„The Poisonous Path” to piąty album fińskiego BEHEXEN. Solidny, dobrze brzmiący black metal XXI wieku – bez innowacji, poszukiwań i hipsterskich akrobacji. Dla jednych na pewno wart wielokrotnego przesłuchania, dla innych powód do kolejnego wzruszenia ramionami i kliknięcia w następną ikonkę na Youtube. Osobiście zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy.
Fiński BEHEXEN istnieje od roku 1996 i początkowo hołdował starej szkole black metalu, który kończył się w czasach gdy oni zaczynali. Nic dziwnego, że ich twórczość przyjąłem jak Izraelici mannę z nieba. Pierwszy album (Behexen, nie Izraelitów) dziełem wybitnym na pewno nie jest, ale w roku 2000 zdecydowanie wyróżniał się swoją surowością i klasycznym sznytem, od którego inni zaczęli już odchodzić. Słyszę na tej płycie echa starego dobrego Gorgoroth, czy nawet wczesnego Emperor (wokalnie). Żadnych symfonicznych ozdobników i stylistycznych poszukiwań – surowy, klasyczny black metal drugiej fali, zagrany z pasją i zaangażowaniem. Brak wizjonerstwa czy ambicji na poszerzanie gatunku – sztampowy, może nieco kwadratowy black metal, ale ja taką sztampę po prostu lubię.
Drugi album „By the Blessing of Satan” z roku 2004 przypadł mi do gustu jeszcze bardziej niż poprzednik. O każdej kolejnej płycie Finów, którzy nieco uwspółcześnili swój przekaz puszczając oczko w kierunku religijnego black metalu, mógłbym powiedzieć coś podobnego. W tym roku wydali swój piąty album – „The Poisonous Path” i mam wrażenie, że właśnie z górnych wyżyn drugiej ligi wskoczyli do pierwszej (nie mylić z ekstraklasą).
Bardzo dużym atutem tego krążka jest brzmienie – głębokie, potężne, czytelne ale jednocześnie wciąż surowe i obskurne. Mocy nabrały też wokalizy – bardziej dominujące, unikające wyższych, histerycznych rejestrów – pełne majestatycznej siły i wyniosłości. Riffy szlachetne i wysmakowane – w niektórych momentach wydają mi się mocno inspirowane naszą Mgłą.
Klimat całości jednak zupełnie inny – powiedziałbym, że Behexen jest doskonałym przedstawicielem współczesnego black metalu. Prawie zupełnie wyzbył się klasycznych oldschoolowych naleciałości, zgrabnie łącząc rytualne zaśpiewy, agresję i klimat właściwy dla współczesnych gigantów gatunku. Ja mówią o konsekwentnym rozwoju, ktoś inny może zarzucić Finom koniunkturalność – ostatecznie jednak liczy się sama muzyka, a ta bez wątpienia broni się znakomicie i wynosi album Behexen do czołówki tegorocznych wydawnictw reprezentujących ten gatunek.
Bardzo podoba mi się prosty ponury riff w „A Sword of Protean Fire”, huraganowy początek „Pentagram of the Black Earth”, demoniczny klimat i diabelska wyniosłość najdłuższego na płycie „Rakkaudesta Saatanaan”. Jednym z najmocniejszych punktów tego krążka jest dla mnie „A Sword of Protean Fire”, w którym czytelne, majestatyczne riffowanie przechodzi w szybkie i bezlitosne tempo zwieńczone podniosłym i niezwykle charyzmatycznym zakończeniem.
„The Poisonous Path” nie wnosi nic nowego – to dawka świeżego, podręcznikowo zagranego i profesjonalnie zrealizowanego black metalu, wciąż dalekiego od mainstreamowego oblicza tej muzyki. Nie sądzę by piąty krążek wyniósł Finów na szczyty komercyjnego sukcesu – prędzej trafi do najbardziej zagorzałych fanów gatunku. A ci najmniej zblazowani i najbardziej głodni dobrej muzyki, z pewnością go docenią. No i dodatkowy plus za okładkę – niby prostą i banalną w wymowie, ale jednocześnie bardzo estetyczną i wprowadzającą w klimat ich muzyki. W środku też jest bardzo ładnie – książeczkę na stałe połączono z digi – dzięki czemu nie wypada i nie trzeba jej skądś wydobywać wyginając tekturę i pozostawiając ślady paluchów. Teksty ozdobione fotografiami złamano na szpalty, co poprawia ich przejrzystość i czytelność.