Pamięć absolutna

0

Mam pamięć absolutną. Wszystko co przeżyłem od bardzo wcześnego dzieciństwa pamiętam doskonale.

Jak leżałem w łóżeczku ze szczebelkami, a matka przykrywała je kocem, żebym nie widział filmu w czarno-białym telewizorze, który oglądali z ojcem po dzienniku. Jak budziłem się rano, łapałem się za szczebelek i próbowałem wstać na miękkich nogach, a później się darłem, żeby mnie matka wyjęła na dywan. Pamiętam żółtą wanienkę, którą stawiała na dwóch krzesłach i mnie w niej kąpała. I pierwszy odcinek Pszczółki Mai, który wyemitowano gdy miałem niespełna półtora roku. Wciąż noszą w pamięci twarze, imiona i nazwiska rówieśników z przedszkola, rysunki śliwek na ścianie, na które patrzyłem podczas leżakowania i gościa, który bierkami przejechał mi po policzku.

Pamiętam swoją pierwszą miłość, małą dziewczynkę z krótkimi kręconymi włosami. Miała na imię Dorotka. Udawałem, że boli mnie gardło, żeby zostać z nią w sali jak nasza grupa wychodziła na plac zabaw. Mieliśmy po 4 lata.
Pamiętam każdą kasetę zakupioną na początku lat 90 i twarze sprzedawców, swoją pierwszą poważną bójkę w szkole podstawowej zakończoną przyjazdem karetki, solówę na której biłem się za kolegę, gdy nie mógł, bo mama odebrała go wcześniej ze szkoły. Pamiętam dokładnie smak oranżady, którą popijałem świeży gliniasty chleb z chrupiącą skórką, zakupiony w sklepiku koło szkoły. Byliśmy zmęczeni i spoceni po meczu i żuliśmy ten chleb, tak jak koń żuje owies, a oranżada ratowała nas przed tym by się nim nie udusić.

Podobną pamięć miała moja prababcia. Była taką analogową Marią Konopnicką, która cały czas coś opowiadała. Co prawda nie słuchała metalu, bo urodziła się w roku 1907, ale jako ponad 80-letnia babina miała swój magnetofon i sporo kaset. Wyciągała go czasami, siadała na schodach i odpalała swoje – jak to w myślach nazywałem – „betonowe przyśpiewki”. Miała też niesamowity dar opowiadania i wymyślania tekstów piosenek w trakcie śpiewania. Kto wie, gdyby urodziła się później może odnalazłaby się w hip-hopie?
Bardzo długo była żwawą i dziarską kobieciną, choć kuśtykała bo podczas wojny złamała nogą i krzywo jej się zrosła. Kulejąc pruła jednak o godz. 5 rano na targ – 4 kilometry w jedną stronę, nawlekała igłę bez okularów, a gdy już poszedłem do szkoły nigdy nie zaspała, żeby mnie w porę obudzić. Moja prababcia była moją superbohaterką.
– Jak będę kiedyś stary to chcę być taki jak ty! – mówiłem jej gdy siedziała na łóżku i czytała moje komiksy podczas gdy ja ubierałem się, żeby wyjść do szkoły.

Niestety gdy byłem już w ogólniaku prababcię powalił wylew. Wróciła po nim ze szpitala, ale nie była już w stanie samodzielnie chodzić. Przychodziłem do niej codziennie po szkole – gadaliśmy i puszczałem jej In The Woods „Heart of the Ages”. I w tamym czasie zaczęło dziać się coś dziwnego.
– Przynieś mi wody – zagadnęła kiedyś z uśmiechem. – Takiej zimnej ze studni.
– Ale przecież wy już tej studni nie używacie – odparłem przytomnie.
– Jak wyjdziesz na podwórze to koło schodów po prawej stronie stoi wiadro, a w nim taki blaszany kubek z uchem. Nalej mi do niego wody.

Od tamtego dnia pamięć prababci wciąż pozostała doskonała, tyle że urwała się na wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat. Myślała, że jest w czasach swego dzieciństwa, w miejscu w którym dorastała. Pamiętała drzazgi w wałku od studni i imiona kaczek, które chodziły po podwórku, a zapomniała wojny, komunę, dzieci, wnuki… i mnie. Roześmiała się kiedyś gdy jej powiedziałem, że jestem jej prawnukiem. Śmiała się do łez. Płakałem razem z nią, bo choć wciąż żyła wtedy ją utraciłem.
W ostatnim tygodniu odkryłem, że choć nie miałem jeszcze wylewu z moją pamięcią zaczynają dziać się podobne rzeczy, co z pamięcią mojej prababci. Odkryłem niespodziewanie, że byłem na koncercie Raven! Ba! Przed laty opisałem go na Marii i bardzo mi się podobał, ale dziś nie pamiętam z niego absolutnie nic. Pamiętam natomiast, że chciałem wybrać się na koncert Impiety do Gliwic, ale nie dałem rady. Do dziś cholernie tego żałuję, bo kapela jest z Singapuru i nie wiadomo czy kiedyś do nas jeszcze przyjedzie. Tymczasem znajduję na Marii swój własny opis, z którego bezsprzecznie wynika, że ja Impiety widziałem! W Warszawie!

– Wiesz, że widziałem Impiety? – dzwonię podekscytowany i nieco przerażony lukami w swojej pamięci do kumpla, a on spokojnie odpowiada, że i owszem, bo był na tym koncercie razem ze mną. Po czym otwiera arkusz kalkulacyjny, w którym zapisuje koncerty i dodaje:
– 25 lutego 2018 roku. Grali przed nimi Temple Desecration i Armagh. Nie pamiętasz?
– Nic. Zero. Żadnego wspomnienia – przyznaję przerażony, szczerze żałując, że mój mózg wciąż przechowuje pierwszy odcinek pszczółki Mai i kupą na nocniku, a sformatował koncert Impiety.
– Przynieś mi wody – mówię do kumpla. – Takiej zimnej ze studni.
– Co? O czym ty mówisz?
– Nie, nic. Jaja sobie robię – roześmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu.
Do tej pory żyłem w przeświadczeniu, że pamiętam absolutnie wszystkie koncerty na jakich w życiu byłem. Owszem, jedne bardziej inne mniej, ale żeby nie pamiętać w ogóle? Starość nie radość. Z drugiej strony, jak kiedyś zapomnę, że znam „Reign in Blood” i włączę sobie po raz pierwszy, to może czekać mnie naprawdę wspaniała przygoda

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj