Nie, to nie tekst o Nergalu i jego słynnej spódnicy, ani nawet nie o Hate, którym wydaje się, że są drugim Behemoth. Poznaliście kiedyś księdza, który okazał się miłośnikiem muzyki metalowej? Ja jednego poznałem – facet zdejmuje wieczorem koloratkę, zakłada skórzaną kurtkę, czarne bojówki, potężne buciory i pomyka na koncerty metalowe. Nie jest to dokładnie taki ksiądz jak w „Kociej Mordzie”, ale pewnie z księdzem Markiem Michalskim ma coś wspólnego
„Był to jeden z ostatnich pogodnych jesiennych dni. Bystre słońce przenikliwie przedzierało się przez złote liście drzew, Andrzej Kalicki wygrzebał z samochodu okulary przeciwsłoneczne swojej żony
i wcisnął je na nos. Las tętnił kolorami jesieni, liście na drzewach pulsowały promieniami słońca, tworząc widok tak piękny, że aż nierzeczywisty. Gdyby Kalicki zrobił zdjęcie tej zalesińskiej drogi i oddał w przyszłym roku grafikom do wykorzystania w redakcyjnym kalendarzu, to pewnie by go nie przyjęli, twierdząc, że wygląda sztucznie i zostało zbyt przerysowane w Photoshopie. Jechał powoli wzdłuż cmentarza. O tej porze droga była zupełnie pusta, ale już za miesiąc zmieni się w rwącą rzekę błota, samochody szczelnie zapełnią pobocza, cmentarz zapłonie jak znicz olimpijski, a groby zostaną przykryte setkami kilogramów kwiatów.
Kalicki zatrzymał się za zakrętem, tuż przy chodniku prowadzącym do małego, drewnianego kościółka. Wśród drzew wyglądał malowniczo i urokliwie, ale gdyby go przenieść z Zalesinka do centrum Piaseczna, to pewnie bardziej przypominałby stodołę niż Dom Boży. Miał dwuspadowy dach — z lewej strony dłuższy, z prawej krótszy i nachylony pod większym kątem. Obok głównego wejścia dobudowano mały ganeczek, przez który również można było wejść do kościoła. Elewację świątyni zrobiono z desek, które pomalowano na kolor jasnożółty, żeby nie powiedzieć: sraczkowaty. Na dachu zachowano ciemniejszą tonację, lub jak kto woli, ciemniejszy sraczkowaty.
Kalicki wszedł do kościoła głównymi drzwiami, które lekko skrzypnęły, wpuszczając na podłogę snop światła postrzępiony przez sylwetkę redaktora. Wnętrze kościoła, zarówno ściany, jak i sufit, było obłożone jasną boazerią. Kalicki spojrzał na skromny ołtarz składający się z trzech obrazów — jeden umieszczony centralnie, a dwa po bokach. Nie ruszył jednak ku niemu po czerwonym wzorzystym chodniku, który zapewne pamiętał jeszcze czasy, gdy wykładziny i dywany zdobywano w długich kolejkach, a oglądano dopiero w domu, po zakupieniu. Skierował natomiast swoje kroki
w prawo, ku konfesjonałowi, w którym dostrzegł księdza.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — powiedział, klękając przy okratowanym okienku. Ksiądz w odpowiedzi coś wymamrotał, jakby właśnie się przebudził. — Ostatni raz u spowiedzi świętej byłem trzydzieści jeden lat temu. Ojcze, przebacz, bo bardzo zgrzeszyłem — mówił Kalicki z żarliwością w głosie. — Brałem udział w orgii i współżyłem z owcą. Nie mogłem się oprzeć, była taka pachnąca, mięciutka, ciepła… miała milutką i przytulną wełenkę.
Ksiądz odparł wzburzonym głosem:
— Dlaczego, jak w tym Piasecznie robicie najlepsze imprezy, to nigdy nie zaprosicie księdza?!
Obaj się roześmiali. Ksiądz przestał się śmiać pierwszy, wyjrzał z konfesjonału i mrugnął do Kalickiego.
— Koniec bluźnierstw w Domu Bożym. To nie uchodzi i nie wiadomo, czy Pan Bóg ma takie samo poczucie humoru jak my — powiedział głośnym szeptem i wyszedł z konfesjonału.
— Z tego, co pamiętam, to z nami nie studiował, więc całkiem możliwe, że nie znalazłby uznania dla naszych żartów.
Proboszcza parafii w Zalesinku, Marka Michalskiego, Kalicki poznał jeszcze w czasach liceum, w latach osiemdziesiątych. Długie włosy, skórzana kurka, naszywka Kata na plecach, poprzecierane dżinsy. Kto mógł wtedy przypuszczać, że Marek zostanie księdzem? Pierwsze wina wypite w parku, pierwsze dziewczyny, pierwsze biwaki, pierwsze miłosne rozczarowania, wyjazdy na festiwale do Jarocina i na Metalmanie — to połączyło ich już jako nastolatków. Później przez chwilę razem studiowali na wydziale dziennikarstwa, ale po pierwszym roku Michalski zrezygnował i… trafił do seminarium.
— Co tam? Napijesz się czegoś? — zapytał Marek, gdy przekroczyli próg zakrystii.
— Nie, prowadzę.
— Pytam się, czy się napijesz, a nie czy prowadzisz. — Michalski uśmiechnął się szelmowsko i nalał sobie do szklanki soku pomarańczowego. — Chyba nie sądzisz, że w tym uświęconym miejscu proponowałbym ci alkohol. Opowiadaj… co tam u ciebie? Chyba z miesiąc się nie widzieliśmy.
— W sumie nic ciekawego, wiesz… robota, żona, dzieciaki. W ubiegły weekend wyrwałem się do Krakowa na koncert Enthroned. Wypadli średnio, ale Arkona przed nimi zagrała niesamowicie.
— Eeee, do Krakowa nie chciałoby mi się tłuc. — Ksiądz Marek się skrzywił. — Lubię tylko ich dwie pierwsze płyty. Za to na Marduk w grudniu do Warszawy na pewno się wybiorę.
— Nie zapomnij założyć koloratki. — Kalicki się roześmiał. — Wiesz, pokpiłem sprawę… — dodał, w jednej chwili poważniejąc.
Michalski spojrzał pytająco.”*