SCREAMING TREES – Sweet Oblivion

0

SCREAMING TREES to tacy cisi bohaterowie grunge. Zespół z ogromnym potencjałem, który jednak tylko otarł się o mainstream i chyba na zawsze pozostanie w cieniu bardziej popularnych zespołów

W roku 1984 miałem 6 lat – w przyszłości planowałem zostać Elvisem Presleyem, a hitem, który wówczas sobie puszczałem z magnetofonu ojca była „Skóra” Aya RL. Tymczasem za wielką wodą, w kraju, który znałem głównie z westernów założono zespół SCREAMING TREES.

Były to czasy, w których na wyżyny popularności wspinały się kapele glamowe, a thrash metal był wciąż gatunkiem świeżym i ekscytującym. Co prawda termin „grunge” miał być po raz pierwszy użyty już w roku 1981 przez Marka Arma (Green River, Mudhoney) w liście do lokalnej gazety, ale świadomość istnienia tego zjawiska (celowo nie używam słowa „gatunek” ze względu na szerokie ramy stylistyczne przynależnych zespołów) pojawiła się dopiero w latach 90.

„Sweet Oblivion” to szósty studyjny album Screaming Trees z 1992 roku, a więc z czasów gdy popularność zespołów grunge’owych eksplodowała docierając także do Polski. Miałem już takie albumy jak „Badmotorfinger”, „Nevermind”, „Dirt” czy „Ten”, które z pewnym poślizgiem w stosunku do premiery kupowałem na kasetach z Taktu. O istnieniu „Sweet Oblivion” początkowo oczywiście nie miałem pojęcia, bo rzeczywistość medialna tamtych czasów koncentrowała się wokół Nirvany, Pearl Jam, Soundgarden i Alice in Chains. Ba! Gdzieś nawet przeczytałem (pewnie w „Bravo”), że grunge to także Faith No More i Ugly Kid Joe. Głębiej w tej muzyce zaczęło się grzebać w czasach ogólniaka i poznawać zespoły takie jaki Green River, Mother Love Bone, Stone Temple Pilots, Temple of the Dog , a później także Blind Melon czy The Smashing Pumpkins.

Screaming Trees po raz pierwszy usłyszałem w radiu WAWA i nie było tak, że mnie ten zespół od razu zwalił na kolana. W tamtym czasie mimo całej sympatii do grunge miałem większe fascynacje muzyczne i zdecydowanie bardziej interesowały mnie kasety Napalm Death, Deicide czy Cannibal Corpse niż zgłębiania „drugiej ligi grunge’u”. Z czasem jednak te wszystkie nieco mniej wypromowane grupy doceniłem i przez kolejne dekady do ich płyt z mniejszą lub większą regularnością powracałem.

W ostatnich miesiącach mój odtwarzacz okupują płyty z końcówki lat 80 i początku 90. Głównie szeroko rozumiany grunge, ale nie tylko, bo słucham też sporo Jane’s Addiction i Porno For Pyros. Rządzą niepodzielnie solowe płyty Marka Lanegana i właśnie jego dokonania z Screaming Trees. Ostatnio przyszła do mnie „Sweet Oblivion” – płyta, która odniosła największy komersyjny sukces i chyba nie przesadzę twierdząc, że otarła się o mainstream. Największym hitem jest pewnie „Nearly Lost You”, utwór, który pojawił się na soundtracku „Samotnicy” (oglądałem ze 2-3 lat po premierzy w piaseczyńskim kinie „Mewa”).

Kilka utworów z tego krążka regularnie pojawiało się w radiu WAWA i okupowało listę przebojów „Z Rock 50”, emitowaną przez Roberta Kilena w piątkowe wieczory. Sentyment do tych utworów jest wręcz bolesny, ale z perspektywy lat dotarło do mnie, że „Sweet Oblivion” jako całość jest jedną z moich ulubionych płyt z całego grunge. Poraża niepowtarzalnym klimatem – można powiedzieć, że stylistycznie jest manifestem grunge i oddaje ducha epoki, jak mało który album z tamtych czasów. Lanegan miał wspaniałą, unikalną barwę głosu. Nieco zmęczonego, zbolałego, z nutką psychodelii, ale też silnego i charyzmatycznego, emanującego czystym niewymuszonym pięknem i poruszającą prawdą. Żałuję, że we wkładce wypasionego wydania nie zamieszczono tekstów, bo pośpiewałbym sobie razem z nim. Jeszcze bardziej żałuję, że dwa lata temu Laneganowi się zmarło. To był gość z potencjałem na miarę Neila Younga, mógł nagrywać muzykę przez kolejne dziesięciolecia, udowadniając, że starość też może być piękna.

Niemniej jednak właśnie dzisiejszego ranka dojrzałem do tego by zakupić „Seet Oblivion” na winylu. Ta płyta jest nie tylko znakomita muzycznie, ale dla mnie osobiście bardzo ważna. Czuję z nią jakaś intymną więź, którą należy usankcjonować sakramentalnym „tak” dla czarnego krążka.

http://buycoffee.to/mariakonopnicka

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj