Znacie austriacki MORTAL STRIKE? Ja nie miałem o nich zielonego pojęcia dopóki ich debiutanckiej płyty „For The Loud And The Aggressive” nie przysłał mi Vlad Nowajczyk – człowiek, który scenę thrashową penetruje z większym oddaniem niż Rocco Siffredi swoje koleżanki z planu filmowego. Jednemu i drugiemu można i współczuć i jednocześnie zazdrościć – współczuć bo większość penetrowanych to przecież kaszaloty, pustaki i pokraki. Zazdrościć, bo od czasu do czasu pojawi się obiekt pełen zmysłowego wdzięku i naturalnego uroku. MORTAL STRIKE z pewnością należy do tych zespołów, dla których warto penetrować najgłębsze zakamarki thrash metalowej sceny. Ale po kolei…
Pierwsze co zwraca uwagę to nietuzinkowa okładka – nawet nie ze względu na jej treść, ale formę. Ta zieleń z szarościami tworzy bardzo estetyczną całość, która od razu przykuwa wzrok i nie przez przypadek spośród kilkunastu płyt, które przyszły dziś do mnie do odsłuchu właśnie ją wybrałem na pierwszy ogień. Stare przysłowie mówi – nie oceniaj książki po okładce. Po czym jednak mam ją ocenić zanim przewrócę pierwsze stronę i zatopię się w jej treści?
W środku wkładki teksty i zdjęcie muzyków – młode chłopaki, wszyscy z brodami, dżinsowymi katanami poobszywanymi naszywkami, bojówki, ponure wyrazy twarzy, których krągłości zdradzają, że nie spędzają wolnego czasu na zajęciach aerobiku i poznawania tajników kuchni bezglutenowej. Wyglądają na typowych metaluchów, żywiących się fast foodami popijanymi litrami spienionego piwa i jak się okazuje, muzyka, którą grają jest dokładnie taka, jak ich twórcy.
Siła drzemie w riffach!
Debiut MORTAL STRIKE to archetypiczny, klasyczny thrash metal, który stylistycznie nawet cieniem rzucanym przez klucz wiolinowy nie wychodzi poza ramy gatunku. Nie jest to jednak żaden zarzut, bo poletko, które uprawiają okazało się bardzo żyzne i wydało obfite plony. Potężne, selektywne brzmienie, rasowe wokalizy i niezwykle nośne riffy, które chłoszczą nam uszy niczym bat plecy robotników plantacji bawełny przed wojną secesyjną.
MORTAL STRIKE porusza się w estetyce brutalnego, niemieckiego grania w którym pobrzmiewają echa klasyków gatunku. Zresztą cover Tankard zapewne nie znalazł się tu przez przypadek. Wokalista wywołuje u mnie lekkie skojarzenia z Petrozą – ale tym późniejszym, gniewnym i bardziej czytelnym z okresu „Renewal”.
„For The Lound…” nie czaruje techniką , wirtuozerią i kunsztowną melodyką – siłą tej płyty jest rytmika riffów – bezpośrednich, porywających, zagranych z niesamowitym wyczuciem, a miejscami wręcz brawurą. Prawdę mówiąc trudno o tej muzyce pisać gdy się jej jednocześnie słucha, bo co chwilę człowiek bezwiednie przebiera nogami, a kark sam się zgina wykonując kompulsywne ruchy w płaszczyźnie pionowej. Co kolejne zdanie muszę się cofać i usuwać niepotrzebne spacje, które porobiłem machając głową i uderzając w klawiaturę nosem.
Czysta ekspresja i radość grania
Nieraz sobie myślę, że płyty większości współczesnych thrash metalowych zespołów sprawiają wrażenie jakby pochodziły z jakiegoś „kreatora thrashu”, w którym mamy trzy główne suwaki: brzmienie: surowe- wypieszczone, wokal: śpiewany-krzyczany, solówki: jęczące-melodyjne oraz kilka pokręteł dodających muzyce w zależności od potrzeby: kreatowości, slayerowości, metaliccowści, exodusowości, crossoverowości. Gdy już wszystko ustawimy, zostały do wciśnięcia trzy przyciski: „wykreować nazwę zespołu” „wykreować album” i „wykreować okładkę z tytułem”. Bzzzzzz! Klapka się otwiera i wychodzi gotowy produkt.
Nawet jeśli MORTAL STRIKE w jakiś sposób się w to wszystko wpisuje to przyznać trzeba, że tymi suwakami i pokrętłami nie kręcił byle kto i byle jak. Nie robił tego z wyrachowaniem i chłodną kalkulacją, ale niezwykłą wręcz ekspresją i instynktem ocierającym się, jeśli nie o geniusz, to na pewno o ogromny talent.
Tej płyty po prostu znakomicie się słucha, jej pęd, intensywność i riffowa chłosta sprawiają większą przyjemność niż niejeden nowy album twórców gatunku, nawet jeśli bardziej wyrafinowany i z mocniej zarysowaną tożsamością.
Nie mam pojęcia jak ci młodzi ludzie z brodami tego dokonali, ale oni chyba ten thrash mają we krwi bo dźwięki, które tworzą po prostu płyną, bez żadnej kalkulacji i wydumania. „For The Loud…” to wybitnie koncertowy, energetyczny album – przypuszczam, że przy dobrze nagłośnionym koncercie pod sceną mogliby być nie tylko ranni, ale i zabici. Jedna z najlepszych thrash metalowych płyt jakie słyszałem w ostatnim roku! Czysta ekspresja i radość grania! Głowa sama się macha!