Jakiś czas temu spotkałem znajomego metala, poznanego w pierwszej połowie lat 90.
– A co tam masz? – zainteresował się plikiem płyt, które właśnie niosłem z samochodu do redakcji.
– Śmierć, zło, zniszczenie, skondensowana nienawiść i hołd siłom ciemności – odparłem uśmiechając się porozumiewawczo, bo przecież znajomy 25 lat temu włosy miał prawie do pasa, a skórę i glany zdejmował chyba tylko do kąpieli.
– O kurde. To jeszcze się takie płyty nagrywa? – odebrał ode mnie cedeki i przez chwilę z uwagą oglądał je ze wszystkich stron. Myślałem, że zaraz wyjmie miotełkę archeologa i zacznie robić datowanie izotopowe.
– Nie słuchasz już metalu? – szczerze się zmartwiłem.
– No coś ty – odrzekł takim tonem jakbym go zapytał, czy bawi się się jeszcze w osiedlowej piaskownicy. – Kiedy? Robota, żona, dzieciaki. Te czasy już daaaawno minęły – dodał przzeciągając samogłoskę „a”.
I tak mam od lat.
– Komiksy? – oczy kolegi zmieniły się w dwie monety pięciozłotowe przejechane przez pociąg. – Tyle lata? – dopytał z niedowierzaniem gdy wspomniałem mu o tym, że wciąż je czytam i kolekcjonuję.
Chodziliśmy razem do podstawówki i zapamiętał mnie jako totalnej komiksowego maniaka. Ostatni raz dłużej rozmawialiśmy 30 lat temu, wczoraj wpadł do mnie do redakcji z prawie dorosłym synem, który szuka praktyk.
– No pewnie, z tego się nie wyrasta – potwierdziłem skwapliwe, a on się uśmiechnął i pokiwał głową z niedowierzaniem, jakbyśmy mieli po 95 lat, grali właśnie w domino w świetlicy domu starców i wyznałbym mu przed chwilę, że wciąż występuję w filmach porno.
Innym razem spotkałem znajomego, który ze dwadzieścia pięć lat temu ćwiczył ze mną karate. Dobrze, że mnie poznał i się przypomniał. On wtedy miał 15 lat, teraz jest po trzydziestce, zapuścił brodę i brzuch, czubek bujnej czupryny zmienił w lądowisko dla śmigłowców LPR. Powspominaliśmy, pośmieliśmy się, ogólnikowo powiedzieliśmy co u nas słychać.
– A ty dawno już nie ćwiczysz? – zapytał na odchodne.
– Od rana – odarłem beztrosko, a on zmarszczył czoło. – No ćwiczę dalej… – uzupełniłem.
– Ale jak to? – pofałdowało mu się nie tylko czoło, ale całe lądowisko na głowie.
– Normalnie – macham rękami i nogami, tak jak wtedy gdy się ostatni raz widzieliśmy. Może trochę wolniej i bardziej lameniarsko, bo się starzeję – uzupełniłem.
– No weź nie gadaj… – gość zaczął pocierać dłonią czubek swojej łysej głowy jak lampę Aladyna. Zapadło kłopotliwe milczenie.
– Masz zacięcie… – skwitował na odchodne i za dwa razy się jeszcze odwrócił w moją stronę przechodząc przez jezdnię. „Wariat” – zapewne pomyślał.
– Byłeś wtedy z taką dziewczyną z kręconymi włosami – wspomniał od lat niewidziany znajomy z czasów licealnych, z którym zaczęliśmy wspominać beztroskie czasy wypełnione imprezami.
– … z Anią – uzupełniłem.
– Dobry jesteś! Pamiętasz jak miała na imię…. – zasępił się chwilę jakby próbował przypomnieć sobie imię swojej dziewczyny, z którą był wówczas na wspominanej imprezie.
– No wiesz, trudno zapomnieć, widujemy się dość często – odrzekłem szczerze ubawiony.
– Serio? Utrzymujecie jeszcze kontakt – mój rozmówca ożywił się i szczerze zainteresował.
– Od 18 lat jesteśmy małżeństwem – uzupełniłem.
Oczy w pięć złotych, bezgraniczne zdziwienie i wiecznie powracające zdanie: „No weź, nie gadaj”.
– No coś ty, żartowałem – wyznałem szczerze. – 18 lat minie dopiero we wrześniu, do tego czasu możemy się jeszcze rozstać – zażartowałem, a mój rozmówca bardzo poważnie i mądrze spuentował.
„Jak tyle lat jesteście razem to i te kilka miesięcy przetrwacie”.
Tak już mam, że w moje życie nie przynosi nagłych zwrotów akcji. Gdyby było filmem bardziej by przypominało „Śmierć w Wenecji” niż „Szklaną pułapkę”. Zanim zyskałem pełnoletność wiedziałem już co chcę robić, co mnie interesuje i dokąd zmierzam. To może oznaczać, że podejmuję mądre życiowe wybory, jestem konsekwentny i w pełni oddany swoim pasjom. Równie dobrze może to jednak też świadczyć o tym, że się nie rozwijam i jestem jak koń młynarza, który z klapkami na oczach przez całe życie chodzi w kółko mieląc zboże.
Tyle, że mi w tym kieracie jest dobrze, a w pokonywaniu wydeptanych ścieżek wciąż potrafię znaleźć więcej emocji niż w odkrywaniu nowych lądów. Poza tym to bardzo wygodne – jak spotykam na ulicy niewidzianą od wielu lat osobę i zapyta co u mnie słychać, mogę krótko i szczerze odpowiedzieć: „Wszystko po staremu! Absolutnie nic się nie zmieniło”.