Na egzorcystę było już za późno

2

Jest podle. Brzydko, Chropowato. Facet drze się jakby go torturowali, gitary jakoś się rozłażą. Nie ma selektywnych, wyrazistych riffów jak w Metallica czy Megadeth. „Lucifer” „from hell” – wyłapuję słowa i ta muzyka wydaje mi się tak obleśna i odrażająca, że mam ochotą wyłączyć.

 

Początek lat 90-tych. Jechałem z ojcem do babci. Zatrzymaliśmy się w sklepie papierniczym w moim mieście, bo ojciec chciał zakupić jakąś szarą taśmę, która była mu do czegoś potrzebna.
Zwykły papiernik z zeszytami, krepiną, kolorowym papierem, blokami rysunkowymi, klejem „Plastuś” i myszkami do ścierania. Nie wiadomo dlaczego, ale mieli tam też kasety. Dosłownie kilka, kilkanaście. Patrzę sobie na nie – jakieś disco, Budka Suflera, Roxette…
– Kupić ci jakąś kasetę? – zapytał ojciec widząc z jaką pogardą patrzę na ofertę fonograficzną sklepu. Już mam odpowiedzieć, żeby się nie wygłupiał gdy nagle dostrzegam logo VENOM. Na maksa kolorowa okładka – w środku ciemny kwadrat, na nim logo i tytuł płyty: At war with satan.
– Tak, kup mi tę kasetę – wskazuję, choć mam mieszane uczucia, bo przemknęło mi gdzieś, że to zespół kultowy w pewnych kręgach, ale i pamiętałem recenzje, głównie z Metal Hammera, w których równano ich z ziemią.
Kupił mi ojciec tę kasetę. Wydanie „chuj wie jakie” – nie pamiętam, ale nigdy wcześniej, ani nigdy później nie spotkałem się już z tym wydawcą. Wsiadamy do fiata 126 p, mój ojczulek proponuje, że włączy. Włącza.
Zaczyna się. Coś zgrzyta. Ojciec chce sprawdzać czy kaseta się nie wkręca, ale nie, jest jakiś riff. – Bleeeee!!!! – krzyk. Gitary.
– Chyba popsuta ta kaseta – ocenia tata.
Nie wiem co powiedzieć. Chwilę słucham.
– Tak, jakby rozjeżdżała się taśma w chwilach gdy wchodzi wokal – wyrokuję.
Słuchamy dalej. Jest podle. Brzydko, Chropowato. Facet drze się jakby go torturowali, gitary jakoś się rozłażą. Nie ma selektywnych, wyrazistych riffów jak w Metallica czy Megadeth. „Lucifer” „from hell” – wyłapuję słowa i ta muzyka wydaje mi się tak obleśna i odrażająca, że mam ochotą wyłączyć.
Ojciec twardo siedzi i próbuje wyprzedzić jadący przed nami traktor. Zgrzytliwe riffy wchodzą mi jak drzazga za paznokieć, kaseta trzeszczy i buczy, głośniki w maluchu też nie działają na korzyść tej muzyki.
– To cały czas ten sam utwór? – pyta tata po 15 minutach torturowania dźwiękiem.
-Chyba tak – jestem równie przerażony i wymęczony co on. – Ten kawałek chyba nigdy się nie kończy, albo nie mieściło im się na kasetę i połączyli kilka.
Dźwięki się rozjeżdżają, wokal wyje, krzyczy, zawodzi. Co za gówno!
– Może włączymy coś innego? – proponuje tata. – Nie masz innych kaset?
– Tak, mam coś fajnego – z ulgą wyjmuję nowy, kasetowy nabytek i wkładam Metallica „Master Of Puppets”, którą przyjmujemy jak szklankę zimnej niegazowanej wody wczesnym rankiem, po wlewaniu w siebie przez pół nocy czystej wódki.
Ale gdzieś mnie ten Venom uwiera. Czymś mnie jednak nęci. W tym obleśnej, wulgarnej, zwierzęcej i odrażającej powłoce czai się coś perwersyjnego, coś kuszącego i przyciągającego. Za dwa dni włączam ponownie, i jeszcze raz i jeszcze raz.
Gdy tydzień później wracamy od babci w samochodzie leci Roxette. Ja siedzę w na tylnym siedzeniu ze słuchawkami na uszach i się nie odzywam. Co 20 – 30 km chucham na szybę i rysuję palcem pentagram lub odwrócony krzyż. Wyjechaliśmy we dwóch, wróciliśmy we trzech. Na egzorcystę było już a późno

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj