Klęska urodzaju dotyka dziś każdego. Próbuję ten „urodzaj” okiełznać słuchając muzyki tylko z CD, LP i kaset (sporadycznie). Gdybym korzystał z serwisów streamingowych to bez wątpienia bym w muzyce utonął i w efekcie słuchał wszystkiego i niczego, nie potrafiąc na żadnej płycie skupić uwagi bo przecież nad nią wiszą już kolejne nowości i wynalazki.
Człowiek zdecydowanie nie jest istotą, stworzoną do tego by mieć wszystko. Życie ludzkie to wieczna pogoń za marzeniami, a nie statyczna konsumpcja tych marzeń. Im człowiek bardziej spełniony tym bardziej nieszczęśliwy, im więcej posiada, tym bardziej czuje, że to wszystko nie ma żadnej wartości.
„Osiągnął wszystko, miał cały świat u swych stóp i zobacz co się stało – zdziwaczał, upadł, zniszczył samego siebie” – ile razy coś podobnego słyszeliśmy w kontekście ludzi sukcesu, którzy kończyli marnie zabijani przez własne demony.
Oczywiście muzyka to nie życie, a dostęp do płyt nie jest ani nigdy nie był żadną miarę sukcesu. Mam jednak wrażenie, że mechanizmy są zbliżone, a im donioślejszą rolę muzyka odgrywała w czyimś życiu, tym analogia staje się bardziej jaskrawa. Osobiście znam kilka osób, które przeniosły się ze świata „niepotrzebnie gromadzonego plastiku” na serwisy streamingowe i po kilku latach… w ogóle przestały muzyki słuchać lub przyznają, że „nie odgrywa ona już w ich życiu tak dużej roli jak kiedyś”.
Ekscytacja dostępem do wszystkiego z czasem stała się „normalnością”, a normalność przemieniła się w monotonię i znudzenie. To naturalne. Gdy kupujemy nowy samochód jesteśmy szczęśliwi i podekscytowani, ale z czasem wsiadamy do niego z takim samym entuzjazmem jak wcześniej wsiadaliśmy do tramwaju. Co by było gdyby wielki fan motoryzacji mógł wsiąść do każdego auta, jakie mu się w danej chwili zamarzy? Przypuszczam, że po jakimś czasie to czym jeździ mogłoby go tak samo ekscytować jak mnie ekscytuje producent skarpet, które zakładam rano po kąpieli.
Ostatnio, dobry znajomy – stary fan muzyki metalowej przyznał mi, że nie słucha już płyt, ale pojedynczych utworów.
– Serio? To skrajne upodlenie – oceniłem żartobliwie wiedząc, że ma do siebie dystans i nie wpadnie w apatię.
– Wiem – przyznał niespodziewanie. – Ale codziennie pojawia się tyle różnych nowości, że po prostu je sprawdzam po utworze, a to zajmuje mi dokładnie tyle czasu ile mogę poświęcić na muzykę.
– I co ci się w tym roku najbardziej spodobało? – dopytuję.
– Nic w szczególności – przyznał. No jakby inaczej. Przecież w istocie on niczego tak naprawdę nie przesłuchał. Liznął po utworze, a jak mniemam czasami nawet po kawałkach utworów – bo jak mu coś nie podeszło, a trwało pięć minut to z dużą dozą prawdopodobieństwa poprzestał na drugiej.
– Kiedyś to się lepszą muzykę nagrywało – skwitował. – Jak wracam do całych płyt, to do tych z czasów ogólniaka – dodał, a mnie to wcale nie zdziwiło. Wraca do płyt, które zna. Do tych, które kupił za ciężko zarobione pieniądze, albo wydając kieszonkowe i dla nich rezygnując z innych rzeczy. Wraca do płyt, które wałkował w całości, dziesiątki jeśli nie setki razy. Nie ma znaczenia czy były to albumy wybitne czy tylko przyzwoite – w konfrontacji z muzyką nie jest ważne tylko to co ona daje nam, ale także to co my potrafimy dać jej. On oddał muzyce to co najcenniejsze – swój czas, dobrą wolę, ufność i chęci by ją pokochać. To właśnie dzięki temu nawiązał silną więź z tymi starymi albumami. Dziś ten sam kolega z dostępem do serwisów streamingowych jest jak klient agencji towarzyskiej. Nie zna nawet imion otaczających go kobiet i z nostalgią wspomina miłość z czasów ogólniaka, której poświęcił kilka lat swojego młodzieńczego życia. „Kiedyś to były lepsze kobiety”.
Niektórzy próbują się ratować dla wygody korzystając z serwisów, ale jednocześnie nie rezygnując z tradycyjnych nośników. Może to jest jakiś sposób, ale jeśli miałbym prognozować, to wcześniej czy później wygoda i ekonomia wygrają i płyty pójdą pod młotek na Allegro, albo skończą w kartonie na strychu.
Warto dodać, że oprócz muzycznych świrów i zwyrodnialców, znakomita większość ludzi to jednak normalni słuchacze, dla których muzyka jest jak listek laurowy w zupie, a nie azot w powietrzu. Trzydzieści lat temu mieli na półce 40 kaset i 15 CD, dziś cieszą się z serwisów steamingowych, bo to tanie, poręczne i użyteczne.
Warto jednak pamiętać, że te „muzyczne jadłodajnie” tak naprawdę nie są dla słuchacza, ale to słuchacz jest dla nich. Inwigilowany, śledzony, dostarczający danych, które pozwalają na urabianie, modelowanie i rzeźbienie konsumenckich zachowań. Cieszyliście się, że czas wielkich wytwórni płytowych się skończył i oto nadeszła muzyczna wolność? Świat w którym dobra muzyka wyprze tą, którą chce wam ktoś sprzedać? Nic bardziej błędnego. Droga do totalitaryzmu i zniewolenia jednostki wspięła się właśnie na najwyższy szczyt, a wy kochani będzie nie tylko tańczyć tak jak Wam zagrają, ale także przy to tym, co Wam zagrają. Bo nie mam wątpliwości, że fizyczne nośniki prędzej czy później przeminą, a decyzję o tym co można grać, jak grać i o czym śpiewać podejmie monopolistyczny dystrybutor muzyki, podobnie jak dziś właściciel mediów społecznościowych decyduje o dozwolonych treściach.