Po koncercie kolega miał robić wywiad z pewnym zespołem. Nie powiem co to za zespół, ale w tamtych latach byli w absolutnym topie – nazwijmy to polskiej muzyki popowo rockowej. Tego dnia grali w ramach całodziennej imprezy, której trudy niektórym dawały się we znaki. Redakcyjny kumpel tak się zatracił w towarzystwie, że wypił nieco za dużo by mógł umówioną rozmowę przeprowadzić. Padło na mnie, że mam go zastąpić. Niewiele o zespole wiedziałem, muzykę znałem słabo, więc postawiłem na podstawowy zestaw pytań, zapamiętany z Metal Hammera.
Usiadłem w na tylnym siedzeniu białej limuzyny z liderem zespołu. Nadęty i zmanierowany, wyrósł w ostatnich latach jak babka drożdżowa, do której dodano za dużo drożdży. Ledwo się mieścił w tej limuzynie. Wyłaził z niej prawie jak ciasto z prodiża. Podczas naszej rozmowy niechcący mi się wyrwało, że ta ich muzyka, mimo niewątpliwej popularności, nie jest najwyższych lotów. Zaczął wtedy przekonywać, że jego horyzonty muzyczne są nieograniczone i na co dzień słucha różnych gatunków. A najbardziej to lubi ostry metal! Wyglądałem wtedy jak fan kurwa Bajmu (czyli właściwie nic się nie zmieniłem) więc nie mógł się spodziewać, że zabrnął w tematykę, która jest mi znana lepiej niż dobrze.
– Jaki jest twój ulubiony zespół metalowy? – zapytałem z iskrą w oku, czując, że rozmowa zaczyna robić się ciekawa.
– Morbid Angel – odparł muzyk z całym przekonaniem i pewnością, że prowincjonalnemu dziennikarzowi ubranemu w trzyczęściowy kremowy garnitur nic te dwa wyrazy nie powiedzą.
– A wolisz ich wcześniejszą twórczość czy późniejszą? – zapytałem.
– Lubię ich wszystkie płyty.
– A co sądzisz o „Tomb of Mutilated”? Sądzisz, że jest równie dobra jak poprzednie?
Zerknął na mnie zdziwiony, ale nie tracąc animuszu odparł:
– Oczywiście. To wspaniała płyta!
– Ale Morbid Angel nigdy takiej płyty nie nagrał – odpowiedziałem uśmiechając się tak szeroko, że teraz to ja ledwo mieściłem się w limuzynie. – To tytuł płyty innego znanego zespołu death metalowego. Jako fan muzyki metalowej powinieneś go znać…
Muzyk zmieszał się mocno. Myślałem, że wyrzuci mnie z tej limuzyny.
– A czy ty w ogóle wiesz jak ja się nazywam? – wypalił z grubej rury, czując chyba, że moje kompetencje osadzone są w innych rejonach muzycznych.
– A czy ty wiesz jak ja się nazywam? – odpowiedziałem pytaniem.
– Nie mam pojęcia – muzyk wydął pogardliwie usta. – Ale mi to nie jest do niczego potrzebne.
– No widzisz, dokładnie tak jak mi do niczego nie jest potrzebne twoje nazwisko. Też nie mam pojęcia jak się nazywasz – przyznałem szczerze.
– To napiszesz w gazecie, że z kim rozmawiałeś? – zapytał mocno zaniepokojony, a w jego oczach dostrzegłem autentyczne zdziwienie.
– Sprawdzę sobie w internecie – odpowiedziałem. Grzecznie podziękowałem za rozmowę i z ulgą opuściłem białą limuzynę. Ze sto metrów gonił mnie menager zespołu chcąc się upewnić czy na pewno będę pamiętał o wysłaniu wywiadu do autoryzacji. W druku wątek fascynacji metalową muzyką został pominięty. To był chyba najgorszy wywiad jaki w życiu zrobiłem, ale wszystkim się podobał, bo zilustrowany był zdjęciem zespołu, który był wtedy na topie.
Ach, ten pan W… : )
Cóż, przynajmniej się napił herbaty z filiżanki ze smakiem.
Ich Troje czy Feel?