– Jak byście chcieli sobie włączyć jakąś płytę to śmiało – zwracam się do syna i jego kolegi. – Tylko schowajcie z powrotem do pudełka jak przesłuchacie. Ale jak coś z czarnej płyty to mnie zawołajcie – dodaję z uśmiechem wskazując na szafę z winylami.
Popatrzyli na mnie z rumieńcami na twarzy i zatrzepotali rzęsami.
– Tato, nie żartuj – zgasił mnie syn wyraźnie zażenowany. – Gramy! – rzucił do kumpla.
Z głośników rozległy się strzały, warkot silników samochodów, pisk opon po asfalcie. Odwrócili się do mnie plecami. „Bez odbioru”.
Zaczęli grać wczoraj późnym popołudniem, przed północą udało mi się ich sterroryzować i zagnać do łóżek. Drzwi od ich pokoju skrzypnęły o 6 rano gdy jeszcze smacznie spałem. Śniło mi się, że piję piwo z Lemmym i Coltanem na koncercie The Doors w 1968 roku. Podeszła Nico i zapytała czy może się przysiąść. Nos miała ubrudzony mąką. Pewnie wcześniej smażyła pączki.
Siedzą szóstą godzinę z padami w rękach, gapiąc się w telewizor. Jakbym był dowcipny to dodałbym jeszcze coś w stylu „nie zbijcie szyby piłką” albo „nie przewróćcie się i nie pościerajcie kolan”. Ale odpuściłem. I tak by mnie nie usłyszeli
Urodziłem się w 1978 roku. Nie miałem rodzeństwa i we wczesnym dzieciństwie śmiertelnie się nudziłem. Do dyspozycji był czarno-biały telewizor z dwoma programami, w którym rzadko kiedy było coś ciekawego. Jedyną ucieczką przed nudą było wyjście na dwór. Tam zawsze coś się działo – jeździliśmy na rowerach, graliśmy w piłkę, puszczaliśmy bączki z saletry i cukru, biliśmy się, szwendaliśmy się po okolicy zapuszczając w zakazane miejsca. Gdy nauczyłem się czytać odkryłem drugie wrota do ucieczki przed nudą. Regularnie chodziłem do biblioteki i tachałem do domu kolejne książki Szklarskiego, Nienackiego, Bahdaja, Niziurskiego, Zawady, Maya, Verne’a i wielu innych. Do tego doszły fascynacje sztukami walki, komiksami i muzyką – jak się okazało trwające przez resztę mojego dotychczasowego życia.
Dziś gdy patrzę na zainteresowania moich synów widzę tylko jedno – gry! Gry, gry, gry. Rozrywka najwspanialsza, najłatwiejsza i najbardziej efektowna. Doskonale ich rozumiem i jestem przekonany o tym, że gdybym urodził się 30 lat później wszedłbym w ten temat jak dzik w żołędzie. Gry pokonałyby karabiny, które zbijaliśmy gwoździami z desek by pobiegać z nimi po podwórku bawiąc się w wojnę. Gry pokonałyby książki o pożółkłych kartkach, które w okładkach z szarego papieru i tytułami opisanymi czarnym flamastrem stały w równym rzędzie na półkach miejskiej biblioteki. Gry pokonałyby metalowy jazgot, który wydobywał się z mojego jednogłośnikowego magnetofonu. Gdy pokonałyby szarą podłogę, na której pociłem się by zrobić szpagat, kwaśny zapach potu z mojej karategi i obolałe kostki, którymi próbowałem rozbijać cegły i łamać deski. Gry pokonałyby rower ze scentrowanym kołem, którym przemierzałem okolice w poszukiwaniu przygód. Pewnie też pokonałyby śmierdzący brezent harcerskiego namiotu i pieczenie kiełbas nad ogniskiem.
Kto wie? Może nawet miłość do gier okazałaby się silniejsza niż chęć pokonywania trzech kilometrów do budki telefonicznej, z której dzwoniłem do swojej dziewczyny. W najczarniejszych scenariuszu gry mogłyby sprawić, że dziś nie miałbym żony i nigdy nie narodziliby się moi synowie. Nie popadając jednak w czarnowidztwo – jedno jest pewne – gry z pewnością sprawiłyby, że dziś byłbym zupełnie innym człowiekiem. Nie wiem czy lepszym czy gorszym, ale z pewnością nie przypominałbym samego siebie. Jacy będą ludzie za 30 lat? Tego nie potrafię sobie wyobrazić.