In Twilight’s Embrace: Diament w stercie gnojówki

    0

    In Twilight’s Embrace wydany przez zupełnie nikomu nieznaną wytwórenkę Arachnophobia Records to ponoć zgrabny cover band Dissection. Ta, krótka definicja spowodowała, że zapragnąłem podwyższyć dochód narodowy miejscowości Klepacze (powiat białostocki) i sięgnąć po (jak się okazuje) trzecią płytę Poznaniaków

    Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tej płycie – określanej jako „melodyjny death metal” to tylko wydąłem ustka w podkówkę i splunąłem pogardliwie przez lewe ramię. Za zespołami z tego nurtu – mówiąc delikatnie nie przepadam – a szczególnie gdy mówimy o płytach nagrywanych współcześnie.
    A teraz już poważniej – chłopaki tak naprawdę nikogo nie coverują i jeśli przy opisie ich muzyki odwoływać się do Dissection to tylko z tego względu, że podobnie jak legendarni Szwedzi nasi rodacy potrafią melodię dawkować, potrafią za jej pomocą zbudować pewną dramaturgię utworów i za pomocą gitarowych harmonii sprawić, że włos jeży się na głowie, a serce zaczyna bić szybciej.

    Bo z melodią w death metalu jest jak z przyprawami w zupie – trzeba umieć określić ich proporcje, ze starannością i znawstwem dobrać ich rodzaj, a nawet wiedzieć w jakiej kolejności i w której fazie gotowania wrzucić je do garnka. Większość współczesnych zespołów parających się „melodyjnym death metalem” albo wsypuje na oślep co popadnie, albo w ogóle nie zawraca sobie głowy przyprawami tylko sięga po kostkę rosołową, wlewa pół butelki Maggi i pół kilo glutaminianu sodu. Efekty? Do przewidzenia. Mdłości, biegunka, wysadzona wątroba i niesmak w ustach przez trzy dni.

    In Twilight’s Embrace to kucharze wytrawni i wyrafinowani. Zapomnijcie o Rapacholinie i Manti. Węgiel też nie będzie potrzebny. Tu muzyka po prostu płynie – jest lekka, zwiewna i naturalna jak rosół ugotowany na prawdziwej wiejskiej kurze, z dodatkiem wołowiny, warzywami z ogródka i liściem świeżej kapusty. Owszem – melodią przyprawiona mocno i zdecydowanie – ale nie mamy tu do czynienia z melodyjkami z pozytywki i aranżacjami rodem z gier Nintendo. Są to melodie wysmakowane i podane w chropowatej i twardej death metalowej oprawie.
    Gdy słuchamy tych utworów czujemy zapach siarki i ciepło płomieni na twarzy. Brzmienie monolityczne, soczyste i selektywne, wokalizy szorstkie i jadowite, zwolnienia spektakularne, partie solowe błyskotliwe i pełne energii, a riffy sprawiają, że kark sam się zgina i głowa zaczyna wykonywać kompulsywne ruchy w płaszczyźnie pionowej.
    Gdy słucham tej płyty przypomina mi się białostocki The Dead Goats. Te zespoły nie grają podobnie, ale mają wspólny mianownik – nagrywają świeżą i doskonałą muzykę w gatunkach, w których zdaje się, że wszystko już zostało powiedziane i wszystko co najlepsze zostało nagrane.
    Okazuje się jednak, że nie – okazuje się, że wciąż można narysować kwadrat, którego nikt wcześniej nie narysował, okazuje się, że wciąż można nakreślić koło, którego wcześniej nie było. Koło, które jest bardziej okrągłe niż wszystkie inne koła kreślone przez setki tysięcy cyrkli na całym świecie. I tu właśnie w tym momencie – na facebooku 7 października 2015 roku  – o godzinie 19:11 na profilu Maria Konopnicka po raz pierwszy wykazano wyższość muzyki nad geometrią.
    Jestem dumny, że w Polsce nagrywa się takie płyty. Sztuką jest odkrywać nowe galaktyki i penetrować nieznane planety. Ale nie mniejszą sztukę jest znaleźć grudkę złota w wodzie z kranu, którą wszyscy piją każdego dnia albo diamenty w stercie gnoju, który każdej wiosny tysiące razy roztrząsany już bywał na zaoranych polach.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj