Nastawiłem się na szwedzką mielonkę, udanego klona wczesnego ENTOMBED, piaszczyste gitary, grobowe brzmienie… jednym słowem SZWECJĘ. Tymczasem słucham właśnie FIRESPAWN „Shadow Realms” i czuję, że płynę na desce po wzburzonych falach Oceanu Atlantyckiego. Wiatr we włosach, ciepłe słoneczko i uśmiech na twarzy
Gdy dowiedziałem się o FIRESPAWN to natychmiast zapałałem rządzą posiadania ich płyty. Tak się jednak złożyło, że przez pierwsze tygodnie po premierze „Shadow Realms” nie mogłem jej nigdzie dostać, a później gdy wreszcie zakupiłem, to przyszła z 2312 innymi płytami i wylądowała na półce „do przesłuchania”.
Dziś wreszcie ją odpaliłem i przyznam, że jestem mocno zaskoczony. Nie spodziewałem się płyty, która będzie bliższa amerykańskiemu brzmieniu niż szwedzkiemu. Nie podziewałem, że „Shadow Realms” to krążek aż tak przebojowy. Te kawałki są wręcz taneczne, hit leci za hitem, jeden porywający riff goni drugi, sola czyste i perliste, brzmienie selektywne, soczyste, mocne i klarowne, melodie wpadają w ucho, ale jednocześnie nie są nachalne i banalne. Tempa szybkie, gitary intensywne, wokale napastliwe.
Jednocześnie te utwory zagrane są z taką brawurą i polotem, że słuchając ich czuję się jak na ogromnym rollercoasterze, co chwilę zakręcając, wjeżdżając pod stromą górę lub lecąc głową w dół. Przez te ponad czterdzieści minut trwania tego krążka ani przeze moment nie poczułem znudzenia czy zniecierpliwienia, a jak tylko się zakończył, ponownie wcisnąłem przycisk „play”.
Nie spodziewałem się płyty aż tak dobrej i na swój sposób oryginalnej – bo nie potrafię wskazać analogii dla tego krążka, a na półce nie znajduję żadnego oczywistego zamiennika. Oczywiście panowie prochu nie odkrywają – ich muzyka to death metal do szpiku kości, ale zagrany z taką werwę, feelingiem i wyobraźnią, że słucha się go znakomicie i wchodzi tak łatwo jakby to nie był debiutancki album nowej kapeli, ale dobrze już znana i lubiana płyta, którą właśnie odświeżyłem sobie po latach przerwy.
Wadą muzyki szybko wpadającej w ucho może być to, że równie szybko z niego wypadnie. Czy tak będzie w przypadku „Shadow Realms”? O tym zadecyduje upływ czasu. Na razie się nad tym nie zastanawiam i po prostu się tą płytą cieszę. To wyjątkowo rozrywkowy krążek dostarczający dużo świetnego, wręcz radosnego grania. Jedynym utworem, który bym wyrzucił jest instrumentalny „Contemplate Death”. Może jego celem było dostarczyć słuchaczowi nieco wytchnienia? Nie wiem. Ja mam kondycję jeszcze na tyle dobrą, że te czterdzieści minut spokojnie mogę przetańczyć bez schodzenia do narożnika i wachlowania ręcznikiem.