Skrzypnęły drzwi, zaszumiał wiatr niosący jęki pokutujących dusz. Właśnie wszedłem do piekła – pierwsze wrażenie? Doskonałe brzmienie perkusji – tak jakby perkusista owinął końcówki pałeczek owczą skórą i zanurzył je we krwi. Dodajmy, że to była gęsta, skrzepnięta krew, niemal czarnego koloru
EMBRIONAL gra jednocześnie odskulowo i technicznie – nad tą płytą unosi się duch piwnicznego, obskurnego i siermiężnego death metalu, ale nie można powiedzieć, że to jest muzyka prosta czy broń boże (słowo zupełnie nie na miejscu) prymitywna. Połamane gitarowe zagrywki, zwolnienia i wyciszenia, gwałtowne eksplozje intrygujących riffów i erupcje (nie mylić z polucjami) sekcji rytmicznej czasami przypominają wręcz deathspellomegowe (lub jak kto woli – gorgutsowe) dysonanse.
EMBRIONAL nagrał rasowy death metal, wielowymiarowy, intrygujący, inteligentny i wysmakowany. Ta płyta jest jak czerwone jęzory płonącego ognia – gdy przejrzymy mu się uważniej bez trudu dostrzeżemy nie tylko czerwień, ale też tysiące innych barw, odcieni i odblasków, zmieniających się w zależności od kąta, odległości i perspektywy z jakiej będziemy patrzeć.
EMBRIONAL jest wyrafinowany i precyzyjny – podstawowym budulcem ich materii muzycznej jest smoła i blacha. Tej smoły nie podają jednak w bulgoczących kotłach i metalowych beczkach. Z blach nie robią sztachet, ani dyszli dla konia. Oni robią z tego… origami – lekkie, zwiewne, wykonane z mistrzowskim kunsztem i zegarmistrzowską precyzją: łabędzie, motyle i kwiaty, które można sobie wpiąć we włosy, albo włożyć do butonierki.
Potraficie wyobrazić sobie origami z blachy i smoły, wielobarwny wachlarz z drutu zbrojeniowego, welon z deski dębowej, bieliznę z fajansu albo prezerwatywę z wentyla od Kamaza? Posłuchajcie ostatniej płyty EMBRIONAL – będzie Wam łatwiej….
Znakomity album na wiele przesłuchań. Muzykę metalową to my na pewno potrafimy w Polsce lepiej grać niż kopać piłkę. Mając do wyboru dzisiejszy mecz lub zanurzenie się w dźwiękach „The Devil Inside” nie wahałem się ani sekundy.