Podczas poszukiwania prezentów świątecznych zawitałem do Empiku. Na zakup się jeszcze nie zdecydowałem, ale przejrzałem grudniowe numery Metal Hammera i Noise Magazine. Ten ostatni otworzyłem na przypadkowej stronie i uśmiechnąłem się szeroko, widząc opinie naczelnego o debiutanckiej płycie DEVOURMENT w kontekście brutalnego death metalu.
Łukasz Dunaj głosi tezę iż DEVOURMENT „doprowadził temat do ściany”. Jego zdaniem po tej płycie (czyli po 1999 roku!) rozwój gatunku polegał już tylko na wymyślaniu coraz głupszych nazw zespołów.
Od razu przed oczami stanął mi znajomy, z którym niegdyś pracowałem w jednej redakcji. On twierdził, że w metalu absolutnie wszystko powiedziała Metallica i Iron Maiden, a słuchanie innych zespołów, które grają już tylko wariacje na temat wyżej wymienionych absolutnie mija się z celem. Z określeniem „doprowadzenia do ściany” spotykałem się wiele razy – zrobili to ponoć Cannibal Corpse na swoim trzecim albumie, Darkthrone na drugim, czy wcześniej Slayer na „Reign Blood”. Ba, nawet Black Sabbath swoimi pierwszymi płytami.
Wszystko oczywiście zależy od punktu widzenia i znajomości podejmowanej tematyki przez osobę, która taką tezę wygłasza. Zwykle jest tak, że z im większego oddalenia patrzymy na dane zjawisko, tym mniej widzimy. Oczywiście jest ryzyko, że jeśli podejdziemy zbyt blisko to pozbawieni dystansu również nie ogarniemy całości i odbierzemy sobie zdolności do trzeźwego osądu. Ja mimo wszystko wolę opinię fanów, znawców tematu, ludzi, którzy w określone nisze gatunkowe naprawdę wchodzą i kopią w nich na tyle cierpliwie i głęboko, by odnaleźć prawdziwe skarby. A później pisząc o muzyce wydobywają je na światło dzienne i dzielą się nimi z czytelnikiem.
Oczywiście z tym DEVOURMENT to bzdura – owszem, ich debiut to płyta znakomita, ale nie doprowadził niczego do ściany nawet w obrębie dyskografii tego zespołu, a tym bardziej nie stanowi przesłanki do deprecjonowania ostatnich 20 lat dokonań w ramach brutalnego death metalu.
Dwa lata temu byłem na festiwalu Slamming Brutality pod Frankfurtem i mogłem się przekonać jak prężna i kreatywna jest ta scena. Oczywiście niszowa i zupełnie niepopularna w Polsce, ale już za zachodnią granicą tętniąca życiem. Wyrosła jakby zupełnie z boku death metalowej sceny – fani bliżsi muzyce hardcore, z tunelami w uszach, ekstremalnie wytatuowani, z dredami do pasa, tak! w czapkach z prostymi daszkami. Oczywiście nie brakowało ludzi w koszulkach Deicide, Cannibal Corpse czy Morbid Angel, ale to były raczej pojedyncze przypadki.
Tego dnia na scenie zagrało kilkanaście zespołów, a każdy z nich prezentował inne oblicze brutalnego death metalu. Największe wrażenie zrobiły na mnie DISAVOWED, PUTRIDITY, KRAANIUM, KORPSE i PATHOLOGY. Gwiazdą imprezy była PYREXIA, zespół który stoi jakby trochę obok tej sceny, ale tylko pozornie.
Oczywiście nie zagłębiając się, można bagatelizować dokonania tych zespołów, ale to dotyczy absolutnie każdego podgatunku metalu. Doom i stoner to wieczne odgrywanie tych samych riffów Black Sabbath, thrash to martwy gatunek w którym powiedziano już wszystko na przełomie lat 80 i 90, death metal to ciągłe trawestacje klasyków, a black metal to bzyczące gitary i darcie ryja. Niektórzy jeszcze dodają, że za black metal biorą się ci, który nie potrafią grać na instrumentach. Wszystko to trochę prawda, ale jednocześnie zupełnie nieprawda. To prymitywne i krzywdzące uproszczenia, które można wybaczyć laikowi, ale trudno przejść obok nich obojętnie, gdy czyta się coś takiego w muzycznym magazynie.
Na początku lat 90 kupowałem „Bravo” dla strony o metalu, równolegle także „Metal Hammer”, w którym wówczas drukowano tłumaczenia tekstów tuzów brytyjskiego dziennikarstwa muzycznego, takich jak Pippa Lang. Publicystyka Łukasza Dunaja o muzyce metalowej bardzo często przypomina mi ówczesną lekturę, która wydawała mi się zupełnie oderwana od muzycznej rzeczywistości, która mnie otaczała. Tyle, że tamci wydawali się pisać o muzyce, której słuchali ale nie bardzo ją rozumieli – w tym przypadku nie mogę wyzbyć się wrażenia, że napisano o muzyce, której chyba nawet się nie słuchało, ale dla potrzeby tematu szybko się o niej coś wygooglowało.
7 płyt z brutalnym death metalem zza drugiej strony ściany
Może i nazwy coraz głupsze, ale muzyka zdecydowanie warta uwagi. Scena brutalnego death metalu w ciągu ostatnich 20 lat wciąż się rozwija i wydaje naprawdę obfite plony. Oczywiście poniższe zestawienie nie uzurpuje sobie miana „The best of”. To raczej takie dość przypadkowe przykłady na rozwój, potęgę i żywotność stylistyki. Dodajmy, że wbrew pozorom niełatwej i nieoczywistej – wymagającej od słuchacza chęci, serca, zaangażowania i pewnego – nazwijmy to „muzycznego wykształcenia”. Nie bardzo więrzę w to, że dla kogoś dla kogo jeszcze niedawno metalowym Olimpem było Machine Head, włącza płytę DEVOURMENT i doznając nagłego oświecenia z miejsca odkrywa jej wielkość. Brutalny death metal wymaga pokory, czasu, cierpliwości i przede wszystkim chęci, gdyż bezsprzecznym jest, że to nie jest muzyka dla wszystkich. Oczywiście w tym gatunku jest cała masa niepotrzebnych i kiepskich zespołów – ale powiedzcie, w którym ich nie ma?
1. Świetny debiut amerykańskiego UNMERCIFUL, gęsty i smakowity z pięknym brzmieniem perkusji, doskonale zaaranżowanymi utworami, których kompozycyjna struktura zdaje się zaczynać tam, gdzie kończy Cannibal Corpse.
2.ANALEPSY – Atrocities From Beyond
Absolutnie powalający debiut Portugalczyków z 2017 roku. Brutalność, selektywność, masa porywających riffów i wspaniałej rytmiki. Jest dziko, masywnie i gęsto, ale nigdy chaotycznie i jednostajnie. W tym rozrywanym mięsie i stercie gotujących się wnętrzności jest mnóstwo smaczków i wręcz niesamowitej przebojowości.
Warto też posłuchać świetnego splitu z KRAANIUM.
3. PATHOLOGY – Legacy of The Ancients
Uwielbiam ten zespół za niesamowity ciężar, dosadność przekazu łączącego death metalową potęgę z hardcorową przebojowością. Ta płyta może nie jest najlepszą, ale jedną z moich ulubionych. Ultrapotężna, ale jednocześnie olśniewająco przebojowa. Gdy kilka lat temu regularnie chodziłem na siłownię to przy tym krążku miałem wrażenie, że pot kapie nie ze mnie, ale z wyciskanego żelastwa. Przy tej muzyce można góry przenosić.
4.DEEDS OF FLESH – Portals To Canaan
To nieco inne oblicze brutalności. Technika i wirtuozeria doprowadzona do absolutnej perfekcji. Aranżacyjny majstersztyk, techniczny diament, muzyczne złoto najwyższej próby. Muzyka, która z jednej strony zdaje się wręcz matematycznie doskonała, z drugiej nie traci jednak ducha i ludzkich emocji, którymi w każdej nucie jest przesiąknięta.
5. Monumentalna brutalność i porywająca technika. DISENTOMB pochodzi z Australii i ma na koncie trzy doskonałe albumy. Gdybym musiał wybrać to postawiłbym na „Misery” z 2014 roku. Doskonały przykład na umiejętne dryfowanie pomiędzy skrają brutalnością, a kompozycyjną przejrzystością i chwytliwością.
6. WORMED – Krighsu (2016)
Odhumanizowana brutalność, kosmiczna dziura, z której wyłaniają się obce istoty roztaczające wizję piekła z jaką się dotąd tu na ziemi nie zetknęliśmy. Zimne, nowoczesne, selektywne i niemal maszynowe brzmienie oraz mistrzowska precyzja wykonania tworzą symfonię wzniosłą i cudną.
7. DEHUMANIZED – Beyond The Mind (2016)
Dewastująca i barbarzyńska wściekłość w mistrzowski sposób podporządkowana dyscyplinie aranżacyjnej odmierzającej emocje w witruwiańskich proporcjach. Dowód na to, że w stylistyce, która została już ograna milion razy wciąż można stworzyć coś świeżego i ekscytującego.
Oprócz zespołów, które się wyżej przewinęły warto sprawdzić: Cenotaph, Katalepsy, Origin, Afterbirth, Embalmed, Defeated Sanity, Gorgasm, Disgorge (i meksykański i amerykański), Kraanium, Condemned, Lividity, Waco Jesus, Hour of Penance, Internal Bleeding i pewnie jeszcze wiele, wiele innych o których teraz zapomniałem, albo nawet nie znam. Jak macie jakieś typy to poproszę podać w komentarzach.