Miałem dziś dziwny sen. Komiksowy Wolverine okazał się agentem KGB i postanowił mnie zabić. Przez pół nocy przed nim uciekałem, ale ostatecznie znalazłem się w jakimś dużym domu, który najwyraźniej był moim domem, choć też nie do końca, bo nie było w nim żadnych płyt.
Próbowałem dzwonić po pomoc do Hulka, ale nie odbierał ode mnie telefonu. Ostatecznie więc kazałem swojej rodzinie uciekać, a sam zostałem w tym dużym domu z połyskującym ostrzem katany w ręku i czekałem na swojego prześladowcę. Czekało mnie nie tyle trudne starcie, co walka, której właściwie nie da się wygrać. Tu informacja dla tych, którzy nie czytają komiksów i nie oglądają głupich filmów Marvela. Wolverine ma szkielet z adamantium – praktycznie niezniszczalnego stopu metalu, a wszystkie rany, który można mu zadać błyskawicznie się regenerują. Jest praktycznie nieśmiertelny. W jednym z komiksów zrzucono na niego bombę i po jakimś czasie się zregenerował. Na dodatek jest bardzo szybki, silny i z pięści wyrastają mu ostrza. Jednym cięciem może mnie przeciąć na pół – wzdłuż lub w poprzek. Ja natomiast dysponuję samurajskim mieczem, którym nigdy nie walczyłem i znajdują się w domu, który choć mój – jest mi całkiem obcy i jednak podejrzany, bo nie ma w nim żadnej płyty kompaktowej. Wydaje się, że jedynem wyjściem w mojej sytuacji jest honorowe sepuku. Nie poddaję jednak i czekam. Jestem pewien, że z tej beznadziejnej sytuacji znajdę jakieś wyjście. Nie wpadam w panikę, patrzę na odbicie swojej twarzy w błyszczącym ostrzu miecza i słyszę kroki na schodach. Ktoś się zbliża…
W życiu jest trochę inaczej niż w snach. Lepiej – bo nie ma już KGB, śmiercionośnych niezniszczalnych mutantów, a ja nie mieszkam w domu pozbawionym płyt. Ale też gorzej – bo nie każdą walkę można wygrać. Nie jest tak jakby chciał Rocky, że po każdym przyjętym ciosie można wstać i iść naprzód. Nie. Część walk w życiu się przegrywa, a niektóre przyjęte ciosy okazują się tak mocne, że zmieniają nas na zawsze. Nie wstajemy i nie idziemy dalej, bo dociera do nas, że obrana droga skazana jest na porażkę i za każdym razem przegramy. Schodzimy więc z torów kolejowych i nie próbujemy sforsować czołem kolejnej nadjeżdżającej lokomotywy. Idziemy ścieżką obok torów pozwalając przejechać kolejnemu pociągowi. Uczymy się nie tylko jak walczyć, ale kiedy unikać konfrontacji, a co najważniejsze – jakie wnioski wyciągnąć z kolejnej porażki.
I chyba właśnie przed tym wyzwaniem stanie w najbliższym czasie muzyka metalowa. Żyjemy w totalitarnej rzeczywistości i nie ma mowy, by się przed nią bronić w bezpośredniej walce. Facebook zawłaszczył komunikację międzyludzką, zbiera informacje o swoim użytkownikach i urabia ich jak ciastolinę. Nie tyko dla potrzeb marketingowych wyświetlając reklamy, ale też narzucając swoją wizję świata. Oczywiście możesz się z nią nie zgadzać – ale wtedy zostajesz z Facebookowej rzeczywistości wyproszony i skazany na wirtualną karę śmierci. To samo robił Stalin – też mogłeś się z nim nie zgodzić, a on wypraszał cię ze swojej rzeczywistości i w najlepszym razie mogłeś podzielić się swoimi przemyśleniami z kłodę drzewa, którą ciągnąłeś za sobą w gułagu, a w najgorszym opowiedzieć o swojej wizji świata drzewom szumiącym nad dołem z wapnem, w którym cię zakopano.
Ktoś powie, że przesadzam bo Facebook przecież nikomu fizycznej krzywdy nie robi. Owszem jeszcze nie – ale posuwa się o kolejny krok do przodu. Jego wyimaginowane standardy zaczynają obowiązywać poza światem, który stworzył. Nie zostałem ukarany za głoszenie gorszących haseł, czy propagowanie treści arbitralnie i nieodwołalnie uznanych przez amerykańską korporację za szkodliwe. Złamałem standardy w zakresie „niebezpiecznych osób i organizacji. Standardy te obowiązują, aby zapobiegać wyrządzaniu krzywdy poza Internetem”.
Wynika z tego, że dziś nie sąd prawomocnym wyrokiem ocenia kto jest na tyle niebezpieczny, by go odseparować od społeczeństwa, ale Facebook – amerykańska korporacja, która zmonopolizowała komunikację międzyludzką. Nawet gdy palono na stosie czarownice, czekał je proces inkwizycyjny. Tutaj go nie ma. Jest natychmiastowy wyrok i egzekucja – kula w tyły głowy i dół z wapnem. Co jeszcze robiono w systemach totalitarnych? Wykonywano wyroki nie tylko na tych, których system chciał się pozbyć, ale i na ich rodzinach. Facebook idzie o krok dalej – za światopogląd muzyka skazuje tych, którzy słuchają jego muzyki. I to z nią dzielą się z innymi, a nie owym światopoglądem. To trochę tak jakbym został skazany za współudział w gwałcie przez to, że jechałem tramwajem, którego motorniczy okazał się gwałcicielem.
I nie zrozumcie mnie źle – ja nie bronię poglądów Varga. Ja nawet nie mam pojęcia czy ten facet w ogóle ma jakieś poglądy. Z jego retoryki najczęściej wyłaniał mi się niespójny stek bzdur, którymi w ogóle nie zaprzątałem sobie głowy. Kocham natomiast jego muzykę, podobnie jak kocham filmy Polańskiego, mimo że nie fascynują mnie nieletnie dziewczyny. Naprawdę nie trzeba być gwałcicielem by się śmiać z filmowych kreacji wyklętego Billa Cosby. Powiem więcej – gdybym się dziś dowiedział, że chłopaki ze Slayer gwałcili, ćwiartowali i zjadali noworodki wciąż słuchałbym ich płyt. Bo przecież muzyka nie jest winna grzechom jej twórcy, podobnie jak dziecko nie jest winne grzechom swojego ojca. Czy jeśli kiedyś znajdziemy dowody na antysemityzm i rasizm Vincenta van Gogha to spalimy jego obrazy? Czy za opublikowanie jego słoneczników na Facebooku dostaniemy bana?
Niedawno na „Klerykach…” dworowano z kolekcjonerów płyt, jakoby oni swoją pasję argumentowali tym, że kiedyś odłączą nam prąd i internet. Snuto wizję kolekcjonera, który pedałuje do upadłego zmieniając swój rower w generator prądu. Nie spotkałem się nigdy z takim uzasadnieniem kolekcjonerstwa, ale wiadomo – na Pomorzu może być inaczej 😉 W ostatnich dniach mi przyszedł inny powód – otóż, jak co bardziej wartościowej muzyki zabronią na Faceboku, a później na Youtube, Spotify i innych Tinderkach kolekcjoner zdejmie z półki płytę i sobie ją włączy. Bo ja nie mam wątpliwości, że prędzej czy później znakomita część muzyki, którą kocham z internetu znikanie. Dziś na Facebooku poleciał Burzum – jutro poleci Graveland, Marduk, Dark Funeral. Ponoć już zniknął ze Spotify Infernal War.
Osobiście nie zamierzam z tego powodu rozpaczać – to paradoksalnie może muzyce metalowej bardziej pomóc niż zaszkodzić. Zniknie z przestrzeni publicznej – nie będzie żenować i degustować tzw. „normalsów”, docierać do przypadkowych ludzi ani zachęcać do jej grania chłopców, którzy sobie wymyślili, że staną się kolejnymi Nergalami. Również ci najwięksi staną przed wyborem – złagodzić przekaz, zarabiać duże pieniądze i dalej brylować w mediach społecznościowych czy wrócić do undergroundu i klepać biedę?
I chyba w tym widzę symbolikę swojego snu. Muzyka ekstremalna stanie do walki, której teoretycznie nie można wygrać, ale paradoksalnie może wyjść z tej konfrontacji jeszcze silniejsza. Tych, którzy byli ciekawi jak skończył się mój sen, muszę rozczarować. Niestety w chwili gdy usłyszałem kroki na schodach, obudził mnie dzwoniący telefon. Nie był ważny – dzwonił niepełnosprawny facet, którego znam od lat. Mało osób go rozumie, bo strasznie bełkocze. Potrafi czasami zadzwonić do mnie w środku nocy i spytać.
– Wszystko w porządku Kamil?
– Andrzej, jest trzecia w nocy! Idź spać.
Powinienem go zablokować, ale nie robię tego, bo człowiek się starzeje i tak sobie myślę, że może kiedyś zadzwoni, bo będzie potrzebował pomocy. Nie ma konta na Facebooku i nie jestem pewien czy widziałby jak zadzwonić na pogotowie i czy oni by go zrozumieli. Umie jednak zadzwonić do mnie. Fana Burzum, który zdaniem Facebooka może komuś zrobić krzywdę poza internetem. I dobrze. Ja go zrozumiem, a jak będzie trzeba, to mu też pomogę.
***
A co z w tej totalitarnej rzeczywistości z takimi oklepywaczami klawiatury jak ja? Dziś na Facebooku nie mogę pisać o Burzum, jutro pewnie dostanę szlaban na kolejne zespoły. Jedynym rozwiązaniem jest prowadzenie własnej strony internetowej i dopóki to będzie możliwe, wrzucanie linków na Faceboka. Nie ukrywam, że z czasem i z tego chciałbym zrezygnować. Póki co będę publikował tutaj – na Blogerze. Docelowo chcę stworzyć zupełnie niezależną stronę, przejrzystą, funkcjonalną, z łatwym dostępem do archiwum – i właśnie na to mam zamiar przeznaczyć pierwsze datki, którymi wspieracie mnie na Paronite. Ktoś podpowiedział, żebym włączył reklamy Google, dzięki którym uzbieram na domenę i serwer. Mam z tym doświadczenie i to niestety również godzi w wolność wypowiedzi – roboty Google wyłapują słowa lub zwroty uznawana ze szkodliwe i wstrzymują wyświetlanie reklam. Autor znów musi lawirować i dostosowywać treść do reklam.
Chcąc tego uniknąć wolałbym nie mieć na stronie tych googlowskich reklam i polegać na sobie i na Was. Abstrahując zupełnie od finansów – Wasze wsparcie to dla mnie coś więcej niż jakieś tam 5 złotych. To wyraz tego, że robię coś co ma sens i jest komuś potrzebne. Z dumą oznajmiam, że po kilku dniach mam już 9 patronów. Jak ktoś ma ochotę dołączyć, serdecznie zapraszam:
Ciekawa teza, choć z tym totalitaryzmem medialnym to chyba jednak trochę przesadzona. Natomiast faktycznie po takiej akcji facebooka można się wkurzyć, szczególnie gdy jest prowadzona przez nich tak topornie a więc na zasadzie automatycznego dowalania osobnikom, którzy użyli gdziekolwiek słowa Burzum bez analizy treści merytorycznej postów. Bo gdyby kasowali nie wiem jakieś nazistowskie wpisy powstałe na bazie filozofii głoszonej przez Varga, to może by to miało jakieś uzasadnienie ale takie cenzurowanie słówek niczym w słynnym "Roku 1984" to faktycznie może pachnieć totalitaryzmem. Podobnie mogę zrozumieć wprowadzenie reguły, że nie pisze się o Burzum od teraz, ale karać kogoś za posty 5 lat wstecz, gdy takich zakazów jeszcze nie było – gdzie tu zasada niedziałania prawa wstecz. Myślę że Facebook zrobi sobie tym więcej kuku niż pożytku ale zobaczymy.
Ciekawy też jestem, jak ten zakaz i bany będzie się miał do profili różnych sklepów muzycznych typu FallenTemple, którzy przecież regularnie informują o pozycjach, które sprowadzili do sklepu, wśród których Burzum też często się pojawia. Też ich ograniczą? To chyba Pan Zuckenberg straci część swoich dochodów a to chyba niezbyt mu się spodoba.
Natomiast co do rzeczonego wpisu na klerykach o zbieraniu płyt, to ja po jego przeczytaniu a zwłaszcza formie tekstowej tego wpisu odniosłem wrażenie, że kolega kleryk chyba kryzys wieku średniego zaczyna przeżywać i być może uzależnienie od gier albo czegoś innego (tu już wnikać nie zamierzam) odbija mu się na formie. Bo na jego fanpeju to ostatnio albo same śmieszki, albo właśnie różnego rodzaju niepotrzebne jątrzenie i mieszanie. Już dawno nie przeczytałem tam ciekawego tekstu o muzyce w przeciwieństwie choćby do Twojego fanpeja. A kiedyś bardzo lubiłem tam czytać jego wpisy choć z wieloma się nie zgadzałem. RW
Też mam wrażenie, że Piotrek się po prostu wypalił i chyba najzwyczajniej w świecie nie ma chęci do pisania o muzyce (ja nawet nie jestem przekonany czy on jej w ogóle słucha tyle co kiedyś). Ale nie on jeden. Zauważyłem, że dużo ludzi się wypala – bo to jest trochę taka droga donikąd.
"Wynagrodzeniem" za to pisanie poza narcystyczną stymulacją własnego ego jest reakcja odbiorców wyrażana w lajkach. Gdy człowiek w pewnym momencie widzi, że przeklejka mema wzbudza dużo większą reakcję niż tekst o muzyce może zacząć się zastanawiać czy to pisanie ma sens? Po co i dla kogo to robić? Czy ludzie rzeczywiście tego chcą? A może tylko wariaci piszą dla tego internetowego poklasku?
Do tego oczywiście dochodzi proza życia, nawał obowiązków, praca, problemy i w pewnej chwili się to odpuszcza.
To wszystko wynika moim zdaniem z lenistwa. Ludziom nie chce się już przekopywać internetu tak jak 15-20 lat temu w poszukiwaniu ciekawych treści, tylko chcą mieć wszystko w jednym miejscu. Komunikacja – facebook, zakupy – allegro, filmy – youtube. Cukierberg po prostu tę cechę wykorzystał i stworzył sobie własną nakładkę na internet, z której na dobrą sprawę w ogóle nie trzeba się ruszać. Nie wiem, czy zaglądasz na jakiekolwiek grupy – ja na większości wytrzymałem kilka godzin, bo ludzie ciągle zadają tam te same pytania, na które odpowiedzi można znaleźć w kilkanaście sekund.
Dodaj do tego trend przerzucania się z komputerów na smartfony, gdzie sklecenie jakiegokolwiek tekstu jest po prostu niewygodne, efektem jest odejście od słowa pisanego na rzecz zdjęć i materiałów video. Łatwość obsługi i brak jakichkolwiek barier wejścia też robi swoje. Facebook jest zbyt duży żeby upaść i od takich molochów raczej nie ma ucieczki. Ten sam schemat przerabiała branża filmowa na przełomie lat 20/30, gdy ze względu na udźwiękowienie koszty wzrosły tak bardzo, że większość wytwórni wypadła z gry. Wg mnie, internet znajduje się obecnie na tym samym etapie.
Też uważam, że Trocak się wypalił, zresztą swój szczyt miał chyba tak naprawdę na forach – po przejściu na kleryków trochę stracił swoją dotychczasową bezkompromisowość, chociaż do pewnego czasu ciągle czytało się to dobrze.
Z tym Infernal War to mnie zdziwiłeś, ale faktycznie ich nie ma. Pytanie w jakich okolicznościach zniknęli, być może nie chodziło o "standardy społeczności". W końcu zespół na literę "B" nadal tam jest :).