Nie przesadzę gdy powiem, że fanem PROTECTOR jestem od dziecka, bo z pewnością byłem jeszcze niepełnoletni gdy kasety z „Golem” i „Urm The Mad” wpadły mi w ręce. Od tamtego czasu minęło ponad 20 lat, a tymczasem nowa płyta Niemców cieszy mnie tak bardzo jak ich stare krążki, którymi rozkoszowałem się w wieku pacholęcym
Bardzo ucieszyła mnie ich reaktywacja i recenzując do Musick Magazine poprzednią płytę wystawiłem jej dość wysoką notę. Niektórzy mówili, że to przeciętny album i przesadziłem – ja jednak trzy lata po premierze tego krążka, z czystym sumieniem bym się pod swoją recenzją podpisał.
Po tegorocznym albumie Niemców spodziewałem się utrzymania formy prezentowanej na „Reanimated Homunculus”. Tymczasem, jak się okazuje otrzymałem płytę nie tyle równie dobrą, co chyba nawet lepszą od poprzedniczki.
„Cursed and Coronated” atakuje twardym, chropowatym thrash metalem, okraszonym barbarzyńskimi partiami wokalnymi. Wspaniałymi wokalami – wściekłymi, pełnymi determinacji i mocy w każdym wykrzyczanym słowie. Jeśli do tego dodamy jadowite i porywające riffy, które brzmią jakby znów nastały złote czasy dla thrash metalu, a pot z rozwianych włosów kapał na białe sofixy… Tfu! Na jakie sofixy! W glanach się wtedy chodziło, bo PROTECTOR przecież swoją muzyką zawsze glanował – prezentując thrash metal cuchnący siarką i buchający piekielnym ogniem, thrash, któremu bliżej było do metalu śmierci niż wyrafinowania i radości grania muzyków zza oceany.
„Cursed and Coronated” właśnie brzmieniowo, na tle swojej poprzedniczki prezentuje się wulgarniej, dosadniej i mocniej. Daleki jestem od stwierdzenie, że „Reanimated Homunculus” była wypolerowana, ale z pewnością bardziej okiełznana. Wówczas dzikie zwierzę zamknięto w klatce i zaszczepiono na wściekliznę, teraz z tej klatki uciekło i znów jest niebezpieczne, drapieżne i rzuca się do gardła.
Formuła tej muzyki jest oryginalna jak niedzielne kazanie w wiejskim kościele parafialnym. Ale przecież nie o oryginalność, lecz szczerość, żarliwość i wiarę tu chodzi i pod tymi względami PROTECTOR nawet przez chwilę nie traci swojej wiarygodności. Mogą zmieniać się muzycy – bo przecież z czasów „Golem” ostał się tylko wokalista, a i on po drugiej płycie na wiele lat się ulotnił – duch jednak wciąż jest ten sam i PROTECTOR nigdy słabą płytą się nie zhańbił.
Wycinają te swoje toporne, siermiężne i kwadratowe riffy z takim zapamiętaniem i intensywnością jakby nie wychodziły one spod palców, ale były częścią ich samym – taką samą jak nogi, głowa, czy za przeproszeniem…dupa. A gdy już przy tej części ciała jesteśmy to słuchając „Cursed and Coronated” mam wrażenie jakby muzycy tego zespołu, właśnie w dupie głęboko skrywali wszystkie aktualne trendy i tendencje panujące na scenie.
PROTECTOR funkcjonuje we własnym świecie i gra thrash metal według tej samej formuły, którą wypracowali przed laty. Mimo swej oldschoolowości ta muzyka wcale nie jest oldschoolowa – ona nie odwołuje się do przeszłości i nie trąci sentymentami. Gdyby ją spersonifikować to można by powiedzieć, że nikogo nie udaje, tylko po prostu jest sobą.
Kto by pomyślał, że rok 2016 będzie dla muzyki thrash metalowej aż tak łaskawy. Niezłą płytą zaskoczył MEGADETH, albumem rewelacyjnym popisał się ANTHRAX. Wyszły dobre krążki EXUMER, ACCUSER, PROTECTOR, VOIVOD, a przed nami jeszcze obiecujące DEATH ANGEL, METAL CHURCH z Mikem Howe w składzie, ARTILLERY, CORONER, SACRED REICH i ATROPHY.
To może być najlepszy rok dla thrash metalu od wczesnych lat dziewięćdziesiątych.