Byłem w szoku gdy kilka lat temu na Metal Feście rozmawiałem z dwiema młodymi metalówkami, które nie potrafiąc wymienić tytułu ani jednej płyty zespołów, których logami były poobwieszane, skwitowały: „Ale my nie słuchamy płyt! My słuchamy piosenek!” Okazuje się, że to jednak coś ze mną nie tak – rozmawiałem ostatnio na ten temat z kilkoma znajomymi, którzy zgodnie uznali, że słuchanie pojedynczych utworów jest rzeczą jak najbardziej normalną…
A ja po rozmowie z tymi nieszczęsnymi „metalówkami” sądziłem, że słuchanie pojedynczych utworów jest przypadłością dzieci neostrady, efektem ubocznym mutantów z Youtube, facebookowych klikaczy… Tymczasem nie, słuchanie utworów – jak się okazuje – jest rzeczą normalną i kultywowaną od lat, nie tylko przez fanów muzyki disco.
W łóżku z kolanem
Dla mnie płyta tworzy jedną całość – utwory, które się na niej znajdują są jak części ciała kobiety. Gdy idę do łóżka z kobietą to idę z nią całą, a nie z jej ręką, głową, czy kolanem. Oczywiście może się zdarzyć, że pewnymi częściami ciała będę zainteresowany bardziej niż innymi – ale to naturalne i podobnie jest z płytami, których niektóre momenty ekscytują mnie bardziej, a inne nieco mniej. Płyt zawsze słucham w całości – podobnie jak w całości czytam książki i oglądam filmy. Nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy by włączyć sobie po kolei pięć utworów z pięciu różnych płyt. Czułbym się dokładnie tak samo jakbym obejrzał pięć scen z różnych filmów, albo przeczytał po pięć stron z pięciu różnych książek.
Bez ćwiartowania
Dla mnie płyta ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Tworzy jedną nierozerwalną całość – najczęściej muzyczno-tekstowo-wizualną. Pewnie stąd moje przywiązanie do materialnego nośnika muzyki i zarzucanie mieszkania kilkoma tonami plastiku. Zawsze wydawało mi się, że słuchanie pojedynczych utworów jest domeną fanów disco – pojmowania muzyki w sposób płytki, powierzchowny i niezobowiązujący. Muzyka rockowa, jazzowa, metalowa to coś więcej – w ramach tych gatunków powstają płyty emanujące określonym klimatem, tworzące jakąś spójną całość, przenoszące słuchacza do świata wykreowanego przez dźwięki.
Grzechy, których nie popełniłem
Rozmawiałem ostatnio na ten temat z kilkoma osobami i okazuje się, że jestem odszczepieńcem, a mój sposób słuchania muzyki tylko dla mnie samego wydaje się normalny.
– Dziś jest Youtube, a kiedyś poznawało się sporo utworów dzięki MTV i później słuchało się ich dziesiątki, albo setki razy – stwierdził jeden z moich kolegów.
Mnie to ominęło, za szczyla nie miałem w domu ani magetowidu, ani anteny satelitarnej. Oglądałem u kumpla z VHS jakieś pozgrywane fragmenty Headbangers Ball, ale posłużyło mi to tylko tyle, że zaraz wsiadałem na rower i gnałem na najbliższy bazar kupić płyty danych zespołów (wówczas na kasetach). Tak. Płyty. Nie „The best off”, kompilacje czy koncertówki – ale regularne albumy, bo one interesowały mnie w pierwszej kolejności.
– Nie zgrywałeś pojedynczych kawałków z radia?
Zgrywałem, ale jeśli mi się któryś utwór spodobał to od razu zaczynałem poszukiwania jego kontekstu – a więc płyty, z której pochodził.
– Nie robiłeś nigdy składanek na kasecie? – zapytał zdziwiony kolega. – Nagrywało się na jednej najlepsze utwory z iluś kaset i katowało ją tygodniami.
Cholera, nie. Nigdy w życiu czegoś takiego nie robiłem. No może prócz składanek na imprezy w czasach ogólniaka – ale przecież robiłem je nie dla siebie, ale dla innych bo wiedziałem, że nie wytrzymają osiem godzin z Napalm Death i Obituary. No i „Metal Ballads” kupowało się na dyskoteki w ostatnich latach podstawówki, żeby pod pretekstem tańca pomiętosić przy nich dziewczyny.
– Jak miałeś wieżę na kilka kompaktów to nie programowałeś sobie kolejności wybranych, ulubionych utworów z kilku płyt?
Nie cholera, nigdy tego nie robiłem. Ba, gdy kupowałem na CD płytę, którą znałem z kasety i okazywało się, że miała inną kolejność utworów to czułem się przy niej jak w obecności kobiety, która ma pośladki w miejscu głowy.
– Na większości płyt jest kilka bardzo dobrych utworów i kilka wypełniaczy – zauważył jeden z moich znajomych. – Po co tracić czas na słuchanie wypełniaczy? Trzeba brać to co najlepsze.
Mnie to zupełnie nie przekonuje – nie raz bywało, że utwory, które na początku wydawały mi się słabsze z czasem zyskiwały właśnie dzięki ponownym odsłuchom, a nawet jeśli płyta posiada mocniejsze fragmenty to brnięcie ku nim przez te mniej ekscytujące jest wspaniałe, bo ta świadomość, że się zbliżają dostarcza dramaturgii i buduje napięcie słuchanego albumu.
Fikcja wrośnięta w świadomość
A może nie? Może płyty powstawały tylko dlatego, że ich istnienie determinował fizyczny nośnik, jednocześnie określający czas ich trwania, a w erze winyli również długość poszczególnych utworów? Może więc album jako całość jest tworem sztucznym i w erze cyfryzacji należałoby go odrzucić i pozwolić muzykom na dowolność muzycznej ekspresji oraz formy jej wyrażania. Być może w przyszłości albumy znikną i będzie słuchało się tylko piosenek?
Ciekaw jestem jak Wy słuchacie muzyki. Zjadacie ciasto w całości czy wyłuskujecie z niego bakalie? Czy bakalie w ogóle mogę smakować w oderwaniu od tego ciasta? Dla mnie to jakieś szaleństwo – idąc dalej w tą logiką można by zacząć słuchać nie tylko pojedynczych utworów, ale poszczególnych riffów, albo refrenów.
Podobnie jak w Twoim przypadku uważam płytę za całość i tak też jej słucham. Nie zmieniam kolejności utworów.
Pozdr Łukasz
gloriametalus.blogspot.com
Wiadomo że płyty kupuje się po to, żeby słuchać ich w całości, ale czasem zwyczajnie ma się ochotę posłuchać z nich tylko 1-2 kawałków, więc słucham tylko ich, mimo uwielbienia reszty albumu. Przecież to normalka.
Odsłuch pojedynczych kawałków to tylko z mp3 lub youtube w celu sprawdzenia czy warto sie z danym albumem zapoznac i zakupić. Jesli płyta jest juz u mnie na półce w formie fizycznego nośnika to słucham ja całą – od pierwszej do ostatniej sekundy – to jest jak misterium. Nie rozumiem i nie cierpie tego powierzchownego podejścia do muzy jaka jest prezentowana obecnie.
Dla mnie nie. 🙂 Nie mam takich płyt, z których mam ochotę posłuchać 1-2 kawałków. Albo mam na nie ochotę a całości, albo nie.
No właśnie ja tego nie kumam jakbym miał sobie włączyć płytę na jeden kawałek.
Z fizycznego nośnika lub z "flaków" – tylko całościowo, inaczej nie potrafię, autyzm mi nie pozwala 😉 Kwestia pojedynczych utworów ma się u mnie mniej więcej tak, jak u arasa czy Marii – po wstępnym zbadaniu następuje proces decyzyjny co do zakupu. Nie wyobrażam sobie słuchania, żeby daleko nie szukać, np. ostatniego Adversarial na wyrywki, nijak nie sprawdziłoby się takie słuchanie.
A jak idziesz na koncert to co, nie przeszkadza Ci, że nikt nie gra płyt w całości? 😀
To nie jest tak, że nawet w muzyce metalowej nagrywa się te płyty czasem tak po prostu, bo trzeba coś nowego sprzedawać, trzeba o sobie przypomnieć? Są dzieła wybitne gdzie cała płyta stanowi całość, ale ile takich? Jednak większość to płyty gdzie trafiają się momenty genialne, momenty dobre, ale też sporo wypełniaczy…
Lubię słuchać płyt w całości, ale pojedyncze utwory też się zdarza.
Koncert to koncert, a tutaj była poruszona zupełnie inna kwestia. Nie mieszajmy systemów walutowych 😀
Najpierw słucha się płyt w całości, żeby wyrobić sobie na ich temat pogląd. Jak się takowy ma to nie widzę nic złego w wybiórczych odsłuchach. Gorzej jak ktoś zaczyna i kończy wybiórczo, ale widocznie są ludzie, którzy nie potrafią wyrobić sobie własnej opinii i wolą ślepo wyznawać poglądy innych.
Według mnie obecnie problemem jest to,że wiele zespołów odchodzi od opcji nagrania genialnego albumu koncepcyjnego na rzecz nagrania zlepki piosenek, najlepiej żeby każdy utwór był jeszcze zajebistym materiałem na koncertówkę na najbliższe 3 lata albo do kilpu w opuszczonym magazynie. Później odsłuchując takiego krążka, człowiek prawie że się zanudza bo nie czuć tej atmosfery..to się poprostu nie klei i wygodniej jest wybrać sobie kilka dobrych kawałków niż się katować cała godzinę.
Czasy się zmieniają, dzisiaj w dobie dostępu do cyfrowej wersji utworów na życzenie z serwisów streamingowych (spotify itp) kupowania muzyki w iTunes słucha się tylko tego co się chce. Ja również jestem zwolennikiem słuchania albumów w całości ale może najbliższa przyszłość pokaże, że internet zmieni tą zasadę. Patrząc na zachód, do Kanady zespół Protest The Hero oferuje subskrypcję na zasadzie 1 utwór co miesiąc na pół roku za 12$. Kiedyś takie rozwiązanie było po prostu nierealizowalne, stąd całe płyty, bo jakoś trzeba było dostarczyć utwór do odbiorcy.
Dokładnie mam tak samo. Ale rzadko słucham pojedynczych kawałków na YT lub jak mp3 przed zakupem. Raczej biorę płyty "w ciemno" :).
pozdr
Łukasz
gloriametalus.blogspot.com
Na koncercie jest inaczej – koncert ma swoje brzmienie i swoją historię 🙂 Ale gdybym miał wybór to oczywiście kazałbym zespołowi grać całe płyty 🙂 Tak jak napisałem – nawet jeśli na płycie są momenty wybitne to sprawia mi przyjemność brnięcie ku nim, nawet jeśli zdarzają się mielizny. Choć tak zwykle nie jest, raczej nie ma wybitnych utworów na przeciętnych płytach.
Problemem jest też sposób nagrywania płyt. Kiedyś muzycy byli najczęściej grupką kumpli, którzy tworzyli nowe utwory siedząc razem w garażu, a na koniec nagrywali to wszystko na płytę. Dziś często płyty tworzone są przez różnych ludzi, którzy nawet nigdy się nie widzieli, a płyty powstają na zasadzie wymiany plików, z których lepi się utwór.
Otóż to, wcale bym się nie zdziwił gdyby za ileś lat nikt już nie nagrywał płyt, których istnienie warunkuje nośnik. Bo niby dlaczego 10 utworów a nie dwa, albo 47? Poza tym świat gna coraz prędzej i nikomu nie będzie się chciało przez godzinę słuchać tego samego wykonawcy 😉 A jeśli tacy twardziele się znajdą to kupią sobie kilka utworów zamiast jednego.
Również jestem z pokolenia dla którego album stanowi nierozerwalną całość. Ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie. 😉
Nie interesują mnie składanki, nie przepadam też specjalnie za koncertówkami, które od zawsze poza nielicznymi wyjątkami, odbieram jako coś w rodzaju bestofów z gorszym brzmieniem, drobnymi wpadkami na poziomie wykonawczym oraz dodanymi wrzaskami publiczności.
Dobry album (a innymi staram nie zawracam sobie głowy) ma swoją dramaturgię i potrafi zahipnotyzować na kilkadziesiąt minut. Od razu dodam też, że nie rozumiem ludzi, którzy narzekają, że "fajna płyta, ale za długa", albo "dobry album, ale niepotrzebnie rozwleczony, gdyby trwał około pół godziny, to byłoby idealnie". Za karę tej muzyki słuchają, czy jak? Dla mnie prawdziwa zabawa zaczyna się kiedy płyta trwa przynajmniej w okolicach trzech kwadransów, a jeśli koło godziny to tym lepiej. Krótsze płyty potrafią mi się opatrzyć o wiele szybciej.
Absolutnie nie zgodzę się z Tobą w kwestii koncertówek – może jeśli weźmiemy pod uwagę te współczesne, wypolerowane w studiu to tak, ale dobra koncertówka ma swój klimat i swoją historię – a brzmienie nie gorsze, ale nawet lepsze niż w wersji studyjnej. Co do długości płyt – mi jest wszystko jedno, jeśli płyta jest dobra to równie dobrze może trwać pół godziny, a równie dobrze półtorej – różnica jest taka, że jak będę miał trzy godziny czasy by jej słuchać to pierwszą przesłucham sześć razy a drugą dwa razy. Dobre płyty mi się nigdy nie nudzą.
Wiadomo, że raz się lubi od przodu, innym razem od tyłu… ale fakt, że słuchanie tylko pojedynczych numerów to wybruk ostatnich lat; nawet jeśli ktoś robił sobie składaki, to i tak miał pełne płyty i ich słuchał. Dzisiaj mam wrażenie, że np artyści pop nie lubią pełnych płyt, tylko piosenki, hity, które mają być grane w radio i w różnych serwisach mp3, pełne płyty ich nie interesują, bo młodzi uważają je za stratę czasu. Oby ta zaraza nie dosięgła sceny metalowej. Póki co mania zbierania wszelkiego złomu zrobiła się modniejsza niż jebany post black metal
W kwestii poznawania albumów czyli słuchania ich po raz pierwszy mam takie same podejście, nie można odrzucić płyty/wykonawcy po jednym utworze, choćby nie wiem jak beznadziejny nie był. Te już sprawdzone staram się zawsze słuchać całości krążka przynajmniej kiedy jestem w domu). Co innego podczas podróży czy nudnego wykładu 😉 to jednak preferuję "składankowe" wersje by jak najprzyjemniej czas wykorzystać. Oczywiście mam kilka(nawet kilkanaście) płyt których nie wyobrażam sobie słuchać wyrywkowo, ale z racji że regularnie zapoznaje bardzo dużo nowych zespołów i co za tym idzie pojawia się dużo znakomitych utworów, a doba wciąż ma ograniczoną liczbę godzin spora zawartość folderów mojej mp3 jest złożone z kompilacji najlepszych momentów (słowo klucz chyba) danych zespołów. Pozdrawiam.
Słuchanie pojedyńczych utworów? A co z singlami albo EP? ;] Spotify to wymysł dzisiejszych czasów, single już niekoniecznie.
8h Napalm Death? Cała dyskografia? 🙂
Każdy słucha tych utworów, które lubi