CIANIDE: Bogowie śmierci

3

Faceci mają już ponad cztery dychy na karku – rodziny, dzieci, gderające żony, codziennie jakąś robotę na osiem godzin. Wyrzucają śmieci, trzepią dywany, robią zakupy w pobliskim dyskoncie. Spotykają się raz w tygodniu – nie idą jednak na ryby, ani nie zasiadają przed telewizorem z piwem i nie próbują dostrzec krążka podczas meczu hokejowego.

Spotykają się w piwnicy – tam gdzie żona jednego z nich trzyma słoiki z ogórkami i grzybki w occie przywiezione od teściów. Tam gdzie stoi stary zardzewiały rower po dziadku, ze scentrowanym kołem i sparciałymi dętkami. Żarówka przytwierdzona do sufitu na postrzępionym kablu daje żółte światło i lekko się kołysze gdy zakładają gitary.

Bogowie piwnicy

Gdy pada pierwsze uderzenie w werbel trzeba przymknąć oczy bo w ciasnym pomieszczeniu zaczyna unosić się kurz. Czuć zapach stęchlizny, bo odkąd dzieciak sąsiadów wybił piłką szybę zabito okno deskami i nigdy go już nie otwierano.
Gdy rozlega się pierwszy tego wieczoru gitarowy riff, pajęczyna w rogu pomieszczenia faluje jak welon panny młodej uciekającej przed deszczem ryżu. Pająk zdechł dawno temu, bo do piwnicy od lat nie zapuściła się żadna mucha. Jego zasuszone ciało zaczyna zabawnie podskakiwać gdy rozlega się miarowe bulgotanie basu. Koty miauczące zalotnie pod oknem uciekają w popłochu gdy do mikrofonu padają pierwsze słowa piosenki. Ta piosenka znajdzie się na nowej płycie. Kiedy ją nagrają? Nie wiadomo. Może za pięć? Może za siedem lat… Zależy od tego kiedy zechcą i kiedy będą mieć trochę wolnego czasu żeby wejść do studia. Koncerty? Zdarza im się grać kilka razy w roku, ale aktualnie nie planują żadnych scenicznych wojaży.
Nazywają się CIANIDE i są jednym z najlepszych death metalowych zespołów na świecie. Przed kilkoma laty nagrali bodaj najlepszą płytą w swej dyskografii, zatytułowaną z manowarową wręcz skromnością, ale jakże adekwatnie – „Gods of Death”.

Najgorsza death metalowa płyta świata?

Poznałem ich w pierwszej połowie lat 90-tych. Przeczytałem w Metal Hammer recenzję ich debiutanckiego albumu „The Dying Truth” – oceniono płytę tak nisko, że nie zmieściła się w normalnej skali. Kiedyś może znajdę to wkleję – konkluzja była taka, że to beznadziejnie nudny, nieporadny death metal, najgorsza rzecz jaką recenzent słyszał w życiu.
Kilka miesięcy później znalazłem u kumpla kasetę z debiutem CIANIDE.
– Słuchałeś tego? – zapytałem.
– Nie dałem rady .Straszne gówno, może z pięć minut wytrzymałem.
– Pożyczysz mi?
– A zabieraj to. Możesz mi jakąś pustą kasetę podrzucić ewentualnie na wymianę.
W ten sposób stałem się posiadaczem najgorszej death metalowej płyty świata. Włączyłem.
Głos jak zza grobu, granie wolne, ciężkie, mozolne, nic się nie dzieje, nuda. Żadnego przyśpieszenia, żadnego slayerowskiego riffu, żadnej błyskotliwej solówki, wokalizy zróżnicowane jak fartuszki, które nosiliśmy w podstawówce – wszystkie granatowe z białymi kołnierzykami. Po czterech minutach miałem ochotę wyłączyć. Ale nie. Przesłuchałem, na przekór. Na złość Metal Hammerowi. Później drugie, trzeci, czwarty raz.
I zakochałem się w tej monotonii, w tym piwniczym brudzie i tej mozolnej ciężkiej i walcowatej muzie, zagranej z determinacją i sercem. Nie jest to mój top 10, ani nawet top 100 death metalu. Ale wracam i wciąż odnajduję jakąś perwersyjną, sadomasochistyczną przyjemność w zanurzaniu się w tych lepkich dźwiękach „The Dying Truth”.

Dzisiejszy CIANIDE nie przypomina tego z debiutu. Owszem, zdarzają się walcowate zwolnienia, ale nie brak też dynamicznych przyśpieszeń i porywających riffów, które sprawiają, że głowa zaczyna podskakiwać jak zasuszone ciało pająka w ich piwnicy, a nogi zginają się w kolanach jak sparciała dętka z zardzewiałego roweru dziadka, który od lat stoi oparty tam o ścianę.
Death metal najlepszej próby! Bogowie śmierci! Bogowie życia!

3 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj