„Z dumą przedstawiamy zapowiadaną od dawna reedycję debiutanckiej płyty VADER – THE ULTIMATE INCANTATION. Debiut Vader to krok milowy w historii death metalu, ale również krok milowy w historii promocji polskiej muzyki poza granicami naszego kraju w czasach „żelaznej kurtyny”.” – czytamy na stronie Witching Hour. Czy to prawda? Po części tak, ale po części nie…
Nie ulega wątpliwości, że „The Ultimate Incantation” była płytą ważną dla Vadera i do dziś jest jedną z najważniejszych na naszej rodzimej scenie. Teledysk w MTV, płyta wydana dla zagranicznego dużego wydawcy, Vader podbija Europę i świat – tak, to robiło wrażenie w chwili gdy wychodził ten album.
Nie zgodzę się jednak, że ta płyta jest krokiem milowym w całej historii death metalu. Jeśli zawężymy tylko do Polski to bez wątpienia, ale jeśli spojrzymy na scenę death metalową szerzej – to nie przesadzajmy. Vader nagrał album dobry, przyzwoity, ale nic nad to. Rzekłbym nawet, że po demie „Morbid Reich”, które rozbudziło apetyty w sposób nieprawdopodobny, studyjny debiut Olsztynian mógł nawet nieco rozczarować.
Nie zgodzę się jednak, że ta płyta jest krokiem milowym w całej historii death metalu. Jeśli zawężymy tylko do Polski to bez wątpienia, ale jeśli spojrzymy na scenę death metalową szerzej – to nie przesadzajmy. Vader nagrał album dobry, przyzwoity, ale nic nad to. Rzekłbym nawet, że po demie „Morbid Reich”, które rozbudziło apetyty w sposób nieprawdopodobny, studyjny debiut Olsztynian mógł nawet nieco rozczarować.
Od chwili premiery tego krążka słuchałem go pewnie nie dziesiątki, ale setki razy i wciąż czuję pewien niedosyt. Brzmienie „The Ultimate Incantation” jest płaskie, wokale przeciętne, utwory solidne, dobre nawet, ale nic ponadto. Iskry geniuszu nigdy na tym albumie nie stwierdziłem. Pamiętajmy, że to był roku 1992. Czasy, w których klasycy gatunku mieli na swoim koncie już po kilka płyt. I gdzie w tym wszystkim VADER? Jaki kamień milowy? Jakie epokowe dzieło? Nie wiem jakbyśmy się starali to tej rzeczywistości nie zaklniemy. „The Ultimate Incantation” było egzotyczną ciekawostka zza żelaznej kurtyny i niczym więcej. Nie była płytą odkrywczą czy szczególnie nowatorską, a powstała w czasie gdy nie tylko zespoły amerykańskie zdołały zdefiniować gatunek, ale i zespoły europejskie zdążyły go już zredefiniować i nadać mu własną tożsamość.
Na mnie „The Ultimate Incantation” w chwili premiery zrobiła wrażenie głównie tym, że pokazała, że „my Polacy” nie jesteśmy gorsi i mamy swój zespół death metalowy, wydany przez wytwórnie i promowany na zachodzie, ramię w ramię z tuzami gatunku.Czułem dumę podobną do tej, którą kilka lat później czułem na wieść o sukcesach Behemoth czy wygranych Agnieszki Radwańskiej. Cieszę się, że moim rodakom się udaje, ale nie oznacza to, że kiedykolwiek uznam Behemoth za dobry czy ważny zespół, albo stanę się fanem tenisa ziemnego. Nic z tych rzeczy.
Muzycznie, siła rażenia „The Ultimate Incantation” była nieporównywalnie mniejsza od bogów z Florydy, czy klasyków szwedzkiego grania, ale nawet inne europejskie, nie znaczące aż tak wiele zespoły, mogły robić większe wrażenie. Choćby SINISTER z „Cross The Styx”, niemieckie ATROCITY z „Todessehnsucht”, GOREFEST z „False”, holenderski ASPHYX z drugą już płytą na koncie, czy MORGOTH z oryginalnym „Cursed”, wydanym rok wcześniej. I tak można by wymieniać i mnożyć konkurencję dla debiutu VADER, przy której nasz towar eksportowy jawił się dość bladziutko. Do roku 1992 nagrywano wiele oryginalniejszych, bardziej wyrazistych i po prostu lepszych płyt niż debiut VADERA.
Muzycznie, siła rażenia „The Ultimate Incantation” była nieporównywalnie mniejsza od bogów z Florydy, czy klasyków szwedzkiego grania, ale nawet inne europejskie, nie znaczące aż tak wiele zespoły, mogły robić większe wrażenie. Choćby SINISTER z „Cross The Styx”, niemieckie ATROCITY z „Todessehnsucht”, GOREFEST z „False”, holenderski ASPHYX z drugą już płytą na koncie, czy MORGOTH z oryginalnym „Cursed”, wydanym rok wcześniej. I tak można by wymieniać i mnożyć konkurencję dla debiutu VADER, przy której nasz towar eksportowy jawił się dość bladziutko. Do roku 1992 nagrywano wiele oryginalniejszych, bardziej wyrazistych i po prostu lepszych płyt niż debiut VADERA.
Zdaję sobie sprawę, że to pogląd zupełnie niepatriotyczny i niepopularny – ale trzeba mieć odwagę spojrzeć prawdzie w oczy. Nie zmienia to jednego. Zamówię sobie reedycję „The Ultimate Incantation” na CD z bonusową sesją nagraniową ze szwedzkiego SUNLIGHT STUDIOS. Zamówiłbym sobie też na winylu, ale zmieniona okładka, póki co mnie jeszcze odstrasza. Możliwe jednak, że w ciągu kilku dni i do tej decyzji dojrzeję.
Słucham właśnie „The Ultimate Incantation” i czuję, że wciąż nie dojrzałem do wielkości tego krążka. Ot, przyzwoity album, z różnych względów ważny dla polskich fanów, ale na pewno nie żaden krok milowy w death metalu.Gdybym miał jednak wskazać listę najbardziej przecenianych płyt w tym gatunku to z pewnością „The Ultimate Incantation” znalazłaby się w czołówce.
Zginiesz marnie za te słowa!
Albo co gorsza na kolejny koncert VADER zostanę niewpuszczony…