Dlaczego KAT nie podbił świata?

6

 

Nie spotkałem jeszcze nikogo, komu podobałyby się aktualne poczynania KATA, ale wiadomo różnimy się gustem i niewykluczone, że ktoś taki istnieje. Przeczytałem jednak wywiad z Piotrem Luczykiem w najnowszym numerze Metal Hammer i mało nie spadłem z sedesu

Przed laty jako dziennikarz i wydawca gazety miałem taką przygodę. Facet w jednej z podwarszawskich miejscowości chciał uruchomić zakład, którego perspektywa działalności wzbudziła panikę mieszkających w sąsiedztwie ludzi. Zorganizowali pikietę z transparentami przy nieruchomości, na której planowano budowę, a ja napisałem o tym artykuł przedstawiając ich niepokoje. Po opublikowaniu artykułu inwestor przerwał milczenie, ale uznał, że nie będzie odpowiadał na pytania dziennikarzyny z prowincjonalnej gazety, ale wykupi sobie stronę i napisze prawdę. Tak też zrobił. Zapłacił 5 tys. zł. i przygotował sobie artykuł, w którym napisał jaki to nowoczesny i piękny zakład powstanie, sąsiednie nieruchomości zyskają na wartości, mieszkańcy pracę, a środowisko naturalne odżyje i rozkwitnie. Gdy jednak przyszło do publikacji facet uznał, że owszem zapłaci – ale nie może być napisane, że to „artykuł sponsorowany”, „reklama” ani „promocja”. Usłyszał od mojego działu reklamy, że takich rzeczy nie robimy, więc zażądał spotkania ze mną. Po kilku godzinach do mojego gabinetu wturlał się mały korpulentny mężczyzna w białej koszuli i czerwonej nalanej twarzy. Na przegubie lewej ręki nosił złotą bransoletę, zegarek, wielkości połowy blatu mojego biurka i sygnet przypominający pierścień życzeń, który widziałem w czechosłowackim serialu Arabela.
– Zapłacę dwa razy więcej, ale niech pan wydrukuje ten artykuł jako redakcyjny – oświadczył na wstępie. – Sam może pan się pod nim podpisać – zaoferował dobrodusznie.
– Nie robimy takich rzeczy – odpowiedziałem spokojnie.
– Zapłacę trzy razy więcej.
– Nie robimy takich rzeczy – powtórzyłem nieco wolniej i zdawało mi się, że wyraźniej.
– Cztery razy…
– Dziesięć razy więcej – przerwałem mojemu rozmówcy. – Sto razy więcej – popatrzyłem na zegarek. – Do końca dnia możemy dojść do takiej kwoty, że już nie będzie miał pan za co tego zakładu pobudować.

Małe chytre oczka mojego rozmówcy otworzyły się tak szeroko, że stały się większe niż tarcza jego zegarka. Ostatecznie wydrukowaliśmy tekst jako artykuł sponsorowany, a firma zapłaciła kwotę wynikającą z cennika. Po jego publikacji przyszli do mnie mieszkańcy. Przynieśli ze sobą dwie kartki zapisane od góry do dołu długopisem.
– To nasza odpowiedź na artykuł tej firmy – rzucili mi na biurko.
Odparłem, że opublikowaliśmy artykuł sponsorowany i nie ma możliwości polemiki, bo to nie jest tekst redakcyjny tylko reklama.
– To my też wykupimy – zapewnili hardo mieszkańcy.
Gdy jednak dowiedzieli się, że strona kosztuje 5 tys. złotych uznali, że jestem sprzedajną szmatą, hańbię zawód dziennikarza i dla mnie nie liczy się nic w życiu oprócz pieniędzy. Wyszli trzaskając drzwiami i zapewne życząc mi śmierci. Dokładnie tak samo jak kilka dni wcześniej potencjalny inwestor.

***

Dlaczego o tym wspominam? Bo po blisko 25 latach pracy w lokalnych gazetach nie mam wątpliwości, że dobry dziennikarz to taki, którego wszyscy nienawidzą. A jeśli nie nienawidzą, to chociaż nie przepadają za nim. Jeśli ci o których piszesz, poklepują cię i mówią ci, że jesteś zajebisty to znaczy, że coś poszło nie tak. Jeśli czujesz ślinę na twarzy, dowiadujesz się, że jesteś kłamcą, złodziejem i nie masz pojęcia o dziennikarstwie możesz się uśmiechnąć przed porannym lustrem podczas golenia. Zrobiłeś kawał dobrej roboty.
Broń boże nie napisałem o tym dlatego, że posądzam Metal Hammer o pominięcie oznaczenia „reklama” bądź „artykuł sponsorowany”, bo wierzę, że etos dziennikarski by im na to nie pozwolił. Mam jednak wrażenie, że James Mackowsky i Piotr Luczyk się lubią. Nie jest to jednak taka partnerska sympatia. Z boku wygląda raczej na relację polegającą na tym, że James zwija się kulkę, a Piotr jedną nogą wchodzi mu na plecy, by drugą łatwiej było mu wejść na swój motocykl. Gdy pada i Piotr wysiada z samochodu James biegnie z parasolką i osłania go od deszczu samemu moknąc. Krótko mówiąc James pomylił zawód kamerdynera z zawodem dziennikarza. Podpowiadam – ten pierwszy ma służyć, drugi pytać – to podstawowe różnice.

***
    „To było niezwykłe popołudniowo-wieczorne spotkanie z prawdziwym artystą, muzykiem, twórcą, legendą, pasjonatem, pozytywnym wariatem i do tego inteligentnym gościem” – zaczyna James we wstępie. – „Ten wywiad nie jest w stanie oddać emocji jakie pojawiły się gdy Piotr wspomniał przepiękne dzieje i to zarówno te stare jak i te nowsze. Nie spodziewałem się, że dotkną tak wyraźni wyjątkowej historii zespołu Kat. Ta rozmowa przekonała mnie do wielu przemyślań nie tylko związanych z historią zespołu” – pisze dalej James i z ostatnim zdaniem zgadzam się w 100 proc., bo jak właśnie widać i mnie skłoniła do przemyślań.

    – „Płyta jest znakomita, grupa Kat jest w doskonałej formie, Piotr Luczyk ma znów długie włosy i choć niektórzy mówią, żę rock’n’roll przeminął to ja po tej rozmowie wiem, że dopóki działają dla muzyki tacy ludzie jak Luczyk, to rock istnieje i ma się dobrze”. Z ostatnim zdaniem zgadzam się tylko częściowo – Piotr Luczyk znów ma długie włosy. To prawda.

Rozmowa utrzymana jest w podobnym tonie. Zaczyna się od pytania: „Zdradzisz receptę na utrzymanie takiej formy po tylu latach grania?”, a później cały wywiad wygląda mniej więcej tak jak scena z filmu „Miś”, w której Jarząbek Wacław, trener drugiej klasy rozmawia z drzwiami. Luczyk mówi też o internetowym hejcie hejtując hejterów. Krótko mówiąc hejtowany jest nie tylko Kat, ale i Owsiak i Lewandowski. Wszyscy, którzy coś osiągnęli – wybili się z szarej masy nieudaczników.

„Miałem telefony od zagranicznych labeli z pytaniem, jak my to robimy, że w 2 dni mamy 300 negatywnych opinii pod clipem, co się przekłada na dużą liczbę następnych odbiorców. Pytano mnie czy kupujemy te hejty żeby była większa oglądalność. A ja spokojnie odpowiadam, że hejty są sterowane przez moich byłych kolegów muzycznych, i mamy jest całkowicie za darmo. To się potem przekłada na wzrost sprzedaży płyt” – mówi Luczyk. Nie podobają się Wam nowe dokonania Kata? To dlatego, że jesteście sterowani.

Najzabawniejsze jednak w tym wywiadzie jest coś innego. Całość rozmowy zmierza do określonej konkluzji.

Kat powinien być na mocnej pozycji światowej w ramach klasycznego grania – stawia tezę James. – Dlaczego się tak nie stało?

Otóż moim drodzy – wszystko przez Romana Kostrzewskiego. „James Hatfield zapytał mnie dlaczego Roman śpiewa po japońsku (śmiech) – mówi Luczyk. To właśnie brak profesjonalizmu Romana sprawił, że Kat „został skazany na Polskę”.

„Jak widać od momentu kiedy w Kacie śpiewa Qbek Weigl zachodnie wytwórnie są zainteresowane naszymi albumami” – zauważa Luczyk. Dodatkowo, gdy ktoś o tym nie wiedział pozycję zespołu przed laty ukształtowały dwa utwory „Noce Szatana” i „Ostatni tabor”. Teksty do do nich napisał gość z zespołu Mech. To były dwa najważniejsze utwory Kata w pierwszym etapie działalności (1986-1997), to właśnie te testy zaważyły na przyszłości zespołu. Nie pada to wprost – ale oczywiście Roman Kostrzewski nie miał absolutnie żadnego wkładu w ten zespół. Nawet dodatkowy wywiadzik Metal Hammer zrobił z Robertem Millordem – architektem sukcesu Kata.

Wiecie co na początku działalności leżało u podłoża sukcesu tej grupy?

 „Jak wiadomo na początku KAT był zespołem instrumentalnym. I chyba to było powodem, że potrafiliśmy zainteresować słuchacza swoimi kompozycjami” – spekuluje Luczyk. Później dodaje, że doszedł wokalista. „Pierwszą osobą, która zaśpiewała w Kacie był Piotr Mucha” – podkreśla Luczyk bardzo istotny fakt dla budowania potęgi zespołu. Później były znakomite dwa teksty Millorda, które przesądziły o sukcesie grupy. Nie był on jednak taki jaki być powinien, bo ten partacz Roman Kostrzewski nie pozwolił osiągnąć sukcesu poza granicami. Spodziewać się można zatem, że dziś Kat mając wreszcie dobrego wokalistę podbije świat. Polski Metal Hammer już podbił. Reszta jest tylko kwestią czasu.
Facebook jeszcze nie usunął mi konta, ale za pisanie o Burzum wprowadził ograniczenia. Nie mogę między innymi promować postów, ani udostępniać relacji na żywo. Jako, że korzystam z Facebooka także w pracy to dość dotkliwe ograniczenia. Będę więc publikował teksty na bloggerze, a jeśli Wasze wsparcie mi to umożliwi stworzę całkowicie niezależną funkcjonalną stronę mariakonopnicka.pl
 
Jeśli macie ochotę mnie wesprzeć i chcecie czytać nie tylko o tym, na co pozwala Facebook zapraszam:
 

6 KOMENTARZE

  1. James Mackowsky nie istnieje. Luczyk zrobił ten wywiad sam ze sobą, co ciekawe w kilku miejscach pozwolił sobie nie zgodzić się ze swoim rozmówcą. Też zdarza mi się rozmawiać sam ze sobą, ale nie czuję potrzeby publikowania takich rozmów na łamach. Odklejony typ

  2. Mnie to zastanawia czy KTOŚ W OGÓLE lubi to tzw. oblicze Kata bez Romana. Bo jak dla mnie ten zespół istniał do Somewhere In Poland a potem w formach tworzonych przez Romana. Reszty zwyczajnie nie uznaję. Nawet solowa Woda Romana jest bardziej "katowska" niż to co próbuje tworzyć Luczyfer. Dzisiaj sobie z ciekawości wrzuciłem na allegro w wyszukiwarkę nazwę zespołu i ku zaskoczeniu zobaczyłem, że są najnowsze reedycje Bastarda i Ballad na CD w oryginalnych kasetowych okładkach. Tu muszę przyznać że wspomnienia się trochę włączyły bo zwłaszcza ten pierwszy był ostro katowany (nawet pasuje to określenie) na kasecie swego czasu aż zaczęła mi syczeć ta kaseta na uderzeniach w talerze. No i jeszcze koncercik z Jarocina, który sobie nagrałem na VHS z telewizji i przez jakiś czas mocno krążył wśród koleżeństwa. Swoją drogą Roman mógłby wypuścić reedycję Alkatraz Error skoro już siedzi w chacie i nie może koncertować. Nawet za 8 dych bym to kupił od niego. Radek Wasilewski

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj