LENNY KRAVITZ – Are You Gonna Go My Way

0

Naszła mnie ochota na kolejną płytę, która w chwili premiery uwiodła mnie świeżością i niesamowitą energią. LENNY KRAVITZ – Are You Gonna Go My Way

Była wiosna 1993 gdy usłyszałem w radiu WAWA tytułowy utwór z płyty „Are You Gonna Go My Way”.
– To jest nowy Hendrix! Gość jest niesamowity! – zachwalałem następnego dnia koledze, bardzo żałując, że nie udało mi się kawałka nagrać.
Jak się okazało utwór zagnieździł się na liście przebojów Z Rock 50 na kilka miesięcy, więc szybko to nadrobiłem.
– No nie wiem – kolega miał wątpliwości. – To nie jest metal – zawyrokował wytaczając naprawdę cieżkie jak na tamte czasy działo. Trochę posmutniałem, bo trudno było z tym polemizować, a ja przecież chciałem słuchać metalu. Na domiar złego wkrótce również w radiu usłyszałem balladowy, ciepły „Believe”, który z ciężkim brzmieniem miał jeszcze mniej wspólnego. Cóż z tego, skoro chwycił mnie za serce?

Pojechałem rowerem do miasta, do księgarni muzycznej „Bzyk” i zapytałem o Lenny’ego Kravitza. Od razu trafiłem w dziesiątkę, bo wręczono mi taktowskie wydanie z różową okładką, na której po raz pierwszy w życiu zobaczyłem Lenny’ego. Właśnie tak sobie go wyobrażałem! Musiał być czarnoskóry, nosić dredy i prężyć gołą klatą spod kolorowej koszuli. Był gwiazdą rocka! Nowym Hendrixem.

Pobiegłem do domu ze świeżym nabytkiem niezwykle uradowany. Przyznam jednak, że pierwsze odsłuchy nie należały do najłatwiejszych. Spodziewałem się dynamicznego, gitarowego grania, a dostałem płytę, która nie tylko wymykała się metalowej stylistyce, ale miejscami odchodziła od rocka.

– Co to jest? To jakiś pop! Brzmi jak ballada, którą Michael Jackson odrzucił po sesji nagraniowej płyty „Bad” – myślałem słuchając „Heaven Help”. Przy okazji „ Is There Any Love In Your Heart” czułem potencjał gitarowego riffu, ale nie rozumiałem dlaczego to wszystko podano w takiej lekkiej, przezroczystej aranżacji.

– Na tej płycie jest jeden genialny utwór i może ze dwa przyzwoite – oceniłem odradzając koledze zakup albumu.
Na potwierdzenie swoich słów puściłem mu „Black Girl” otwierający stronę „B” mojej kasety.
– Ojej! Jakie gówno! Jak jakiś Prince albo inny mdły pop z MTV – zgodził się kolega.
Gdybym był nastolatkiem w 2022 roku pewnie taka płyta by poszło w kąt i przez resztę życia do Kravitza bym się nie zbliżył. Początek lat 90. rządził się jednak innymi prawami. Nie miałem wówczas muzyki w nadmiarze i nader często włączałem sobie „Are You Gonna Go My Way” i „Believe”, a jak już taśma się kręciła to bywało, że słuchałem do końca strony „A”.

I z upływem czasu coraz bardziej się z tą kasetą oswajałem, aż pewnego dnia odpaliłem stronę „B”. „Black Girl” przy kolejnych odsłuchach nie wywoływało już szoku estetycznego, a w pozornie stonowanym „My Love” odkryłem podskórnie pulsującą żarliwość i moc. Niespodziewanie zaczął mi się podobać elektroniczny popowy beat w „Sugar”, a głos Kravitza w niemal każdym kawałku hipnotyzował i koił. W tej muzyce dostrzegłem czystość, elegancję i niewysłowioną szlachetność.

Hendrixa nie było na niej zbyt wiele, słychać było soul, funk i reggae, unosił się duch Led Zeppelin i Johna Lennona. Ta płyta przesiąknięta była klimatem lat 70. ale jednocześnie nie dawała sobie przykleić łatki „retro”. Na wskroś nowoczesna, studyjnie wymuskana – i na swój sposób potężnie brzmiąca. A jeśli nie potężnie, to dobitnie, elegancko, wytwornie.
Mimo, że ta muzyka była w całkowitej opozycji do tego, czego słuchałem na co dzień, stała się dla mnie ważna i przez blisko 30 lat dość regularnie do niej powracam.

Co ciekawe „Are You Gonna Go My Way” do tej pory jest moją samotną wyspą w dyskografii Kravitza. Mimo całej sympatii do tego krążka nigdy nie sięgnąłem po poprzednie, ani kolejne albumy tego wykonawcy, jakby wychodząc z niewypowiedzianego przekonania, że ten album całkowicie definiuje tego artystę. Kto wie? Może na stare lata uda mi się to jeszcze zmienić? Póki co – okazjonalne powroty do „Are You Gonna Go My Way” wyczerpują mój apetyt.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj