Ósma rano. Pobudka! Ten wariat za ścianą znów wierci. Zaczął miesiąc temu i robi to codziennie – nieraz od rana do wieczora, nieraz z przerwami – w różnych godzinach i o różnych porach.
– Nawet w święta! – tym razem moja żona również się zirytowała. – Natychmiast idź do niego! – usłyszałem jej głos dobiegający z kuchni.
Wstałem przecierając oczy.
– Ale kto to jest? – zapytałem, próbując przekrzyczeć odgłos wiercenia. Głośny, nachalny, bezkompromisowy.
– Nie wiem. Ktoś z sąsiedniej klatki schodowej – krzyknęła w odpowiedzi żona. – Przecież w takim hałasie nie usiądziemy do wielkanocnego śniadania.
– Co mam zrobić? – zapytałem chwilę później, gdy zdążyłem już naciągnąć spodnie i starą bawełnianą koszulkę. Żona stała nad blatem kuchennym z nożem i kawałkiem pieczonego mięsa. Ostrze w jej ręku błysnęło w promieniach porannego słońca, które wpadało przez okno.
– Znajdź go i powiedz, żeby natychmiast przestał wiercić – małżonka odwróciła się przez ramię i popatrzyła na mnie marszcząc brwi.
– A jak powie, że ma remont i musi?
Nóż zatopił się w pieczeni.
– Zabij go! – wyszeptała żona i zacisnęła mocno usta.
Ciach! Pierwszy plasterek schabu upadł na deskę. Odwróciłem się jak żołnierz, któremu dano rozkaz do wymarszu, założyłem buty, mocno je zasznurowałem i sięgnąłem do szafy po kurtkę. Wiercenie ucichło.
– Przestał wiercić – zakomunikowałem.
– Idź! Bo jak usiądziemy do śniadania, to znów zacznie! – wykrzyknęła żona. – Nieraz przestaje na pół godziny, a później przez godzinę znów wierci. Wczoraj wiercił trzy godziny non-stop.
Wzruszyłem ramionami i wyszedłem na klatkę schodową. Powietrze na zewnątrz było rześkie i chłodne, kuląc się z zimna przemaszerowałem szybko do klatki schodowej obok. Nie musiałem dzwonić domofonem, bo akurat wychodził jakiś mężczyzna. Spojrzał na mnie przelotnie, nie powiedział „dzień dobry”, tylko uśmiechnął się drwiąco. Przeskakując po dwa, trzy stopnie naraz wbiegłem na drugie piętro i skierowałem się ku drzwiom mieszkania sąsiadującego z moim. Nie czekając aż ogarną mnie wątpliwości, nacisnąłem na dzwonek.
Po drugiej stronie drzwi cisza. Żadnych odgłosów remontu.
– A może to nie to mieszkanie? – przemknęło mi przez myśl. Chciałem zadzwonić drugi raz, ale tym razem się zawahałem.
– Powiem żonie, że byłem, opieprzyłem gościa i obiecał, że nie będzie wiercić – pomyślałem i odwróciłem się, by odejść. W tym samym momencie zachrobotał zamek i drzwi się uchyliły. Zobaczyłem twarz kobiety. Mogła mieć ze czterdzieści pięć lat, ale jej dojrzały wiek nie tylko nie nadszarpnął jej urody, ale zdawał się dodawać jej dodatkowej szlachetności.
– Byliśmy umówieni? – zapytała aksamitnym, zmysłowym głosem. Miała na sobie czerwoną koszulę w kratę zawiązaną na su- peł powyżej pępka i niebieskie obcisłe dżinsy. Nogi zgrabne i ba-jecznie długie, brzuch płaski i opalony. W pępku połyskiwał kolczyk. Mały, świecący koralik. Z trudem przełknąłem ślinę.
– Czy to pani tak wierci? – wykrztusiłem z siebie po kilku sekundach milczenia, które zdawały mi się trwać z pół godziny.
– Ach! Zdarza się! – uśmiechnęła się zmysłowo i popatrzyła mi głęboko w oczy. – Taki mały re–moncik – jej czerwone, soczyste usta obnażyły równe i białe zęby. Kolor jej oczu był powalający – brąz mieszał się z zielenią nadając im jakiegoś dzikiego i drapieżnego wyrazu.
– To jakiś duży remont? Może by się przydała sąsiedzka po- moc? – zapytałem i nie wiem dlaczego, ale wyobraziłem sobie jak ona stoi w rozkroku przyciskając do ściany wiertło ogromnej wiertarki, a ja z tyłu trzymam ją mocno za biodra nie pozwalając, by jej jędrne ciało wibrowało zbyt mocno.
– Wibracje są niezdrowe – dodałem ni w pięć, ni w dziewięć i od razu poczułem się jak ostatni idiota.
– Ach to zależy… – nieco szerzej otworzyła drzwi, a jeszcze szerzej usta w uśmiechu. – Proszę, niech pan wejdzie. Nie będziemy przecież rozmawiać na korytarzu.
Zawahałem się, ale tylko przez chwilę. Przekroczyłem próg mieszkania, a moja sąsiadka odwróciła się do mnie tyłem podążając przedpokojem prowadzącym do salonu. Dżinsy były naprawdę ciasne, zdawało się, że jej pośladki niemal krzyczą, by je z nich wypuścić.
– Napijesz się czegoś? – zapytała, gdy byliśmy już w salonie, nie- spodziewanie przechodząc na „ty”. Nie zdążyłem odpowiedzieć, a ona nalała wody do dwóch szklanek. Równo do połowy. Rozejrzałem się po salonie. Nie było żadnych oznak remontu. Ściany po- malowane na jasny, pastelowy kolor, meble połyskujące, dywan bez żadnych śladów kurzu.
– Remoncik to w sypialni? – zapytałem.
– Czasem w sypialni, czasem w salonie, a innym razem w łazience – odpowiedziała i otuliła ustami brzeg swojej szklanki.
Na stoliku stał otwarty laptop. Wczytana została strona jakie- goś banku.
– Poczekaj, przebiorę się w coś odpowiedniego – wyszeptała czule i zniknęła w drzwiach sypialni. Poruszyłem się nerwowo i spojrzałem na zegarek. Nie było wątpliwości, że ta laska na mnie leci. To musiała być namiętność od pierwszego wejrzenia. Ten dziki, zwierzęcy magnetyzm, który obezwładnia kobietę od pierw- szej sekundy i sprawia, że rozsądek ustępuje miejsca gwałtowne- mu pożądaniu. Spojrzałem na swoje odbicie w szybie kuchennej szafki. Po drugiej stronie stały w szeregu kieliszki, mniejszy do wódki, większe do wina, a na końcu cienkie i wysokie do szampana. Wciągnąłem brzuch, uniosłem wyżej brodę. Prezentowałem się całkiem nieźle. Wytrzymałem tak przez pięć sekund. Wypuściłem powietrze, brzuch wydął się jak piłka plażowa, plecy wygięły w naturalnym garbie pracownika biurowego. Ten mój samczy powab, który zniewolił sąsiadkę nie mógł mieć nic wspólnego z wyglądem. Kobiety najwidoczniej wyczuwają prawdziwą męskość nawet wtedy, gdy jest dobrze zamaskowana.
Usłyszałem stukanie. To jej obcasy uderzały o podłogowe deski. Na nogach miała buty na wysokich metalowych obcasach, czarne pończochy z czarnymi podwiązkami i połyskujący czerwony gorset, który ściskał jej duże i jędrne piersi tak mocno, że w pierwszej chwili chciałem się rzucić, by je natychmiast uwolnić. Zamiast tego niespodziewanie jednak nawiązałem połączenie z własnym mózgiem.
– Czy to nie dzieje się zbyt szybko? – zapytałem patrząc na nią badawczo.
– Czas to pieniądz – spojrzała na zegarek i się uśmiechnęła.
– Wiesz, nie bardzo mogę… – zaczęły mnie ogarniać wątpliwości. – Mieszkam tuż obok – wskazałem na ścianę, przy której stały ogromne kolumny.
– Włączymy muzykę – zaproponowała. – Nikt nie usłyszy, jak będziesz krzyczał z rozkoszy.
Znów się zawahałem. Chciałem powiedzieć coś zabawnego, żeby nieco rozładować sytuację, ale nic nie przyszło mi do głowy. Podszedłem do odtwarzacza CD i wziąłem z niego opakowanie po płycie.
– Jaką muzykę lubisz? – zapytałem bojąc się na nią spojrzeć. Podeszła do mnie na tyle blisko, że poczułem słodki zapach jej
perfum.
– Ostrą! – odpowiedziała i poczułem jej dłoń na ramieniu. – „Odgłosy remontu. Vol.4 – Wiercenie” – przeczytałem na okładce płyty i poczułem, jakby mnie ktoś smagnął batem po plecach.
– Będziesz płacił gotówką? – oblizała usta. – Czy zrobisz przelew? – popatrzyła na laptopa stojącego na kuchennym stoliku.
– Wiesz, to jakaś pomyłka! – wybełkotałem, odłożyłem pudełko po płycie i zrobiłem krok do tyłu.
– Jest już za późno – powiedziała patrząc na mnie i mrużąc oczy. Zrobiłem drugi krok do tyłu i popatrzyłem na drzwi wyjściowe. – Będzie sąsiedzki rabat! – dodała przysuwając się w moim kierunku.
– Nie, dzięki. Lecę już – zrobiłem dwa kroki do tyłu i niemal wpadłem na ścianę. Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie. Rzuciłem się w kierunku drzwi, a ona na mnie. Jednym ruchem ściągnęła mi spodnie do samych kostek. Chcąc uciekać za- plątałem się w nie i runąłem jak długi w przedpokoju. Pociemniało w oczach. Poczułem na plecach ostrą szpilkę jej buta.
– Niegrzeczny! – usłyszałem. Chciałem się podeprzeć i wstać, ale wtedy zorientowałem się, że ręce mam z tyłu, zakute w kajdanki.
– Nie! Przestań! – krzyknąłem.
– Będą klapsy! – odpowiedziała. Przekręciłem głowę na bok i zobaczyłem, że w prawej ręce trzyma bat, a w lewej pilota od telewizora. Nacisnęła guzik. To nie był pilot od telewizora. Pokój wypełnił odgłos wiercenia. Głośny, bezlitosny natarczywy. Nie usłyszałem, jak bat przeciął powietrze. Poczułem tylko ból. Piekący ból pośladków, z którymi zderzył się skórzany pejcz. Zacząłem krzyczeć, ale mój głos nie dawał rady zagłuszyć dobiegającego z głośników wiercenia. Spocony zacząłem miotać się po podłodze przyjmując kolejne piekące razy.
– Nawet w święta! – usłyszałem poirytowany głos swojej żony. – Natychmiast idź do niego! – żona krzyczała z kuchni.
Usiadłem na łóżku przecierając oczy.
– Nie czepiaj się! Każdy ma prawo zrobić remont! – krzyknąłem w odpowiedzi i ponownie się położyłem. Przykryłem głowę poduszką. Wiercenie było nieznośne