KIROTTU – Deity Embers

0

Przez ostatni miesiąc sporo słuchałem black metalu z lat 90. odświeżając sobie wiele płyt i pisząc o nich do piątego numeru mojego patronackiego zina. Słuchając sobie tych – dziś już wiekowych albumów – zacząłem dochodzić do wniosku, że black metal coś stracił

Owszem – może dziś jest ciekawszy, poważniejszy, dojrzalszy i treściowo bogatszy. Ale coś umknęło. Jakaś nieuchwytna auta, grozy i szaleństwa. A może to tylko złudzenie? – zacząłem sobie tłumaczyć. Może rolę w postrzeganiu tej muzyki odegrał jej kontekst i mój pacholęcy wiek?

I wtedy przychodzi do mnie paczka z Wolfspell Records i zupełnie niespodziewanie, oprócz zamówionych płyt znajduję w niej album fińskiego KIROTTU – „Deity Embers” z karteczką, bym zwrócił uwagę. Oczywiście, że zwracam, bo lubię większość płyt z katalogu tej wytwórni. Tu jednak stało się coś absolutnie zaskakującego – włączyłem i poczułem dokładnie tą samą nieuchwytną aurę lat 90., którą kilka dni wcześniej uroczyście spisałem na straty.

Nie dlatego, że KIROTTU zabrzmiał oldschoolowo i odtwórczo. Nie dlatego, że pomyślałem sobie „o cholera, to brzmi jak debiut Emperor” , albo „grają jak Satyricon z czasów zanim Satyr się ożenił, ustatkował i pokochał świat”. Nic z tych rzeczy. Na „Deity Embers” nie ma żadnych nachalnych cytatów, czy próby odtwarzania czegoś, co minęło 30 lat temu. Ta muzyka jest naturalna, aktualna, selektywna, nie próbująca budować atrapy piwnicy, ani pleść pajęczej sieci w nitek wyciągniętych z dywanu babci.

Można powiedzieć, że „Deity Embers” opływa w melodiach, którymi przesiąknięty jest każdy utwór, ale jednocześnie ani przez chwilę nie pobrzmiewa tu nic miękkiego, przesłodzonego czy ckliwego. Ta muzyczna faktura jest szorstka, melodie przeszywające natchnieniem i wiarą w siłę przekazu. Wokale lekko skrzekliwe, ale umykające jednowymiarowości, a klawisze w większym stopniu rozpościerają atmosferę czegoś tajemniczego i niezgłębionego, niż bazują na symfonicznym patosie.

Po kilku przesłuchaniach tej płyty zajrzałem na metal-archives by dowiedzieć się czegoś więcej o tym zespole. Niestety nic nie znalazłem. Nie mam więcej pojęcia, czy KIROTTU tworzy grupa gołowąsów czy starych wyjadaczy. Obstawiałbym jednak przy tym pierwszym, bo chyba tylko młodość potrafi przywołać mistycznego ducha, który był obecny w czasach, gdy ta muzyka była dopiero definiowana. I choć ten album nie przynosi nic odkrywczego, nieszablonowego czy rewolucyjnego, krocząc z grubsza tymi samymi ścieżkami, które niegdyś przemierzał Emperor, czy dziś już nieco zapomniany Kvist, „Deity Embers” stała się dla mnie najczęściej słuchaną płytą ostatniego miesiąca.

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj