Turbocharged to zespół Ronniego „Rippera” Olsona znanego chociażby z GEHENNAH, dzikich wokaliz na debiutanckim krążku VOMITORY czy solowego albumu sprzed kilku lat. Turbocharged łączą thrashowe riffy, z punkową motoryką i death metalowych ciężarem. Ich muzyka trafiła w mój gust już za sprawą albumu „AntiXtian”. Dziś przyszła kolej na ubiegłoroczną płytę „Militan”.
Turbocharged jest jak bokser, który po sukcesach olimpijskich w wadze średniej wyszedł na zawodowy ring by sięgnąć po tytuł w najwyższej kategorii wagowej. Większy, silniejszy i skuteczniejszy niż kiedykolwiek – imponujący szybkością, bogatym asortymentem technik i brutalną siłą. Na najnowszej płycie również mamy thrash, punk i death, ale w zdecydowanie brutalniejszej i cięższej odsłonie.
Pierwszą rzeczą, którą uwiódł mnie ten krążek jest brzmienie. Wspaniałe, selektywne, szwedzkie, ciężkie, rzężące brzmienie. Gitary nie grają, one warczą jak piły ze zbyt poluzowanym łańcuchem, który pruje pień potężnego drzewa z taką samą łatwością z jaką lecący samolot rozcina obłoki.
Gdy do tego dodamy selektywność, chwytliwość i thrashową motorykę riffów oraz wyraziste, chropowate, ale jednocześnie bardzo czytelne wokalizy Rippera to okazuje się, że mamy do czynienia z płytą wyborną – nie pod względem formy, nie pod względem treści, ale z powodu ogromnej przyjemności jaką sprawia jej słuchanie.
Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych w magazynie komputerowym „Secret Service”, przy ocenianiu gier brano pod uwagę tzw. „miodność” – czyli czystą przyjemność z grania, niezwiązaną ani z poziomem grafiki, ani z wyrafinowaniem i innowacyjnością fabuły. „Militant” to właśnie taka płyta o najwyższej miodności. Miód w uchach po prostu! Tylko wydłubywać i rozsmarowywać na chlebku. Takiej muzy słucha mi się lepiej niż 98 proc. aktualnie wydawanych albumów thrash metalowych.
Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych w magazynie komputerowym „Secret Service”, przy ocenianiu gier brano pod uwagę tzw. „miodność” – czyli czystą przyjemność z grania, niezwiązaną ani z poziomem grafiki, ani z wyrafinowaniem i innowacyjnością fabuły. „Militant” to właśnie taka płyta o najwyższej miodności. Miód w uchach po prostu! Tylko wydłubywać i rozsmarowywać na chlebku. Takiej muzy słucha mi się lepiej niż 98 proc. aktualnie wydawanych albumów thrash metalowych.