Pozwolę sobie na kilka słów komentarza do mojego dzisiejszego tekstu. Napisałem go tak niezgrabnie, że sporo osób go nie zrozumiało i przypisało mi intencje, których nie wyraziłem.
Wokalista Neurosis Scott Kelly wycofuje się z muzycznego biznesu. W oświadczeniu, które opublikował na Facebooku przyznał, że znęcał się nad rodziną. Złożył samokrytykę i wyznał, że decydując się na zostanie muzykiem podjął najgorszą decyzję.
Tu chyba nie ma kontrowersji, bo to fakty?
Mnóstwo ludzi wylało na niego wiadra pomyj, zdzierane są ze ścian plakaty, a CD i LP Neurosis płoną w kominkach. Wszak z muzyki Neurosis od zawsze płynęła radość, beztroska, nadzieja i pozytywne emocje. Być może fanom łatwiej byłoby zaakceptować grzechy Scotta gdyby jego twórczość zionęła pustką, szaleństwem, obsesją i niekontrolowanym gniewem. A nie, zaraz…
Wiele osób utożsamia muzykę z twórcą. Ohydne i odrażające czyny powodują nie tylko ostracyzm samego twórcy, ale i jego dotychczasowej twórczości. Gdy twórca okazał się wstrętnym i odrażającym typem, nie ma znaczenia czy za pomocą swojej twórczości negatywne rzeczy piętnował, czy je afirmował. Nie ma znaczenie czy jego twórczość niosła radość i pozytywne emocje, czy ciemność, agresję i szaleństwo.
Niezmienne fascynuje mnie z jaką ekscytacją przyglądamy się artystom, którzy przemawiają do nas patrząc w otchłań, a poźniej jak bardzo mocno jesteśmy obruszeni na wieść o tym, że ta otchłań zaczęła spoglądać w nich. W muzyce bardzo często fascynuje zło, szaleństwo, deprawacja, perwersja i agresja – a gdy artysta nie jest zbyt przekonujący wzruszamy ramionami oskarżając go o pozę, kreację i brak szczerości.
To widoczne jest szczególnie w muzyce, bo np. świat filmu rządzi się innymi prawami – zdaje się być w większym stopniu odseparowany od rzeczywistości. Raczej nikt nie utożsamia filmowej fabuły z usposobieniem scenarzysty, reżysera czy aktorów. Muzyka narażona jest na większą dosłowność, od twórcy wymaga się szczerości i emocjonalnego zaangażowania. Granica pomiędzy artystyczną kreacją, a rzeczywistością często jest płynna, a wiarygodność twórców interpretowana w zależności od stopnia abstrakcji ich przekazu.
W sztuce poszukujemy prawdy, ale jednocześnie paradoksalnie pragniemy, by ona prawdą nigdy się nie okazała. By ta prawda istniała tylko w domyśle, emocjach i wyobrażeniach. By te wszystkie chore pojeby po naciśnięciu przycisku „stop” zmieniały się w sympatyczne misiaczki z sąsiedztwa, wzorowych mężów i ojców, prawych przykładanych obywateli. By muzycy byli jak aktorzy, by po wyjściu ze studia, czy sali koncertowej pozostawiali swoje emocje w garderobie na drewnianych wieszakach. By artyści byli artystami tylko na czas twórczej kreacji. By chore wizje i ekstremalne treści płynęły z normalności, by sztuka rodziła się bez grzechu pierworodnego, natchnięta Duchem Świętem, który jej gwarantuje dziewictwo, a odbiorcom niepokalanie.
Pragniemy by sztuka była buforem bezpieczeństwa, rodzajem katharsis dla swoich twórców. Umowną przestrzenią, w której możemy zetknąć się z negatywnymi emocjami, ludzką podłością i zohydzeniem, ale jednocześnie czuć bezpieczeństwo i mieć pewność, że te demony nie przenikną do realnego świata. No i chyba tyle z mojej strony. Moją intencją nie było usprawiedliwianie Scotta Kelly’ego. Dopuścił się podłości i nie ma znaczenia czy wcześniej wyrażał siebie jako artysta, malarz czy piekarz. Mogłem od tego zacząć, ale wydawało mi się, że to truizm. Wydawało mi się, że nikomu nie muszę tłumaczyć, że gość znęcający się nad rodziną zasługuje na potępienie. Potraktowałem to zdarzenie, jak punkt wyjścia do szerszej refleksji, która jak widać niespecjalnie mi wyszła, skoro wiele osób się oburzyło.