30-lecie Live in Leipzig. Dzień, w którym narodził się black metal

0

Dokładnie 30 lat temu odbył się koncert Mayhem w Lipsku, wydany później na płycie pod tytułem „Live in Leipzig”. Był to ostatni koncert z Deadem, który właśnie tego dnia, 26 listopada 1990 roku pozostawił po sobie jeden z najwybitniejszych albumów koncertowych wszech czasów.

Śmiało można powiedzieć, że to co wydarzyło się w Lipsku przed trzydziestoma laty było czymś więcej niż koncertem – to był rytuał, manifest epoki, ekstrakt szaleństwa, które wkrótce niczym spiętrzone wody rzeki miał przerwać tamę i wylać się poza scenę.

Gdy słucham „Live in Leipzig” mam wrażenie, że to taka black metalowa wersja mickiewiczowskiej „Romantyczności”. Przyjąłem sobie nawet, że druga fala black metalu narodziła się 26 listopada 1990 roku.* Właśnie tego wieczoru podpalono świat. Tysiące ludzi na całym świecie z twarzami wymalowanymi barwami wojennymi chwyciło za broń. Tę bronią najczęściej były instrumenty, ale jak wiemy dochodziło też do zdarzeń, które z muzyką nie miały już nic wspólnego.

„Bo kiedy długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie.” Niektórych ta otchłań wciągnęła, pożarła i zatraciła. Jedną z jej ofiar był Dead – borykający się z problemami psychicznymi młody człowiek, całkowicie opętany wizją śmierci i rozkładu, także wtedy gdy sceniczne światła gasły, a publiczność rozchodziła się do ciepłych i bezpiecznych domów.

„Live in Leipzig” jest przeszywającym dramatem, sugestywnym spektaklem bólu, cierpienia i nienawiści – rozciągniętych pomiędzy mizantropijną wolą autodestrukcji, a mesjanistycznym pragnieniem pociągnięcia tłumów ku wojnie, która miała zburzyć porządek świata, a społeczne wartość zmienić w garść popiołu. Oczywiście prawda może leżeć zupełnie gdzie indziej – atmosfera, którą stworzono tego wieczoru równie dobrze mogła być wynikiem młodzieńczej frustracji, kaprysem grupki dzieci wychowanych w dobrobycie socjalistycznego kraju. Wszak wiadomo, że jak człowiekowi jest za dobrze i ma zbyt wiele, zaczyna szukać sposobów na to, by to swoje ciepłe gniazdko zniszczyć, a raj codzienności zmienić w piekło.

Jak było naprawdę? Tego nigdy się nie dowiem i prawdę mówiąc w ogóle mnie to nie interesuje. Gdyby właśnie w tej chwili pojawiła się przede mną jakaś pozaziemska istota i zaproponowała spotkanie i rozmową przy piwie z Deadem zareagowałbym podobnie jak Diogenes z Synopy, któremu Aleksander Wielki zaproponował spełnienie życzenia. Diogenes odrzekł, że jego jedynym życzeniem jest, aby Aleksander przesunął się nieco, bo zasłania słońce, ja pewnie bym zażyczyłbym sobie by już o nic nie pytał, bo zagłusza mi„Life in Leipzig”, który właśnie włączyłem sobie z winyla.

Nie interesuje mnie jak było. Nie chcę wiedzieć czy Dead był szaleńcem czy geniuszem, wizjonerem czy psychopatą. Czy Aarseth grając te ponure riffy inspirował się światłem księżyca czy grą Nintendo, czy tą przerażającą ciemność wydobył z najgłębszych ostępów dzikiego lasu, czy z sosu, którym przyprawiał kebab.

Liczy się tylko to co słyszę. A słyszę rytuał i opętanie, czarną mszę, podczas której rozwarto bramy piekła i wprawiono jego mieszkańców w konsternację. „Live in Leipzig” zawiera 9 hymnów – absolutnie powalających utworów, które zostały podane w wersjach lepszych niż kiedykolwiek wcześniej i kiedykolwiek później.

W 1990 roku miałem 12 lat, poznawałem pierwsze płyty AC/DC, Metallica, Megadeth i Motorhead. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z istnienia Mayhem. Później miałem okazję zobaczyć ich na żywo wielokrotnie, gdy mikrofon dzierżył Maniac, a następnie Attila Csihar. Wiele z nich było znakomitymi występami, ale wszystkie w cieniu „Live in Leipzig”, który na zawsze pozostał dla mnie absolutnym wzorem.

Podczas któregoś z kolejnych koncertów Mayhem zdałem sobie sprawę, że był naprawdę świetny, a jego jedyną wadę było to, że nie był to „Live in Leipzig”. A starają się chłopaki bardzo – Attila nawet próbuje tej samej konferansjerki. Wszystko na nic. Tego co wydarzyło się 26 listopada 1990 roku nie sposób podrobić. „Live in Leipzig” to najlepsza koncertówka ją w życiu słyszałem, ale jednocześnie pogrzebała mi pełnię radość z prawdziwych koncertów Mayhem, których byłem uczestnikiem.


* To moje wyobrażenie narastające podczas słuchania tej płyty. W rzeczywistości ten koncert do większego grona osób trafił dopiero po tym jak został wydany na płycie w 1993 roku, a więc w czasie gdy zdążyło już wyjść sporo black metalowych płyt, które przyczyniły się do określenia tożsamości gatunku. Ile osób było 26 listopada 1990 roku na koncercie Mayhem? Tego niestety nie wiem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj