Antichristian Douchebags szwedzkiego WAN to jedna z tych płyt, które albo się całkowicie odrzuca, albo kocha po pierwszych trzydziestu sekundach pierwszego utworu.
Mam takiego rajtuzowego kumpla, który na potęgę kopie we współczesnym heavy metalu, od czasu do czasu podrzucając mi namiary na „rewelacyjne płyty” z tego gatunku. Sprawdzam, słucham i to rzeczywiście są dobre rzeczy, tyle że rzadko której chce mi się słuchać więcej niż raz. Bo brzmi jak skrzyżowanie Judas Priest z Accept z wokalami gościa z Manowar. Albo jak wczesny Iron Maiden, do którego dołączyli gitarzyści z Mercyful Fate i Beata Kozidrak, która śpiewa po angielsku. Krótko mówiąc są to układanki z tych samych klocków i naprawdę rzadko kto chce się z nich wyłamać i dodać szczyptę czegoś własnego.
I tak diagnozując swoje podejście do muzyki, mógłbym uznać, że najbardziej preferuę oryginalność. Mógłbym, ale oczywiście wiem, że tak nie jest. Bo ja też jestem rajtuzowy – tyle, że kumpel preferuje rajtuzy kolorowe, a ja czarne. Muzykę tak samo nieoryginalną, na swój sposób odtwórczą – zniewoloną gatunkowymi kliszami i określoną konwencją. Choćby nowa płyta Szwedów z WAN. Trudno sobie wyobrazić mniej odkrywczy black metal, całkowicie podporządkowany gatunkowym ramom.
Ale czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie! Tak jak mojemu kumplowi nie przeszkadzają w „rewelacyjnych płytach” nawiązania do klasyków heavy metalowego gatunku. WAN na swojej czwartej studyjnej płycie grają surowy, acz selektywny i dobrze brzmiący black metal poruszający się w tempach średnich i szybkich. Struktura kompozycyjna poszczególnych utworów jest prosta, napastliwa i dobitna.
Gdybym miał wskazać zespół, z którym WAN na swojej nowej płycie kojarzy mi się najbardziej, postawiłbym na ich rodaków z WAR. Nie jest to oczywiście żaden klon autorów genialnego MCD „Total War” z 1997 roku, ale w charyzmie wokalnej, prostych rozwiązaniach rytmicznych i pewnej nonszalancji kompozycyjnej dostrzegam punkty zbieżne. Drugie skojarzenie – gdy z punkową bezczelnością wybrzmiewają chamskie, porywające, niezwykle chwytliwe riffy wiedzie mnie ku późnemu CARPATHIAN FOREST.
Abstrahując jednak od szukania podobieństw i wskazywania analogii przyznać trzeba, że „Antichristian Douchebags” słucha się znakomicie. To płyta, która wchodzi właściwie od pierwszego przesłuchania – bezpośrednia, przejrzysta, dosadna i na swój sposób porywająca. Czy będę jej słuchał dłużej? Czy po latach będę do niej wracał? Tego dziś nie wiem, ale leci od rana chyba już piąty raz i wcale nie mam ochoty przestać.