CHRIST AGONY: Królowie niewykorzystanego potencjału

    6

    Gdyby przyjechał do mnie zapomniany kuzyn z Bagladeszu i zapytał o najlepsze polskie zespoły metalowe to z pewnością wśród jednych z pierwszych kapel, o których bym wspomniał, znalazłoby się CHRIST AGONY

    O tym, że talent nie idzie w parze z sukcesem najdobitniej mówi historia CHRIST AGONY. „Ale przecież oni są znani” – ktoś powie. Są ale lokalnie, w naszych rodzimych kręgach. Byłem niedawno na ich koncercie – pustek pod sceną nie uświadczyłem, ale umówmy się – nie był to największy klub w stolicy. Uważam, że na wskroś unikalny i oryginalny styl tego zespołu zasługuje na większy sukces, niż ten który stał się ich udziałem. Powiem więcej – pierwsze trzy płyty Christ Agony to dla mnie klasa najwyższa, a „Moonlight – Act III” to album przynajmniej równie dobry jak choćby „Ceremony Of Opposite” Samaela.

    Zespół Cezara poznałem dość późno – gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych niejaki Michał Kraszewski prowadził w radiu WAWA audycję „Vox Mortis – mroczny informator ortodoksów”. Gdy zapowiedział Christ Agony pośpiesznie wcisnąłem w magnetofonie przycisk nagrywania. Ręki nie dam sobie uciąć, ale wydaje mi się, że poleciał „ Diaboli Necronasti ” z ich drugiej płyty. No i od tamtej pory zakochałem się w tym zespole. W Christ Agony znalazłem wszystko – nie tylko wściekłość, brutalność i diabelski klimat, ale i ten mroczny romantyzm, którym ta muzyka zawsze była przesycona. Takiego black metalu jak Christ Agony nie grał nikt na świecie – ich styl był jasny, klarowny i oryginalny. Wokalnie Cezar niezwykle charyzmatyczny, oryginalny i łatwo rozpoznawalny.

    Kiedyś będąc na ich koncercie kupiłem sobie wydawnictwo zawierające materiały demo. Tanie nie było by chyba z 65 złotych zapłaciłem, ale perspektywa posłuchania tego materiału z normalnego nośnika zamiast z trzeszczącej, wielokrotnie przegrywanej kasety była niezwykle kusząca. Niestety gdy po koncercie rozpakowałem płytę okazało się, że to zwykły CD-r co mnie specjalnie nie ucieszyło.

    Piękne reedycje

    Niedawno pierwsze dwie demówki Christ Agony wznowiła Witching Hour – na dwóch oddzielnych CD wydanych w formie digi. „Sacronocturn” to materiał pierwotnie wydany w 1990 roku. Mamy tu niespełna pół godziny surowego, brutalnego grania, w który niespecjalnie jeszcze słychać późniejszy styl zespołu. Słychać natomiast inspiracje i to nie tylko te black metalowe spod znaku Celtic Frost, ale także Mercyful Fate – którego zresztą echa w jakimś sensie słychać także w późniejszych, bardziej dojrzałych dokonaniach zespołu.

    Kompozycje długie i rozbudowane – choćby w otwierającym „Necrodarc”słychać, że młody zespół ma ambicje grać utwory wielowątkowe, zróżnicowane pod względem rytmiki i szybkości poszczególnych partii gitarowych. Nawet solo, które wybrzmiewa w tym kawałku zdaje się nigdy nie kończyć. Wokalnie mamy brudno, mrocznie i odrażająco – ale podobnie jak w warstwie muzycznej, zdecydowanie brakuje charyzmy i rozpoznawalności, która przyjdzie dopiero w przyszłości. W połowie „Nocturnal Symphony” następuje zawieszenie, wyciszenie i wolne, niemal doom metalowe granie zagęszcza atmosferę. Mamy tu też klimatyczny, i mroczny „Sacronocturn”, który później został nagrany ponownie i znalazł się na płycie „Daemoonseth – Act II”. Przyznam, że ta surowa wersja z demo też ma swój urok, i jeśli trąci amatorką i młodzieńczą naiwnością to tylko przez niedostatki brzmieniowe, a nie aranżacyjne. Bo brzmienie tego demo jest spartańskie i swą urodą przypomina mi brzmienie kawałków mojej własnej kapeli, z którą nagrywałem w połowie lat dziewięćdziesiątych. Ale na tym podobieństwa się kończą, bo wyobraźnią muzyczną i kunsztem kompozycyjnym (nawet jeśli na debiutanckim demo słychać tylko jego zalążki) nie mogliśmy się z Christ Agony równać.

    Nie lubię digi packów, ale przyznam, że wydanie „Sacronocturn” robi bardzo dobre wrażenie. Na okładce złote logo i tytuł pięknie odcinają się od czerni i odcieni szarości. W środku mamy ośmiostronicową książeczkę, wewnątrz której poza tekstami do „Nocturnal Symphony” i „Sacronocturn” znajdziemy stareńkie zdjęcia zespołu, który tworzyli wówczas: Cezar, Ash i Żurek oraz pierwotne okładki wydań kasetowych. Nie jest to materiał zbyt obfity, ale podany w bardzo estetycznej formie. Odrzucając względy sentymentalne – prawdopodobnie „ Sacronocturn” to najgorszy materiał Christ Agony, ale uważam, że mimo wszystko warto poznać jak kształtowały się zalążki stylu jednego z najlepszych polskich zespołów.
    Na drugiem demo „Epitaph Of Christ” słychać wyraźny postęp, zarówno brzmieniowy jak i aranżacyjny. Muzyka jest mniej siermiężna i zdecydowanie bardziej selektywna. Cezar nie ma jeszcze tej łatwo rozpoznawalnej maniery wokalnej, ale jego growling stał się mocniejszy i bardziej czytelny. O ile pierwsze demo zawsze postrzegałem jako black metalowe – bliższe szkole greckiej niż skandynawskiej, tak jego następca przywodzi na myśl rodzącą się brytyjską sceną death doom metalową. Ciężkie i smutne melodie gitarowe w „Faithless” można by porównać do tych, które nalazły się na wydanym kilka miesięcy wcześniej „As the flower withers” My Dying Bride, a ciężar, nieśpieszne tempa i klimat zioną atmosferą wczesnego Paradise Lost.
    O ile pierwsze demo można traktować w kategoriach historycznej ciekawostki, tak „Epitaph Of Christ” to pozycja obowiązkowa nie tylko dla zagorzałych fanów Christ Agony, ale wszystkich koneserów polskiej sceny metalowej. Wydanie Witching Hour znów bardzo estetyczne, a okładka prezentuje się jeszcze efektowniej niż w przypadku „Sacronocturn”. W środku teksty – tym razem do wszystkich utworów oraz garść zdjęć z czasów gdy muzycy byli piękni i młodzi. Fajnie po latach patrzy się na te dziecięce buźki.

    Chude lata i nadzieja 

    Po tym „Epitaph Of Christ” zespół nagrał trzy absolutnie powalające płyty. Powszechnie za najlepszą uważa się chyba „Daemoonseth – Act II”. Gdybym jednak ja musiał wybierać to postawiłbym na „Moonlight – Act III”. Choć pamiętam, że z chwilą premiery tej płyty część moich znajomych kręciła nosem i mówiła o zdradzie black metalowych ideałów – ja jednak uważałem, że to właśnie za sprawą tego albumu Christ Agony wspiął się na absolutne wyżyny. Kolejnym krążkiem „Darkside” mocno mnie rozczarowali. Ten album wydał mi się pretensjonalny, napuszony i teatralno-tandetny. Dodatkowo polskojęzyczny tekst „Dark Beauty” odebrałem jako czystą żenadę. Przyznać jednak muszę, że gdy po latach do tej płyty wróciłem to przyjąłem ją niespodziewane ciepło i dziś nie nie jestem pewien, czy w chwili jego premiery to nie oni, lecz ja zbłądziłem.

    Kolejnymi rozczarowaniami były płyty „Trilogy” i „Elysium” i niestety mam wrażenie, że w ich przypadku perspektywa czasowa nie pomaga. Na „Condemnation”, a przede wszystkim na „NocturN” było znacznie lepiej, ale jednak nie na tyle dobrze by te krążki zdołały na dłużej skoncentrować moją uwagę. Może Christ Agony zabrakło nergalowego zmysłu marketingowego, może zabrakło im Kmiołka?
    W ubiegłym roku zespół wydał naprawdę dobre MCD „Black Blood”, teraz zdaje się, że pracują nad kolejnym regularnym krążkiem. Trzymam kciuki – nawet nie za to by był tak dobry jak „ Moonlight”, ale by zrobił na mnie takie wrażenie jak tamta płyta w chwili swojej premiery. Wtedy gotów jestem przebaczyć im nie tylko słabsze albumy, ale nawet tego CD-ra z demówkami za 60 złotych, którym mnie uraczyli na koncercie 🙂  

    6 KOMENTARZE

    1. Wie ktoś może, co w tej chwili robi Michał Kraszewski? Lubiłem typa, a Thrash Punka i Vox Mortiis słuchałem nałogowo. Właśnie – Vox Mortiis to był taki półgodzinny kącik w Thrash Punku Paulusa Von Kinskego a nie pełnoprawna audycja, i emitowane to było w co drugim Thrash Punku. Dobrze pamiętam?

    2. Jeszcze w tym tygodniu będzie zostanie opublikowany na moim blogu obszerny wywiad z Michałem Kraszewskim. Co prawda głównie o tym co robił, a nie co robi teraz – ale na pewno będzie warto przeczytać.

    3. Od kilku dni katuje oba dema Christ Agony. Sacronocturn faktycznie można traktować wyłącznie w ramach ciekawostki – chaos, płynące brzmienie i trochę brak pomysłu na kapelę prawie w pełni zabija przyjemność ze słuchania. Może to wszystko wynika z radości nagrywania pierwszego demo? Da się słuchać, ale niezbyt często.
      Za to Epitaph of Christ to już materiał, którego słucha się z przyjemnością. Przemyślane kompozycje, lepsza jakość dźwięku i bijące z tej płyty czyste zło to piękna zapowiedź nadchodzącego debiutanckiego arcydzieła! Klasa! Aż żal, że znani są tylko u nas, nikt nie gra tak, jak oni.
      Trochę szkoda mi też, że na nowszych albumach zrezygnowali z doomowatego walcowania na rzecz czystszego blacku. Niemniej jednak czekam na kolejny album z wypiekami na twarzy.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj