Pierwsze spotkanie z D.R.I.

    0

    Dokładnie pamiętam ten dzień – była sobota, w piątek słuchałem prawie przez całą noc radia i usłyszałem kawałek Suicidal Tendencies, który spodobał mi się na tyle, że następnego dnia wsiadłem na swój zielony rower z napisem „Orkan” na ramie i wyruszyłem w poszukiwaniu kasety. Oczywiście zjeździłem dwa bazary, obmacałem więcej łóżek niż sprzątaczka w „Sheratonie” i niczego nie znalazłem.

    Ostatnią deską ratunku była księgarnia muzyczna „Bzyk”, wówczas nieźle zaopatrzona w kasety. – Nie ma, ale mam coś podobnego – rzucił sprzedawca i podał mi kasetę z TAKT-u „4 of a Kind”. Popatrzyłem na nią zrezygnowany i w obawie przed powrotem do domu z pustymi rękami, łaskawie zgodziłem się by mi ją włączył.
    Nigdy nie zapomnę tego momentu, za oknem świeci słońce, jest tak gorąco, że koła roweru przyklejały mi się do asfaltu, a koszula do pleców. Stoję w tym sklepie, jestem tylko ja i sprzedawca. Wkłada kasetę, naciska „play”. Cisza, głośniki lekko szumią. I nagle z tego szumu wyłaniają się odgłosy perkusji. I wchodzi ten riff !!! Czuję jak robi mi się zimno, puls przyśpiesza. Chcę powiedzieć, że biorę tę kasetę, ale ślina zasycha mi ustach, otwieram je tylko i jak ryba w akwarium poruszam nimi w milczeniu. Facet przekrzywia lekko głowę i wpatruje się we mnie poprawiając okulary zsuwające się z jego spoconego nosa. 0:49 gdy wchodzi ta gitara czuję jak podnoszą mi się włosy na głowie i cierpnie mi skóra na czaszce. Czuję jakbym wepchnął na głowę czapeczkę trzymiesięcznego dziecka. Nogi robią mi się miękkie, więc chwytam się szklanej lady tak mocno, że aż trzeszczy. Po dokładnie minucie i 25 sekundach przez zaciśnięte gardło cedzę: BIORĘ!!! KURWA! BIORĘ!!!.

    Ostatni idiota

    Płacę, wychodzę ze sklepu wrzucając kasetę do odtwarzacza od razu naciskając przycisk przewijania, żeby usłyszeć to jeszcze raz. Wychodzę na chodnik, słońce pali jak w piekarniku, w gardle mam sucho jakbym zjadł piasek z pobliskiej piaskownicy. Słucham jak opętany, chodzę pod tym sklepem raz w lewo, raz w prawo. Wreszcie kieruję się w stronę przystanku – wchodzą wokale.

    „Kurwa! Ja pierdolę! Kurwa! Jaki totalny rozpierdol!” – podszeptuje mi moje młodzieńcze, romantyczne serce i gdy już zaczynam się bać, że zaraz się obudzę, że ta płyta to jakiś cudowny sen widzę jak wychodzi facet ze sklepu i coś krzyczy do mnie, machając rękami. 
    – Ki chuj? – przemyka przez moją głowę gorączkowe pytanie. Bardzo niechętnie zdejmuje słuchawki. 
    ….łeś!!! – słyszę. 
    Robię kilka kroków w kierunku sklepu. 
    – Rower w sklepie zostawiłeś!  – drze się facet. 
    Kurwa! Rower! No tak. 
    Lecę po ten rower czując się jak ostatni idiota, wsiadam na niego pośpiesznie i gnam jak w jakiejś gorączce w kierunku domu. Mijam po drodze samochody, wywracam ciężarówki, rozbijam głową wiadukty, rozcinam rzeki i osuszam jeziora. Słucham płyty, przy której wszystko staje się możliwe! 

    Na żywo

    A później, w pierwszej klasie liceum odkupiłem od kolegi „Thrash Zone”, no i zacząłem poznawać też ich wcześniejszą twórczość, która przypadła mi do gustu chyba bardziej niż ta najpóźniejsza. Na żywo widziałem ich dwa razy w Warszawie w 2004 roku i we Wrocławiu w roku 2015. Za każdym razem niedosyt – w pierwszym przypadku mniejszy, w drugim większy, bo miałem wrażenie, że dopiero pod koniec zabrzmieli naprawdę dobrze. Pewnie to były dobre koncerty, ale jednak od zespołu, który ma na koncie płyty genialne wymagałoby się jeszcze więcej. 

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj