Ładny akustyczny wstęp na gitarze zachęca do posłuchania tej płyty nie tylko fanów szwedzkiego death metalu, ale także miłośników piosenki harcerskiej. Jako harcerz nie mogłem tej płyty odpuścić i dość szybko się nią zainteresowałem. O czym mowa? O debiutanckim albumie „A Velvet Creation” EUCHARIST wydanym w 1993 roku.
Bez wątpienia mamy tu do czynienia z melodyjnym death metalem. Melodyjnym, ale jednocześnie surowym, chropowatym i obskurnym. Te melodie są jak przydrożne prostytutki – nawet jeśli ładne i efektowne z daleka, to z bliska śmierdzą i budzą obrzydzenie. To czym trudno zachwycić się u kobiet, dodaje uroku jednak muzyce – a szczególnie gdy to jest szwedzki death metal.
Lubię to spartańskie brzmienie perkusji (jakby ktoś zatrzaskiwał drzwi od Nysy), te przybrudzone gitary o thrash metalowym rodowodzie i zdarte wokalizy ma pograniczu death i black metalowej estetyki. Gdyby ten krążek współcześnie wymuskać i dopieścić go w dobrym studiu byłby pewnie, przynajmniej dla mnie, zupełnie niestrawny – a tak, wracam do niego od czasu do czasu z niekłamaną przyjemnością.
W 1997 roku EUCHARIST wydał drugą płytę z bardziej nasterydowanym, tłuściejszym i pełniejszym brzmieniem. Pewnie z punktu widzenia realizacji dźwięku płyta brzmiała lepiej, a sami muzycy byli z niej dumni. Mnie ten album jednak nie porwał – ot, poprawny melodyjny szwedzki death metal jakich wiele.