Nowości Godz ov War Productions

0

CHAINSWORD – Blightmarch

„The Polish ”Bolt Thrower”! Awesome!” przeczytałem komentarz na Youtube, gdy tylko pojawił się album „Blightmarch” warszawskiego CHAINSWORD. Nastawiałem się więc pozytywnie, bo Bolt Thrower bardzo lubię i zwykle ich epigonów przyjmuję z otwartymi rękami, wrzucając do odtwarzacza na dwa lub trzy przyjemne odsłuchy.
Okazuje się jednak, że „Blightmarch” przemieliłem już kilkanaście razy i wcale nie mam dość. Możecie do mnie strzelać, ale wiem jedno – tego krążka słucha mi się lepiej niż choćby ostatniego, skądinąd sympatycznego albumu BENEDICTION.
Mimo oczywistych inspiracji i w gruncie rzeczy braku ambicji na oryginalność, CHAINSWORD nagrał płytę dojrzałą i wcale nie tak jednowymiarową jakby mogło się zdawać. Pozornie już po pierwszym odsłuchu wszystko o tej płycie wiadomo, ale okazuje się, że przy kolejnych nie tylko tupiemy nóżką, ale odkrywamy subtelniejsze uroki niż prostota i dosadność riffów. Na tej płycie nie brakuje naprawdę pięknych, finezyjnych partii solowych, a poszczególne utwory to coś więcej niż zbitek riffów w prostej linii prowadzących słuchacza do zwyrodnienia szyjnego odcinka kręgosłupa. „Blightmarch” to płyta niezwykle spójna, wciągająca swoim klimatem, z masą porywających riffów, które umiejętnie wpleciono w strukturę poszczególnych kompozycji. Podoba mi się też brzmienie tego krążka – czytelne i wyraziste, ale nie nasterdydowane i nie podbite plastikiem. Gdyby „Blightmarch” została nagrana w roku 1992… no dobra, wtedy taki album powstać by nie mógł, choćby dlatego, że jest swoistym hołdem i wyrazem umiłowania sceny death metalowej tamtych lat. Szczerym, przekonującym i ujmującym.

EVULSE – Pustulant Spawn

Słuchając takich materiałów jak drugie demo amerykańskiego EVULSE nie mam wątpliwości, że złote czasy death metalu wcale nie minęły w latach 90. Oczywiście popularność mniejsza, efekt zaskoczenia minął, a szokująca estetyka przestała kogokolwiek szokować. Gdy jednak to wszystko odrzucę i skupię się na samej muzyce łatwo mogę dojść do wniosku, że gdybym „Pustulant Spawn” usłyszał w czasach przełomu podstawówki i ogólniaka oszalałbym na punkcie EVULSE i pewnie wyrzucić z kostki jakieś logo klasycznego dziś zespołu, by namazać nazwę tej amerykańskiej kapeli.
„Pustulant Spawn” zabija plugawym, grobowym brzmieniem odwołującym się do wczesnego INCANTATION, niosąc ze sobą wynaturzenia i szaleństwo AUTOPSY, utytłane w skandynawskiej ciemności nie tyle afirmującej śmierć, co obsesyjne pragnienie fizycznego rozkładu. Riffy rozdzierają spektakularną przebojowością, niski opętany growl pięknie wspina się na wyższe rejestry dostarczając słuchaczowi adrenaliny. Lepkość i gęstość gitarowych riffów osacza, a rytmika zniewala. Jest tylko jedno „ale”! Ta dźwiękowa uczta trwa zaledwie 13 minut pozostawiając wręcz bolesny niedosyt. Mam nadzieję, że szybko doczekamy się debiutanckiego albumu Evulse i trzymam kciuki by zachował poziom znakomitego „Pustulant Spawn”.

Cult Graves – Strange Customs

Wydawnictwo „Strange Customs” sygnowane przez GodzOVWar to ostatnie MCD amerykańskiego Cult Graves z ubiegłego roku, wzbogacone o materiał demo sprzed dwóch lat. Na samą epkę składają się cztery utwory gęstego, skomasowanego death metalu. Miejscami brzmienie sekcji rytmicznej czy charakterystyczne riffowanie przywodzi na myśl debiut, czy nawet drugą płytę Cannibal Corpse, tyle, że materiał Cult Graves nie jest aż tak przebojowy, nie brzmi tak pysznie, a wokalista nie ma nawet połowy potencjału Barnesa. Cult Graves zwykle jednak umyka temu porównaniu, zwalniając, wprowadzając więcej melodii i budując mroczną atmosferę, która lokuje ich stylistyką pomiędzy old schoolowym death metalem, a black metalowym bluźnierstwem.
Przyznam, że zanim sięgnąłem po płytę sprawdziłem ten zespół na Youtube i w pierwszej konfrontacji mnie odepchnął i zamulił. Dopiero słuchając z płyty w odpowiednich warunkach bardziej doceniłem zarówno „Strange Customs” jak i demówkę. Nie znaczy to jednak, że jestem tym materiałem zachwycony. Wolałbym, żeby partie wokalne były bardziej wyeksponowane i częściej umykały jednowymiarowości. Pojawiają się zalążki naprawdę świetnych przejść rytmicznych, przemykają proste oldschoolowe riffy, ale nie przekonuje mnie zamysł aranżacyjny całych kompozycji. No może poza ostatnim najdłuższym kawałkiem. „Cruor Upheaval” to moim zdaniem najlepszy utwór na tej epce. Na demówce brzmienie jest jeszcze bardziej skomasowane i brudne, a gwałtowność gitarowych partii miejscami grzęźnie w chaosie. Do tego wokal, który wciąż drze się tak samo. W tym wszystkim poutykano sporo fajnych przejść rytmicznych, trochę ciężkich i bardziej klimatycznych zwolnień, kilka bardziej chwytliwych riffów. Nie zmienia to jednak faktu, że solidnemu Cult Graves bliżej do przeciętności niż do objawienia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj