MARDUK – Dark Endless. Co u licha robi Marduk w temacie o szwedzkim death metalu? – zapytacie pewnie łapiąc się za głowy. Otóż mówcie sobie co chcecie, ale dla mnie debiut Morgana i spółki to płyta, która przesycona jest death metalową stylistykę.
Gdy w dawnych czasach regularnie chadzałem do Dziupli przy ul. Ząbkowskiej, niejaki Zbyszek często używał określenia „satanic death metal”. Nie wiem dokładnie co miał na myśli, ale to określenie jak ulał pasuje mi do debiutu MARDUK.
Krzyczanym, przejmującym wokalizom rzeczywiście bliżej do black niż death metalowej stylistyki, ale potężna sekcja rytmiczna, miażdżące riffy, ciężkie zwolnienia i samo brzmienie gitar z pewnością mają rodowód death metalowy.
Być może „ Dark Endless” właśnie dlatego jest płytą tak niedocenianą – nie spełnia oczekiwań fanów późniejszej twórczości grupy, ani nie dociera z pełną mocną do miłośników szwedzkiego brzmienia – grobowych riffów kruszących kości i atmosfery nigdy nie wietrzonej piwnicy, w starym niezamieszkałym domu, zbudowanym z kamieni, które zdążyły już się pokryć mchem.
A w tej piwnicy dzieją się rzeczy tak straszne, że wszechogarniająca ciemność przestaje budzić lęk. Ona staje się naszym sprzymierzeńcem, opatulamy się nią jak kołdrą w zimowe późne wieczory i cichutko oddychamy, wsłuchani w odgłos swojego szybko kołaczącego serca, mając nadzieję, że nie usłyszymy ciężkich kroków na piwnicznych schodach, a chwilę później nasz pokój nie wypełni się przerażającym odgłosem dawno nieotwieranych drzwi.