– Telefon do ciebie – zakomunikowała żona szarpiąc mnie za ramię.
– Kogo licho niesie o tej porze? Jest niedziela! – otworzyłem posklejane powieki i zacząłem niechętnie wyłazić z ciepłego łóżka.
– Jakiś Kerry King – usłyszałem za plecami, gdy będąc już w drugim pokoju unosiłem słuchawkę do ucha.
– Wysłałem ci płytę do paczkomatu – mój rozmówca nie silił się na przywitanie.
– Kto mówi? – zatrzepotałem rzęsami.
– Kerry King.
– Ten Kerry King? Ze Slayera?
– A znasz jakiegoś innego?
– No nie…
– Reaktywowaliśmy się i nagraliśmy nową płytę. Wysłałem ci do paczkomatu, ale nikomu o tym nie mów! Jesteś pierwszy i nie chcę żeby się inni obrazili – dodał i bez pożegnania się rozłączył.
Spojrzałem na swoją komórkę i odczytałem sms: „Paczka czeka w Paczkomacie…”
– Nowa płyta Slayer! – wykrzyknąłem do oniemiałej żony i wybiegłem z domu w samych klapkach i bokserkach.
Było zimno i siąpił drobny deszczyk. Jak to w Polsce 2 stycznia. Na podwórku przemknęła mi przez głowę myśl, że może powinienem wrócić i się ubrać, ale biegłem tak szybko, że byłem już w połowie drogi do paczkomatu i nie miało to już żadnego sensu. Gdy paczkomat się otworzył i zobaczyłem białą kopertę zdławił mnie lęk.
– Skąd Kerry King znał numer naszego telefonu stacjonarnego, który żona uruchomiła kilka dni temu? Dlaczego miałby wysyłać płytę właśnie do mnie i dlaczego do cholery mówił po polsku?
– Coś się stało? – usłyszałem zaniepokojony kobiecy głos tuż obok.
W oczach miałem łzy, bo zrozumiałem co się dzieje.
– Śni mi się, że odbieram z paczkomatu nową płytę Slayer – odpowiedziałem, łzy wypłynęły mi na policzki i ujrzałem wyraźnie moją rozmówczyni. To była Beata Kozidrak. W prawym ręku trzymała pustą butelkę po szampanie, a w lewym kluczyki do samochodu.
– Nie martw się, to może sen proroczy… podwieźć cię do domu? – zapytała mierząc mnie wzrokiem i marszcząc czoło. – Jest zimno, a ty jesteś w klapkach i samych gaciach.
– W śnie się raczej nie przeziębię – wzruszyłem ramionami i zacząłem rozrywać kopertę ciekaw ujrzeć choćby okładkę, bo byłem pewien na bank, że zanim dobiegnę do odtwarzacza CD to się obudzę. – Nie powinnaś prowadzić po alkoholu – rzuciłem do Beaty.
– No daj spokój, w snach to można wszystko – roześmiała się, przechyliła butelkę, wyssała z niej ostatnie krople i uśmiechnęła się lubieżnie przesuwając językiem po brodzie. Wytrzeszczyłem oczy czując, że zasycha mi gardle. To nie była wcale Beata, ale pani z działu warzywnego z pobliskiej Biedronki. Przestałem rozdzierać kopertę i zadrżały mi nogi. Chciałem coś powiedzieć, ale nie zdążyłem… wypłaciła mi takiego liścia, że koperta wypadła mi z ręki, poleciałem do tyłu, uderzyłem głową w paczkomat i klapnąwszy tyłkiem na chodnik zgubiłem jeden klapek.
– Do domu! Słuchać polskiego podziemia, które tętni życiem i kreatywną siłą twórczą, a nie śnić o dziaderskich reaktywacjach i wariacjach na temat muzyki, którą nagrano ponad trzy dekady temu! – wykrzyknęła pani z Biedronki i na poparcie swych słów smagnęła mnie po gołej klacie selerem naciowym, który nie wiadomo skąd znalazł się w jej zaciśniętej pięści.
Poruszyłem bezradnie nogami jak żuk gnojarz, który przewrócił się na plecy.
– No wstawaj, już prawie południe – usłyszałem głos, który wydał mi się dla odmiany miły, miękki i przyjemny. Otworzyłem oczy i zobaczyłem twarz mojej żony. – Myślałem, że już nigdy się nie obudzisz – uśmiechnęła się, a ja z głośno bijącym sercem zerwałem się z łóżka, pobiegłem do drugiego pokoju, rozerwałem kopertę odebraną wczoraj z paczkomatu i wyjąłem płytę.
Nie, nie była to płyta Slayer! To płyta polskiego zespołu! Płyta tętniąca życiem i kreatywną twórczą siłą! Słucham jej od kilku godzin i nie mogę przestać! Nie zdradzę ani nazwy zespołu, ani tytułu krążka, bo premiera dopiero przed nami. Spodziewajcie się jednak naprawdę mocnego uderzenia, które na dobre rozpocznie 2022 rok! Czuwajcie! Miejcie oczy i uszy otwarte! Nie czekajcie na powrotną płytę Slayer!