Czasami jak ma się w życiu zbyt dużo, to się tego nie docenia. Wiem, że tak jest, bo sam wielu rzeczy nie doceniałem. Nabrały wartości dopiero wtedy, gdy z mojego życia zniknęły, lub zaczynałem je tracić i przyszło o nie walczyć. Czasami coś co zdaje się szarą codziennością niespodziewanie okazuje się skarbem, o którym inni mogą tylko marzyć
To oczywiście, banały, ale też prawdy uniwersalne, które można odnieść do wielu aspektów życia. Wczoraj włączyłem sobie debiutancką płytę ENTOMBED A.D. Fajny album, który w 2014 roku uznałem za solidny i po trzech czy pięciu (no dobra, może dziesięciu) przesłuchaniach odłożyłem na półkę. Do „pogrobowca” Entombed, lub jak wolałby Piotr Luczyk – „żałosnego zespołu, który gra covery Entombed” w pełni przekonałem się dopiero za sprawą ich drugiej płyty „Dead Dawn”. To była dla mnie kapitalna płyta z riffami jak żyleta, z takim groove, że traciłem oddech. Oczywiście nikt tego nie docenił – część recenzentów, którzy dostali w dniu premiery tego krążka 243214234231 innych płyt do recenzji przejechało w 25 sekund suwakiem na Youtube i uznała, że „tylko solidne”. A druga część recenzentów (tych googlujących i robiących internetowy research przed położeniem palców na klawiaturze) powtórzyła to samo co napisali ci pierwsi, tylko ujęła to w zgrabniejsze słówka i zdania wielokrotnie złożone.
Nie będę się dziś upierał, że płyta „Back to the Front” jest wybitna. Pewnie nie jest. Nie zmieniła świata, ani nie zapoczątkowała żadnego nowego gatunku. W świecie popkultury być może jest mniej warta niż filmik Nergala, który jechał uberem. Słucham jej jednak wczoraj kilka godzin, słucham dziś od wczesnego ranka i nie mogę przestać. Wiem, że w chwili jej premiery miałem zbyt dużo i właśnie przez to nie byłem gotów by ją w pełni docenić. Zresztą nie tylko ja. W 2014 wszyscy mieliśmy L-G Petrova – charyzmatycznego szaleńca, gościa o niepowtarzalnej barwie głosy, który odcisnął niepodważalne piętno na muzyce death metalowej.
Gdy śpiewał na „Back to the Front” był legendą, ale dla wielu nieco przebrzmiałą. Zwykłym gościem, fanem metalu, który pakował się w reklamówkę jadąc na trasę koncertową. We właściwy dla siebie sposób darł się do mikrofonu, w 2014 roku nie niosąc już żadnej rewolucji, ale dając nam po prostu to co lubiliśmy i o czym mówiliśmy, że jest „spoko”. Poza utworem „Second to None”, który mnie zachwycił, 7 lat temu uznałem, że debiut ENTOMBED A.D. jest po prostu solidny. Znajduje się dokładnie w punkcie zlokalizowanym w połowie drogi pomiędzy rozczarowaniem, a zachwytem.
Mamy rok 2021 i z perspektywy czasu uważam, że to płyta dużo więcej niż solidna. Entombed A.D. to szlachetny kamień, którego należy szlifować podczas kolejnych odsłuchów. Nigdy więcej już nikt nie zaśpiewa tak jak L-G Petrov, prawdopodobnie nigdy już nie usłyszymy nowych płyt w podobnym klimacie. Szorstkich i przebojowych, brzydkich i zmysłowych, topornych i porywających, prostych i przewidywalnych, ale jednocześnie niebanalnych i wcale nieoczywistych. „Back to the Front” po latach weszła mi jak złoto!
Cieszę, że powstało ENTOMBED A.D. i pozostawili mi trzy płyty i wspomnienia kilku koncertów. Teraz gdy już ten zespół straciłem, doceniam go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.