Rocky. Amerykański sen o miłości i spełnionych marzeniach

0

Mniej więcej raz w roku wracam do tego filmu. Zwykle zaczynam od Rocky z 1976 roku, a kończę na Rocky Balboa z 2006. Pomiędzy nimi nagrano całkiem niezłego Rocky II, lekko żenującego Rocky III i na maksa tandetnego Rocky IV. W Rocky V miało był trochę ambitniej, ale za bardzo nie wyszło. Cóż jednak z tego, skoro i tak wszystkie części bronią się siłą sentymentu. A ona jest ogromna – uderza mocniej niż Ivan Drago, powala na dechy i nie pozwala wstać z kolan

We współczesnych czasach nie ma chyba nic bardziej niemodnego niż postaci, w które wcielał się Sylvester Stallone w latach 80. Twardy, mrukliwy twardziel – spięty jakby nosił zbyt ciasne majtki, prężący muskuły i niezbyt zabawny, nawet gdy próbował żartować. Mainstreamowe kino tamtych lat ociekające testosteronem to koszmar dla współczesnych trendów w amerykańskiej kinematografii, lansującej wymuskanych, płaczliwych wrażliwców i bolesną poprawność polityczną. Ostatnio widziałem jakiś amerykański serial o szachistce (całkiem niezły, ale wiadomo, że nie mógł być o szachiście) i serio zdziwiłem się, że gdy rozpoczynali grę to przed czarnymi wciąż pierwszeństwo miały białe piony.

Włosy pod pachami? Dziś byłoby to niesmaczne. Połowa osób natychmiast wyszłaby z kina 

Mój młodszy 7-letni syn jeszcze ogląda ze mną filmy ze Stallone, Van Damme czy Schwarzeneggerem, ale starszy 14-latek już nie może przez to przebrnąć. Ta cała kultura macho, jest dla niego śmieszna, tandetna i odrzucająca.

Rocky wychodzi na ring

Wracając jednak do filmu Rocky to wbrew pozorom kawał naprawdę dobrego kina – owszem, w kolejnych częściach spłyconego i strywializowanego, ale ten oryginalny z 1976 jest po prostu mistrzostwski na wszystkich poziomach. No dobra, choreografie walk są bardzo słabe, ale jak na tamte czasy dość efektowane i niezwykle ekspresyjne.
Ujmuje mnie postać głównego bohatera – typ niezbyt rozgarniętego mięśniaka, wrażliwego, naiwnego jak dziecko, ale jednocześnie prostolinijnego, szczerego i świadomego własnych ograniczeń. Jego umizgi do przyszłej żony Adrian są tak niezgrabne, że serio mnie wzruszają – tym bardziej, że ona jest zakompleksioną, chorobliwie nieśmiałą dziewczyną i początkowo zdają się tworzyć ujmującą parę niepełnosprawnych intelektualnie, którzy kochają się miłością tak silną i szczerą, na jaką nie mogliby się zdobyć ludzie nieco bystrzejsi.
W kolejnych częściach oboje dojrzewają i się zmieniają, ale o ile ewolucja Adrian wydaje mi się wiarygodna, tak Rocky ze swoim polityczno-moralno-społecznym orędziem wieńczącym w czwartej części walką z Ivanem Drago to już zupełnie inna postać niż ta z jedynki. Prawdziwy Rocky po walce nie był zainteresowany nawet werdyktem sędziów. Krzyczał tylko: „Aaaadriaan! Aaaadriaan! Aaaadriaan! Gdzie twój beret?”

Bohaterowie drugiego planu

Prawdziwa parada bohaterów filmu rozgrywa się jednak na drugim planie. Brat Adrian, Paulie Pennino jest cudowny. Zawistny nieudacznik, pijaczek, brutali i cham, którego nikt nie chciałby mieć w swoim otoczeniu budzi ogromną sympatię.
Podobnie jak – trener Mickey, zgorzkniały, cyniczny, zawiedziony własnym życiem i pracą szkoleniowca, ale jednocześnie niezwykle charyzmatyczny i przekonujący. Burgess Meredith (zmarły w 1997 roku w wieku 89 lat) w Rocky zaprezentował kunszt aktorski z najwyższej półki. Nie widziałem go w żadnej innej roli, ale mam nadzieję, że zanim dożyję do 89 lat uda mi się to narobić. Jak tylko przesłucham swoje płyty i przeczytam komiksy z pewnością po nie sięgnę.
Cudowne są też plenery – brudna, szara i ponura Filadelfia, którą Rocky gnany marzeniami przemierza podczas porannych treningów, obskurny zakład mięsny, sponsorujący pierwszy szlafrok, klaustrofobiczne mieszkanie, wyludnione ZOO czy opustoszałe lodowisko po zamknięciu. Wszystko to tchnie taką beznadzieją, że dźwignięcie się z tego otoczenia wydaje się być większym wysiłkiem niż wstanie z desek po ciosie zainkasowanym od Creed’a.

Janusz kinematografii

Bez modnych siłowni, suplementów i napojów izotonicznych. A to tego mięso! I to nie sojowe…

Kiedyś żona włączyła telewizor i na jakimś programie leciał Rocky. Oczywiście natychmiast rzuciłem to co właśnie robiłem i zacząłem oglądać po raz 78246.
– Ty to znasz na pamięć! – stwierdziła gdy wypowiadałem kwestie aktorów przed nimi. W jej głosie nie było jednak podziwu, ale troska i współczucie. Innym razem w środku nocy zajrzała do pokoju, gdy po raz kolejny oglądałem ten film i zapytała:
– Po co po raz kolejny oglądasz to samo? Nie lepiej byłoby obejrzeć jakiś nowy film?
– Po co mam oglądać coś czego nie znam, skoro mogę obejrzeć coś co już znam i lubię? – odparłem. Tak. Jestem typowym Januszem kinematografii – najchętniej oglądam te filmy, które już znam i lubię. Gdybym tak samo słuchał muzyki to miałbym pewnie na półce kilkanaście płyt i wciąż wracałbym tylko do nich, głosząc, że „muzyka skończyła się w latach 90.”

Siła muzyki większa od siły ciosów

A skoro już o muzyce mowa – Rocky ma jeszcze jednego bohatera, który wcale nie jest mniej ważny niż Apollo Creed. Nazywa się Bill Conti i stworzył absolutnie powalającą ścieżkę dźwiękową, która broni się także bez obrazu. Soundtracki do pierwszych dwóch części mam na CD i często do nich wracam. Śmiem twierdzić, że Rocky bez tego soundtracku byłby jak główny bohater filmu bez jednej ręki. Ciosy bez tej muzyki nie miałby siły, a przy innych dźwiękach Rocky, po przyjęciu 435 ciosów z twarzą jak tatar na pewno nie dałby rady wstać z desek i pójść po zwycięstwo. Oczywiście nie można nie wspomnieć o „Eye of the Tiger” – piosence, która stała się symbolem w trzeciej części. Tyle, że bez niej potrafię sobie wyobrazić ten film – bez Contiego Stallone nie dałby rady. Kto wie czy do dziś nie grałby w niskobudżetowych erotykach pod pseudonimem Włoski Ogier”?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj