Pamiętam jakby to było wczoraj – rok 1968, właśnie wróciłem do domu z demonstracji pod pomnikiem Adama Mickiewicza gdzie protestowaliśmy przeciwko zdjęciu przez cenzurę „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka.
Zapaliłem lampę naftową i poszedłem do piwnicy po węgiel, żeby napalić w kuchni kaflowej. Gdy akurat wygrzebywałem pogrzebaczem resztki popiołu do izby weszła moja matka i mówi, że jakaś paczka przyszła do mnie. Patrzę i od razu się uśmiechnąłem. Nadawca Bogdan Arnold – poznałem go dziesięć lat wcześniej na obozie harcerskim, gdy wybraliśmy się akurat do kina na „Ostatni dzień lata”. Boguś pracował wtedy w kinie jako bileter.
W krótkim liście podziękował mi za preparat na muchy, który mu kiedyś wysłałem. Aktualnie przebywał w okolicach huty Silesia. Niestety nie napisał co u Marii, którą poznaliśmy dwa lata wcześniej jak wyskoczyliśmy na piwko do „Kujawiaka” w jego rodzimym Kaliszu. Załączył natomiast do listu płytę winylową. Pachniała lekko chlorkiem i dymem, a na jej okładce widniały dwa jabłka.
Od razu pobiegłem do kolegi, któremu miesiąc wcześniej założyli światło i odpaliliśmy na niemieckim adapterze, który jego ojciec przywiózł z wycieczki do Niemiec w 1945 rok. Nigdy nie zapomnę tej chwili. Matka kumpla przyniosła nam placki ziemniaczane. Jedliśmy w milczeniu zatopieni w psychodelicznych dźwiękach Silver Apples nie mogąc uwierzyć, że ta muzyka brzmi …tak dziwnie i niesamowicie.
Przez kolejne lata słuchałem tej płyty jak opętany. Dzwoniłem z poczty parę razy do Bogdana, chcąc dopytać na jaki adres odesłać mu płytę, ale – pamiętam jak dziś – 16 grudnia 1968 o godz. 18:40, zerwało nam połączenie i później nigdy już się nie odezwał. Płytę mam do dziś i często do niej wracam. Niesamowity album.