Między wściekłością, a barokowym przepychem

1

Jeśli się nie mylę to Anaal Nathrakh w tym roku nagrał już dwunastą płytę! Jest to dla mnie rzecz niesamowita i niepojętna, bo wciąż jakoś podświadomie traktuje ich jako zespół nowy. Taki, który pojawił się już po tym gdy na black metalowej scenie wydarzyło się wszystko co najlepsze.

Koniec XX wieku i nowe zespół-niezespół (bo przecież do duet) Dave’a Hunta, który przewinął się także przez dwie płyty Benediction (Organised Chaos – dobą, dziś dla mnie lepszą niż w chwili premiery), oraz Killing Music (znakomitą i mam wrażenie, że trochę niedocenianą). Nie wiedzieć czemu, ale traktowałem Anaal Nathrakh bardziej jako jednorazowy wyskok niż twór, który będzie nagrywał muzykę regularnie. Myliłem się. I zarówno co incydentalności istnienia tego zespołu, jak i w kwestii black metalu, który zdecydowanie ma czym się pochwalić także w XXI wieku.

W cieniu debiutu

Z Anaal Nathrakh jest inny problem – oni swoje „Reign in Blood” – nagrali już przy okazji debiutu i cała ich dalsza „kariera” stoi w cieniu „The Codex Necro”. Przynajmniej w moim odczuciu, bo tamten krążek mnie zmiażdżył i wprowadził w jakiś nowy rodzaj black metalowego ekstremum. Śmiało można powiedzieć, że „bardziej się już nie dało”. Zrozumieli to sami twórcy i szanuję ich za to, że nie próbowali nigdy na nowo stworzyć koło, które byłoby jeszcze bardziej okrągłe. Zamiast tego wprowadzili do swojej muzyki więcej melodii, a nawet melodyjne zaśpiewy a la Emperor – jak podnoszono przy okazji ich drugiej płyty w wielu recenzjach. Niektórzy kręcili zniesmaczeni noskami, większość moich znajomych przekreśliła Anaal Nathrakh, jeśli nie na wysokości drugiej płyty „Domine Non Es Dignus” to już na pewno przy okazji „Eschaton”. Ja jednak przy Angolach trwałem, a oni mi to wynagradzali, choćby znakomitą płytą „Hell Is Empty, and All the Devils Are Here” – moim zdaniem lepszą od dwóch poprzednich. Ba, śmiało mogę powiedzieć, że ten zespół nigdy mnie rozczarował trzymając przynajmniej zadowalający poziom.

Unikalny styl i indywidualność

Gdy włączyłem tegoroczną płytę „Endarkenment” uznałem, że jest dobrze, ale właściwie podobnie jak wcześniej i nic się nie stanie jak w nawale piętrzących się nowości odwlekę jej zakup na później. Kupując jednak nowy Sodom spontanicznie wrzuciłem do koszyka też Anaal Nathrakh i powiem Wam, że cholernie się z tego cieszę. Teoretycznie nie ma na nich żadnych innowacji – wciąż jest szybki black metal podawany na odhumanizowanym zimnym industrialu, wciąż są ultrawściekłe niemal grindcorowe fragmentów, a do tego masa spektakularnie patetycznych melodii i zaśpiewów, przy których Ihsahn może się schować do swojego własnego napletka. Anaal Nathrakh zasługują na uznanie nie tylko ze względu na wysoką jakość nagrywanych płyt, ale przede wszystkim za to, że udało im się stworzyć swój indywidualny i łatwo rozpoznawalny styl, który wymaga od słuchacza sporo otwartości.

Mięso z dżemem

Pamiętam jak z kumplem, który jest fanem ich debiutu słuchałem ich późniejszej twórczości i on przy tych melodyjnych patetycznych fragmentach po prostu wymiękł.
– Kurwa! Co oni? – pytał zagubiony, a w oczach miał łzy. – To straszne, okropne – zżymał się zrozpaczony jakby przynajmniej jego narzeczona zdradziła go z autobusem Arabów. – Przecież to w ogóle nie pasuje, jakby podać mięso z dżemem.
– Jak pieczona kaczka i żurawiną – podpowiedziałem, a on zapytał: „a co to jest żurawina? to nie jakieś zioło do picia?”
No właśnie, jak ktoś żarł cały życie tylko mięso z chlebem i cebulą to nie doceni kunsztu muzycznego Anaal Nathrakh. Ja doceniam! I doceniam też tegoroczną „Endarkenment” – płytę, która zapewne ani nie okaże się w dyskografii tego zespołu specjalnie ważna, ani tym bardziej przełomowa. Niemniej jednak słucha mi się jej znakomicie i mimo że w pracy mam kilkaset płyt czekających na premierowy odsłuch zabiorę ją chyba dziś ze sobą i poświęcę jej resztę dnia.

Dwunastka w dziesiątkę

Te zwarte, agresywne, zimne i minimalistyczne fragmenty pięknie zdarzają się z wręcz barokowym melodyjno-wokalnym rozpasaniem. Przedwczoraj słuchałem tej płyty z kumplem, który stwierdził, że te czyste partie wokalne przypominają mu poczynania Nemtheanga z Primordial. Ja to odbieram trochę inaczej, słyszę w nich więcej teatralności i tropy wiodą mnie bardziej ku Arcturus, czy nawet Solefald. Przede wszystkim jednak jest to Anaal Nathrakh, który właśnie nagrał dwunastą płytę. Może wcale nie ma sensu szukać analogii, tym bardziej, że to płyta znakomita – nie specjalnie wymagająca, nie wybitnie trudna – z niskim progiem wejścia, ale z wysokim wyjścia – bo może pozostać w odtwarzaczu na długo.

Klimat Anaal Nathrakh przypomina atmosferę wytwornego balu, podczas którego mężczyźni w białym perukach tańczą z paniami ubranymi w rozłożyste suknie. I właśnie na tym przyjęciu w kimś coś pękło – podczas tańca przegryzł gardło partnerce, wskoczył na stół i zaczął sikać po rumianych perliczkach i pieczonych prosiakach. Pierwszemu który chciał go powstrzymać wydłubał oko udkiem z kurczaka, a drugiemu wsadził w odbyt liść rabarbaru. Teraz na sale wtargnęła straż królewska, a gość buja się na żyrandolu i rzuca w nią własnymi odchodami. I przy tym wszystkim dworska orkiestra ani na na chwilę nie przestała grać.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj