Gdy umiera ukochana…

    2

    Byłem w ósmej klasie. Pewnego dnia zamiast dwóch ostatnich lekcji, jak krowy na pastwisko, zapędzili nas całą szkołą na salę gimnastyczną, gdzie miał się odbyć występ wędrownej trupy teatralnej. Nikt nie przypuszczał, że finał tego spektaklu spowoduje, że wszyscy opuścimy salę z łzami w oczach. Wszyscy – nie tylko uczniowie, ale także nauczyciele i sami aktorzy. Nikt nie przypuszczał, że ręce od oklasków będą nas piekły jeszcze wiele dni

    To była jesień 1993 roku, w moim walkmanie obracałem właśnie „As The Flower Withers” świeżo kupioną przez mojego kumpla i przegraną na kasetę BASF. Dostojne mroczny dźwięki, majestatyczna wyniosłość i smutek muzyki My Dying Bride wprowadziły mnie w specyficzny nastrój. Za oknem dołujący pejzaż , jesień dogorywa, łyse konary drzew, wszechobecna szarzyzna i drobny zimny deszczyk odbijający się głucho od szyb. Na sali usadzili nas klasami. My staliśmy na końcu, tuż pod koszem do koszykówki, pierwszoklasiści po turecku na podłodze przy samej scenie, a reszta w środku na ławeczkach.

     

    Walkman stracony, oglądam przedstawienie

    Wędrowna trupa teatralna jeździła po szkołach i odgrywała sceny z różnych lektur: od Plastusiowego Pamiętnika do Robinsona Crusoe. Pełen przekrój, dla każdego coś dobrego. Scenek nie zapowiadano, a naszym zadaniem było wyłowić jak najwięcej nawiązań do przerabianej literatury i sporządzić jej spis, uwzględniając tytuły książek i autorów.
    Zaczęło się właśnie od tego nieszczęsnego Plastusiowego Pamiętnika – ujrzawszy piórnik wielkości trumny i dwumetrowy długopis zapisałem sobie „Plastusiowy pamiętnik” Maria Konop… tfu! Kownacka i włączyłem muzykę. Niestety na sali było dość cicho, a moje ruskie słuchawki słabo tłumiły, co nie uszło uwadze mojej wychowawczyni. Ledwo wybrzmiał pierwszy numer i już była przy mnie robiąc dłonią gest jak Bruce Lee do swoich przeciwników w „Wejściu smoka”. A patrzyła na mnie przy tym jak na psiaka, który znów wysikał się na środku dywanu. Aż mi się głupio zrobiło. A co gorsze musiałem oddać walkmana i zostałem skazany na oglądanie przedstawienia. Stałem wkurzony ze splecionymi rękami odliczając kolejne minuty i z rezygnacją wpatrując się w starania aktorów. Po jakimś czasie stwierdziłem, że jak na taką wędrowną trupę są całkiem nieźli i grają z dużym przekonaniem i zaangażowaniem. Pod koniec wciągnęło mnie na tyle, że prawie zapomniałem o walkmanie.

    Z łzami w oczach

    Na sam koniec przygotowano taką oto scenę z „Krzyżaków”:
    – Co ci jest? – zapytał Zbyszko pochylając się nad Danusią.
    – Ciemno! – odpowiedziała głosem pełnym przestrachu, podobnym do takiego płochliwego przestrachu, jaki okazują schwytane ptaki.
    – Ciemno? Słonko świeci, a tobie ciemno? — zapytał zdyszanym głosem. — Dopiero co mówiłaś przytomnie! Na imię Boskie, rzeknij choć słowo!
    Poruszyła jeszcze ustami, ale nie mogła już nawet szeptać. Zbyszko odgadł tylko, że wymawia jego imię. Wnet potem wychudzone jej dłonie jęły drgać i trzepotać jak skrzydła ćmy próbującej na próżno przebić szybę i wzlecieć ku światłu naftowej lampy. Trwało to chwilę. Nie było już się co łudzić – konała…
    A on w przerażeniu i rozpaczy począł ją błagać i łkać, jakby prośba mogła coś wskórać:
    — Danuśka! O Jezu miłosierny!… Poczekaj choć do Spychowa! poczekaj! poczekaj! O Jezu! Jezu! Jezu!
    Powiew ustał, przestały szemrać liście i tylko słowa modlitwy rozlegały się na scenie. Nawet deszcz przestał padać za oknem. Danusia przed samym końcem otworzyła jeszcze oczy, jakby chcąc spojrzeć po raz ostatni na Zbyszka i na świat słoneczny, po czym zaraz zasnęła snem wiekuistym.
    Na sali gimnastycznej zapanowała cisza, serce łomotało mi jak szalone. Wszyscy wzruszeni zaciskają usta i mrugają oczami patrząc jak ten Zbyszko pochyla się nad ciałem swojej ukochanej. I wtedy słyszymy głos. Cienki głos, jakiegoś pierwszoklasisty, który w sali gimnastycznej wypełnionej absolutną ciszą zabrzmiał donośnie jak kościelny dzwon o poranku:
    – Ruchaj! Ruchaj póki ciepła!

    I cisza. Ale teraz już drżąca, pełna napięcia i bliska eksplozji. Nie da się opisać tego co się wówczas wydarzyło. Zbyszko pochylił się jeszcze bardziej, mocno zaciskając kciuk i palec wskazujący na nosie, żeby tylko nie parsknąć ze śmiechu. Danuśka zaczęła podskakiwać jakby ją ktoś do akumulatora podłączył. Nauczyciele poczerwienieli na twarzach nie wiadomo czy to ze wstydu czy ze śmiechu, a my pod tym koszem do koszykówki zaczęliśmy klaskać tak głośno i szybko, żeby tylko zagłuszyć spazmatyczny śmiech, który wydzierał nam się z gardeł, a w owej sytuacji mógłby okazać się nie na miejscu. I popłakać wszyscy mogli bez żadnej ujmy na honorze, wyrzucić wszystkie emocje i wyjść z sali szczęśliwi.
    Nie robiono dochodzenia i nie szukano autora tekstu, który zakończył przedstawienie. Wszyscy udawali, że nic nie słyszeli, że ten występ skończył się na śmierci biednej dziewczyny.

    Prawie 23 lata minęły od tego dnia, ale za każdym razem jak włączę „As The Flower Withers” to przypomina mi się ta konająca Danuśka i zamiast wydumanego smutku, jakaś radość i otucha wstępuje w me serce.

    2 KOMENTARZE

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj