Ha! Głupie cipy. Mam was, nie jesteście prawdziwym Guns n’ Roses! – pomyślałem z triumfem i puściłem zniewagę mimo uszu. – Wy gracie przed nami prawda? Pożyczycie nam gitar? – zapytałem, oglądając się nerwowo czy kumple na pewno schowali nasze „opadające papierowe gryfy”.
    – Spoko! Nie ma sprawy – odpowiedział Duff McKagan.
    – Perkusję też chcecie? – zapytał Matt Sorum. 
    – Macie perkusję?!!! – krzyknąłem w myślach, ale zrobiłem obojętną minę i powiedziałem spokojnie: – Mamy swoją perkusję, ale żeby nie robić zamieszania z rozstawianiem to może rzeczywiście będzie lepiej jak zagramy na waszej.

    Twoja stara puma!

    Pobiegłem do kumpli uradowany. Niestety okazało się, że nam się skład posypał. Odszedł jeden z gitarzystów.
    – Musimy na szybko kogoś znaleźć – perkusista zaczynał się denerwować.
    – Walić to! Zagramy we trzech! – byłem zdeterminowany.
    – Ale ich jest czterech – wtrącił gitarzysta, który pozostał w składzie.
    – Kogo jest czterech? – zaczynałem się denerwować, bo już wszystkie klasy zaczęły schodzić się na salę gimnastyczną i nasz występ zbliżał się wielkimi krokami.
    – No tej Pumy!
    – Pantery! – krzyknąłem wkurzony. – Przecież nikt ich nie zna! Nikt nie będzie wiedział czy ich jest czterech czy trzech!
    Kumple wzruszyli ramionami i ruszyliśmy do sali gimnastycznej, na której rozbrzmiewały pierwsze takty „November Rain”. Dziewczyny były rewelacyjne. Naoglądały się teledysków i odegrały swoje role perfekcyjnie, a AXL wykuł na pamięć cały tekst utworu tak, że w niektórych momentach nie byłem pewien czy to wciąż jeszcze playback. Zostały nagrodzone burzą oklasków. Po nich wyszła pani dyrektor i zapowiedziała drugi zespół.
    – A teraz Puma z siódmej „B”! Prosimy o oklaski.
    – Twoja stara Puma – chciałem wykrzyknąć, ale w porę się opamiętałem.

    Nieoczekiwana zmiana składu

    I już wychodzimy na scenę gdy słyszę za plecami mojego perkusistę.
    – O kurwa! Moje garnki!
    Odwracam się przez ramię i dyskretnie szepczę:
    – Na chuj ci garnki, masz prawdziwą perkusję!
    – Stara mnie zabiję jak pogubię te garnki – odpowiada perkusista, odwraca się i … wybiega z sali gimnastycznej szukać tych swoich cholernych garnków. 
    – Puma jakaś nieśmiała – słyszymy ze sceny głos pani dyrektor. – Dodajmy jej odwagi brawami.
    Wszyscy klaszczą, mój gitarzysta ma minę jakby miał rozwolnienie i zastał nieczynną toaletę. Patrzy na mnie pytająco. Ja w akcie desperacji łapię za rękę stojącego obok kumpla – to drugoroczny Tomek, który właśnie doszedł do nas do klasy.
    – Chodź, będziesz naszym perkusistą!
    – Spierdalaj! Ja nie znam tego zespołu – odpowiada i się wyrywa.
    – Nikt go nie zna. Chodź! Tylko będziesz siedział za perkusją, nic nie musisz robić. Podwyższą ci stopień ze sprawowania – i jakimś cudem ten argument do niego trafia.
    Wychodzimy na scenę, oklaski milkną.
    Tylko ja mam jako taki image – spodnie moro i koszulkę Metallica. Gitarzysta wygląda jakby właśnie miał iść z ojcem do sklepu mięsnego, a nowo nabyty perkusista nosi dresy i biały golf. Chłopaki ze starszych klas patrzą na nas ze złośliwymi uśmieszkami, ale nikt nic nie mówi – bo Tomek potrafi w michę przylać każdemu w szkole. Choć odrobinę szacunku zyskaliśmy tym nowym składem.

    Robimy rozpierduchę, okradają nas z nagrody

    Stoję na scenie z gitarą, kumpel obok – wciąż ma wyraz twarzy jakby miał za chwilę wybuchnąć płaczem. Ręce mu się trzęsą, pot kapie po skroniach. Włączają nam playback i zaczyna się „Hollow”. Cała szkoła patrzy na mnie a ja chodzę z gitarą i udaję, że śpiewam, a ten spokojny wstęp, który słuchany z taśmy wydawał się taki krótki trwa i trwa…
    Wydaje mi się, że już siódma zwrotka leci i odciski mi się na stopach robią od dreptania w tę i z powrotem po tej cholernej scenie. Zerkam na perkusistę. Nawet pałeczek nie wziął do rąk, siedzi i ogląda sobie paznokcie. Co za idiota!
    I wreszcie jest ten długo oczekiwany, niepokojący motyw i za chwilę wejdzie ten riff. Wyskakuję wysoko w powietrze i spadam na kolana. Publika się ożywia, słuchać oklaski i śmiech. Ktoś płacze w pierwszym rzędzie. Jestem jak w amoku, miotam się po scenie jak ranne zwierzę w klatce, biegnę w stronę perkusisty i z kopa wywracam jeden z bębnów. Ten przestaje oglądać swoje paznokcie i patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami.
    Gitarzysta przestaje udawać, że gra. Stoi jak słup soli i gapi się na mnie oniemiały. Podbiegam do niego i pcham go z całej siły, żeby zmusić go do scenicznego ruchu. Ten jednak traci równowagę i leci plecami na jakąś sceniczną dekorację, która przewraca się na dzieciaki z pierwszego rzędu. Wrzask, pisk, płacz, śmiech.
    – Wyłączcie to! – ktoś krzyczy i wyłączają nam utwór w połowie.
    – To jeszcze nie koniec! – podbiegam do pana od muzyki, który jest operatorem magnetofonu. Ten macha lekceważąco ręką i pokazuje na leżącą dekorację, spod której próbują się wydostać roześmiani uczniowie z młodszych klas.
    – Chyba nie było tak źle – rzucam do mojego gitarzysty, który ma minę jakby mu przed chwilą zrobiono lewatywę z wrzątku i papryki chilli.
    – Zajebałeś dzieciakowi gryfem – wskazuje palcem na płaczącego pierwszaka.
    – Cholera, kto dzieciaki wpuścił pod samą scenę… – wyszeptuję czując jak schodzi ze mnie adrenalina. Czuję, że zostaliśmy pokonani. Nie mylę się. Nagrodę zgarnia Guns n’ Roses. Dziewczyny bisują, a my siedzimy i oglądamy je rozgoryczeni i nieco upokorzeni przegraną.
    – To wszystko przez to, że kawałek wyłączyli nam w połowie – mówię pod nosem, ale chyba sam do końca w to nie wierzę.

    Czas weryfikuje prawdziwy talent

    Ta historia ma jednak swój epilog, który potwierdza tezę, że prawdziwych artystów weryfikuje upływ czasu. Dwadzieścia lat później znów byłem w swojej podstawówce, na jej jubileuszowym święcie. Nie, spokojnie, tym razem nie udawałem Anselmo. Pełniłem rolę poważnego absolwenta szkoły i dziennikarza. Po zakończeniu oficjalnych uroczystości uciąłem sobie pogawędkę z jedną ze starszych nauczycielek, która pamiętała mnie jako ucznia.
    – A pamiętasz jak kiedyś w dzień wiosny udawaliście jakiś punkowy zespół? – zapytała niespodziewanie. Zmarszczyłem czoło i dopiero po chwili doznałem olśnienia.
    – A tak! Panterę. Nie wyszło to najlepiej…
    – Nie, byliście świetni i bardzo żywiołowi. Przewróciliście dekorację i wpadłeś na perkusję jak tańczyłeś pogo – nauczycielka roześmiała się serdecznie.
    – No i dziewczyny Guns n’ Roses świetnie udawały – dodałem podsycając wspomnienia.
    – Dziewczyny? A to ich zupełnie nie pamiętam. Tylko ten wasz występ zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Tego nigdy nie zapomnę. Jak ten zespół się nazywał? – zapytała pani nauczycielka unosząc nieco brwi i patrząc na mnie badawczo zza filiżanki kawy.
    – Puma! – odpowiedziałem ze śmiechem i zatopiłem zęby w kawałku tortu.

    18 KOMENTARZE

    1. Miałem kumpla, na którego w pewnym momencie wołalismy Puma. Geneza dokładnie taka sama jak w Twoim tekście – taka prosta nazwa, takie trudności z zapamiętaniem 🙂

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj