A może masz ochotę zrobić wywiad z Davidem Vincentem? – zaproponowało mi wydawnictwo In Rock, gdy okazałem zainteresowanie napisaniem recenzji autobiografii legendarnego wokalisty Morbid Angel.
Pewnie! Czemu nie? Przygotowałem pytania i wysłałem. Okazało się jednak, że David nie lubi odpisywać i zgadza się tylko na wywiady mówione. Ostatni raz angielskiego używałem 10 lat temu na wakacjach w Grecji. Umiem kupić sok pomarańczowy, wynająć samochód i zapytać o godzinę. Czy dogadam się z Vicentem? Poważnie w to wątpiłem. Z prośbą o pomoc zgłosiłem się do Magdy Łodygowskiej (tej od Dzikich Rysunków) i ostatecznie to ona zadała Vincentowi pytania, za co bardzo dziękuję. Dziś gdy „Uwolnić Furię” już przeczytałem pewnie bym chciał zapytać o coś innego, ale jako, że premiera książki dopiero przed nami może właśnie taka rozmowa ma większy sens?
Jestem jeszcze przed lekturą „Uwolnić furię” i podobnie jak inni twoi fani w Polsce chciałabym się dowiedzieć nieco więcej o tej publikacji. Skąd pomysł na autobiografię? Masz poczucie, że zakończyłeś w swoim życiu określony etap, który właśnie teraz należałoby podsumować? Dojrzewałeś do pomysłu spisania swojej historii czy przyszedł on spontanicznie?
Cóż, właściwie to współautor książki, Joel McIver, jest moim dobrym przyjacielem. Znam go od bardzo długo. Przez kilka lat był jedną z czołowych osób w załodze Metal Hammera w Anglii. W każdym razie przez lata napisał kilka książek z innymi artystami. Pewnego dnia zaczęliśmy rozmawiać i powiedział: „Wiesz, czytałem niektóre z twoich wywiadów i zawsze mówisz o muzyce lub trasie koncertowej, ale nigdy o swoich sprawach osobistych. Nie myślałeś o tym, by opowiedzieć o sobie trochę więcej?” Zacząłem więc o tym myśleć i zdecydowałem, że pomysł na stworzenie autobiografii jest bardzo dobry.
Jednocześnie postanowiłem podejść do tematu nieco inaczej. Jasne, w mojej książce nie brakuje wspomnień, ale zdają się przypominać lekcje. Takie lekcje życia. Mówią o poszczególnych wydarzeniach, a potem o tym, jak na nie zareagowałem i czego mnie nauczyły. Poczułem, że chciałbym stworzyć autobiografię z odrobiną filozofii życia. Lekcji życia, z których czytelnik mógłby się czegoś nauczyć i wyciągnąć coś dla siebie.
Bez wątpienia przez wszystkie lata swoje scenicznej działalności wypracowałeś sobie status jednej z ikon death metalu. Potrafisz wskazać taki absolutnie szczytowy punkt swojej kariery, a z drugiej strony, który okres swojego życia wspominasz jako najtrudniejszy?
Wszystkie moje doświadczenia, zarówno te złe, jak i te dobre czegoś mnie nauczyły. Nie mogę więc wskazać punktów w swoim życiu, które mógłbym wartościować. Wszystko, co zrobiłem, jest częścią mojego życia, etapem rozwoju, sumą moich doświadczeń określającą to jakim jestem dziś człowiekiem. W książce nie koncentrowałem się ani na dobrych, ani na złych aspektach, starałem się połączyć wszystko razem by uchwycić pewne spektrum mojej historii. Ta książka daje możliwość naprawdę dobrze mnie poznać, od samych fundamentów kształtujących mnie doświadczeń. Dowiedzieć się do jakich refleksji mnie skłoniły, jakimi działaniami zaowocowały i w jaki sposób ukształtowały mój aktualny światopogląd i filozofię życiową determinującą postępowanie. Sądzę, że „Uwolnić furię” to bardzo osobista opowieść. Pokazuje w jaki sposób postępował mój osobisty rozwój.
Przypuszczam, że w książce poruszyłeś takie wątki jak nagrywanie płyt, życie w trasie, czy relacje z innymi członkami zespołu. Czy były jakieś zdarzenia, przy opisie których wahałeś się czy na pewno powinny ujrzeć światło dzienne?
Mogłem iść dalej, mogłem być negatywny, mogłem być mściwy – jest wiele rzeczy, które mogłem zrobić. Ale znowu; dobro i zło to dwie strony tego samego punktu. Pozytywna i negatywna; Ying i Yang. Trzeba jednego, żeby uzyskać drugie. To pozwala uzyskać równowagę. W swojej opowieści mogłem być bardziej złośliwy; ale właściwie dlaczego miałbym to robić?
A czy miałeś jakiekolwiek problemy z tym, by wytyczyć granicę między swoim życiem scenicznym, a prywatnością? Czy spisując wspomnienia poczułeś, że część wspomnień chcesz zachować tylko dla siebie?
Zawsze staram się, aby moja prywatność pozostała osobistą sprawą. Wiele osób tego nie robi, zwłaszcza dzisiaj, gdy ludzie na Facebooka i w innych mediach społecznościowych zamieszczają dosłownie wszystko. To zupełnie nie w moim stylu.
Gdy wydawaliście debiutancką płytę „Altars of Madness” scena death metalowa była bardzo świeża i praktycznie każdy z ówczesnych zespołów prezentował odmienne oblicze, także w kwestii wokalnej ekspresji. Zdarzyło ci się wówczas, że o którymś wokaliście pomyślałeś „jest niesamowity, może nawet lepszy ode mnie”? Czy to w ogóle możliwe być lepszych death metalowym wokalistą niż David Vincent? Masz swoich ulubieńców?
Tak naprawdę nie inspirowałem się death metalem, ponieważ, jak właśnie zauważyłaś, nie było go aż tak dużo. Nie funkcjonowało wiele zespołów, które mógłbym podpatrywać i się nimi inspirować. My po prostu mieliśmy zespół, który szedł własną ścieżką i grał taką muzykę jaka nam się podobała. Nie staraliśmy się brzmieć jak inne zespoły. I to jest największa rzecz – robiliśmy swoje i nie zwracaliśmy zbytniej uwagi na to, dokąd zmierzali inni. Myślę więc, że właśnie taka postawa pomogła nam osiągnąć własne brzmienie. Szliśmy do przodu nie rozglądając się i nie zaprzątając sobie głowy innymi zespołami.
Czy jest jakaś płyta Morbid Angel, która jako wokalistę napawa cię szczególną dumą? Moim zdaniem pewnym przełomem była płyta „Covenant”, na której zaprezentowałeś się niezwykle dojrzale, wszechstronnie i różnorodnie.
Cóż, „Covenant” było dla nas bez wątpienia wielkim i ważnym wydawnictwem. Ale prawdę mówiąc, to każdy album był w pewien sposób ważny. Te płyty są jak dorastanie; dzieli je wiele lat, ale każdy z nich pokazuje progres. Wszystko się rozwija, pokazuje większy kunszt muzyczny i pewną zmienność stylu. Każda płyta jest częścią postępu. Muzyk jest jak małe dziecko, które zaczyna grać w swojej pierwszej drużynie baseballowej. Na początku nie jest zbyt dobre, ale się uczy, staje się coraz lepsze, a z czasem może zbudować karierę, by zostać zawodowym bejsbolistą.
Jak my zaczęliśmy grać też nie byliśmy od razu dobrzy. Każdy dzień przynosił postęp. Trudno mi wskazać jakąś konkretna płytę, wszystkie mają znaczenie i tworzą pewną całość.
Którą z płyt nagranych przez Morbid Angel bez Twojego udziału uważasz za najlepszą? Co w ogóle poczułeś słysząc album Morbid Angel z innym wokalistą? Czy to było trochę tak, jakby zobaczyć byłą dziewczynę z jej nowym facetem, czy miałeś do tego chłodny dystans?
Hahaha. Jasne, rozumiem pytanie, ale naprawdę nie mam na nie odpowiedzi. Nie czuję się związany z tym co nie jest częścią mnie. „Uwolnić furię” nie jest historią Morbid Angel, to książka o mnie. To co ludzie robią w swoim życiu, to ich sprawa, a to, co robię w moim życiu, to moja sprawa. Opowiadam przede wszystkim o sobie. Owszem włączam inne osoby, ale nie chciałem, aby to była książka o zespole, chociaż oczywiście on jest niezmiernie ważny.
Opisując książkę wspominasz, że ominęły cię perturbacje związane z narkotykami i uzależnieniami, ale musiałeś podołać innym – nie mniej trudnym wyzwaniom. Możesz uchylić rąbka tajemnicy? Jakie demony, które pokonał David Vincent były najbardziej niebezpieczne?
Musiałem nauczyć się radzić z wyzwaniami w odpowiedni sposób, by nie trafić do więzienia.
Miałem z tym pewne problemy, w okresie młodości. Musiałem zajrzeć w głąb siebie by znaleźć właście odpowiedzi. Oczywiście mnóstwo ludzi może udzielić ci rad, ale tak naprawdę sam musisz wszystko rozgryźć. W książce omawiam, jak do różnych rzeczy doszedłem, w jakiś sposób znalazłem rozwiązania i zyskałem duchową równowagę.
Kiedy myślisz o swoim życiu, to bardziej żałujesz czegoś co zrobiłeś, czy raczej przegapionych szans i możliwości? Zwykle z perspektywy czasu bardziej żałujemy, że czegoś nie zrobiliśmy niż że coś zrobiliśmy. Wyobraź sobie, że spotykasz wróżkę, a ona daje Ci szansę zmienienia jednej konkretnej rzeczy w Twoim życiu. Korzystasz z tej szansy?
Odpowiedź brzmi: nie. Wszystkie wyzwania, które stawiało przede mną życie czyniły mnie silniejszym. To co przyniosło mi ból czy rozczarowanie z perspektywy czasu czegoś mnie nauczyło. Dzięki temu udało mi się poprawić kilka innych rzeczy. Jeśli jesteśmy nieszczęśliwi to możemy za to winić tylko siebie. Wiele osób obwiniałoby swoich rodziców, przyjaciół albo rząd. Ludzie usprawiedliwiają się obwiniając innych za swoje problemy. Ja patrzę w lustro i obwiniam faceta w lustrze, ale jednocześnie zawieram z tym facetem przymierze.
To jest właściwie i mądre podejście. Budują nas zarówno dobre jak i złe doświadczenia. To kim jesteśmy wynika z tego co przeżyliśmy, a więc wszystko ma wartość i wszystko jest dobre. Paradoksalnie złe doświadczenia mogą być dla nas dobre. Ale tylko wtedy gdy będziemy korzystać z okazji by się na nich uczyć. Jeśli każdego dnia nie nauczymy się czegoś nowego, to znaczy, że ten dzień zmarnowaliśmy.
Czy czujesz się artystą spełnionym? Masz poczucie, że wszystko już osiągnąłeś, czy wciąż rozpiera cię głód sukcesu i ambicje na więcej?
Jasne, że chcę więcej! Oczywiście, każdego dnia. Zwłaszcza w czasie tej epidemii. Każdy muzyk jest teraz w takich samej sytuacji. Wszyscy chcemy po prostu wrócić na scenę. Każdy z nas. To jedno z wyzwań. Pytałeś, „czy żałujesz czegoś?” Tak, żałuję, że wirus chiński został wypuszczony na świat i wszystko się zatrzymało. Nie tylko dla mnie, ale dla większości ludzi. To nie jest coś, na co mam wpływ, to nie jest pod moją kontrolą. Pod moją kontrolą jest tylko to jak się z tym czuję i jak na to reaguję. Coś co zamyka cały świat jest od nas zupełnie niezależne. Ty nie możesz tego kontrolować, ja nie mogę tego kontrolować, nikt nie może tego kontrolować. Inaczej niż ci, którzy zdecydowali się uwolnić wirusa.
Niestety nie mamy na to żadnego wpływu. Tak jak powiedziałeś, możemy tylko decydować, jak reagujemy na te okoliczności, ale nie możemy ich zmienić. A kiedy to epidemiczne szaleństwo się skończy, to projekt sceniczny I Am Morbid będzie kontynuowany czy to już zamknięty rozdział?
Cóż, właściwie mam zaplanowaną trasę koncertową pod koniec tego roku. Mamy nadzieję, że dojdzie do skutku. To ważne, ponieważ w tym roku obchodzimy 30-lecie „Blessed Are The Sick”, więc miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. A jeśli nie… to zostanie odwołane, tak jak wszystko inne zostało odwołane.
Myślicie już o kolejnej płycie Vltimas?
O tak! To tylko kwestia zebrania się, aby nagrać płytę. To jest wyzwanie, ponieważ jestem jedynym Amerykaninem w zespole. Tu gdzie mieszkam w Teksasie jest wszystko otwarte, ale niestety nie ma tu mojego gitarzysty ani perkusisty. Powiedziałem im kiedyś „dlaczego po prostu nie przeprowadzicie się do Teksasu?” W ten sposób mielibyśmy teraz więcej nagrań. Gdyby nie ta pandemia, to by była normalna sprawa. Aktualnie spędzam czas skupiając się na sobie i na rzeczach, które mogę robić. Nadrabiam to na co zwykle nie mam czasu, jak choćby odwiedzanie rodziny.