TESTAMENT: Komercyjna klapa, artystyczny brylant?

    0

    Większość cenionych zespołów ma na koncie przynajmniej jedną taką płytę, która dzieli fanów, wywołuje kontrowersje i prowokuje skrajne oceny. Dla TESTAMENT taką płytą jest „The Ritual” – dla jednych najlepsza płyta w ich dyskografii, dla drugich nieudana próba flirtu z mainstreamem. Jak jest naprawdę? Tego nie wiem, ale wiem jak ja ten album odbieram

    Czarny Album METALLICA z roku 1991 całkowicie odmienił scenę thrash metalową. Gdy dodamy do tego eksplozję popularności muzyki grunge, mariaże muzyki metalowej z hip-hopem i coraz większą popularność PANTERA, jasne staje się, że thrash musiał się zmienić by móc walczyć o przychylność szerokiego grona odbiorców.

    Thrash metalowy obóz przetrwania

    Część zespołów thrash metalowych tamtych lat rozpadła się, żeby przeczekać i ewentualnie wrócić w glorii i chwały ścieżką, którą za kilkanaście lat wydeptało pokolenie neosofixów. Niektóre z kapel zreformowały się, zmieniły nazwę i z powodzeniem wróciły w innej formule muzycznej. Najbardziej jaskrawym przykładem może być triumf MACHINE HEAD, które wyrosło na gruzach VIO-LENCE.
    Były też takie zespoły, które miały wszystko gdzieś i nie dość, że robiły swoje, to nawet próbowały zaostrzyć i zradykalizować swoje brzmienie (choćby SODOM na „Tapping the Vein”).
    Jednak te najbardziej liczące się zespoły thrash metalowe podjęły próbę unowocześnienia lub złagodzenia brzmienia. Wszak METALLICA pokazała, że można porwać miliony.

    MEGADETH jeszcze na „Countdown to Extinction” próbował thrashować (z powodzeniem zresztą), ale że o sukcesie komercyjnym Mety mógł tylko pomarzyć, więc przy okazji kolejnej płyty zwrócił się ku piosence biesiadnej. Przesadzam oczywiście, ale „Youthanasia” to miękki i przyjazny album, którego fragmenty mogły spodobać się nie tylko osobom spoza kręgów thrash metalowej publiczności, ale także tym, którzy wcześniej z metalem nie mieli nic wspólnego. 
    ANTHRAX w 1993 roku wysmażył najłagodniejszą i najbardziej komercyjną płytę w swojej karierze – „Sound of White Noise”. 
    KREATOR najpierw podjął eksperymenty, bardziej (Renewal) lub mniej udane (Outcast) by pod koniec tysiąclecia podjąć rekrutację słuchaczy spośród fanów PARADISE LOST. 
    Inną muzykę nagrał EXODUS na „Force of Habit”, eksperymentował FORBIDDEN odchodząc od skostniałej formuły archetypicznego thrashu. Nawet nieznieszczalny OVERKILL zaczął grać bardziej groove. 

    Trudne czasy dla Testamentu

    W tej sytuacji odnaleźć musiał się też TESTAMENT, który w lata dziewięćdziesiąte wszedł z dorobkiem czterech udanych płyt. Jasne jednak było, że nagrywając „Souls of Black part II” zostałby skazany na porażkę. Powstała więc płyta „The Ritual”, która w chwili premiery przez większość fanów zespołu została przyjęta chłodno, a z drugiej strony nie przedarła się do szerszej świadomości i nie odniosła spektakularnego sukcesu komercyjnego.
    W kolejnych latach TESTAMENT próbował zagrać mocniej „Low” i jeszcze mocniej „Demonic”. Wreszcie powrócił w glorii i chwale energetycznym i błyskotliwym thrash metalem na płycie „The Gathering”, kiedy to już nastawały łaskawsze czasy dla takiego grania.
    Zatrzymajmy się jednak na „The Ritual”, bo to płyta absolutnie wyjątkowa. Moim zdaniem niechcący, trochę zagubionemu zespołowi, który rozpaczliwie szukał swojego miejsca na scenie, wyszedł bodaj najlepszy album w dyskografii.

    Płyta z dziwnym brzmieniem

    W chwili premiery „The Ritual” nie czytałem muzycznej prasy światowej, pamiętam jednak, że na naszym podwórku pojawiły się zarzuty, że TESTAMENT chce gonić czarny album METALLICA, złagodniał, zmiękł, spiłował pazurki. Moja pierwsza konfrontacja z tą płytą powyższe zarzuty potwierdzała.
    Pierwsze co uderzało to brzmienie. Nie było ostre i kąśliwe jak to drzewiej bywało, gitarowe riffy zdawały mi się przytłumione, brzmienie perkusji miękkie i mało napastliwe. Dodatkowo wokal – pozbawiony agresji, daleki od thrash metalowego krzyku – śpiewany, łagodny, przeciągany. Miałem wrażenie, że ta muzyka zupełnie nie ma mocy – jakby nie była nagrywana w studiu, ale w jakiejś bezkresnej przestrzeni, która pozbawiona ścian nie kondensuje dźwięku, dając mu się odbić i nabrać impetu, lecz powala mu się swobodnie rozchodzić i dryfować w poszukiwaniu własnego echa.
    Kasetę z „The Ritual” dostałem od kolegi na szkolne mikołajki – początkowo myślałem, że to brzmienie jest winą taśmy, bo wydana była przez zupełnie mi nieznaną firmę. Pewnego razu pojechałem po lekcjach do Warszawy, by w którymś z dużych sklepów muzycznych skonfrontować z brzmieniem CD. Chyba ze trzy razy jeździłem zanim znalazłem ten album w jakimś niedużym sklepie przy Starym Mieście. Nie było wątpliwości, „The Ritual” tak brzmiała i na skutek kolejnych przesłuchań brzmieć inaczej nie chciała.

    Utwór po utworze

    I wszystkie cechy tego krążka, które opisałem powyżej z upływem czasu wcale nie uległy zmianie. Jednak bardzo szybko zmienił się mój sposób postrzegania i zacząłem doceniać, że „The Ritual” brzmi jak żadna inna płyta na świecie, że jej moc wcale nie tkwi w ciętych riffach i agresji, ale ciężarze, monumentalnym rozmachu i jakimś takim efemerycznym smutku, który pobrzmiewa w tej muzyce.
    To nie jest zwykły thrash metalowy krążek – to wędrówka nie nieznane. „The Ritual” to zupełnie inna planeta – jest w nim piękno i tajemnica, te pozornie ładne, wpadające w ucho kompozycje, przepełnione finezyjnymi pasażami gitarowymi i pełnym zadumy śpiewem Chucka Billego sprawiają, że nawet po latach dostaję gęsiej skórki i włosy jeżą mi się na głowie.
    Solowa gitara „Sings Of Chaos”, potężny riff otwierający „Electric Crown”, a później to świetne riffowanie napędzane sekcją rytmiczną. Chuck Billy doskonały – nie krzyczy, nie growluje (jak to później bywało), śpiewa pełną piersią, natchnionym tajemniczym głosem, jakby opowiadał jakąś mroczną historię, która przeraża bardziej niż bezpośrednia agresja i dosadność.
    Alex Skolnick rzeźbi niesamowite sola swoją gitarą, te dźwięki są rozbiegane, przestrzenne i wyrafinowane – jakby chciały wznieść się w powietrze i umknąć w nieznany. Jednak przygniecione potężnymi riffami kwilą i świegoczą jak słowik uwięziony w złotej klatce.
    „So Many Lies” zaczyna się nowoczesnym selektywnym riffem, za którym chwilę później podąża smutna gitara i budujące dramaturgie wokale. Niby prosta piosenka, krocząca w nieśpiesznym tempie, ale pełna szlachetnej elegancji z tajemniczym, intrygującym klimatem.
    „Let Go Of My World” zaczyna się powalającym, potężnym, ciężkim riffem – śpiew intensywny, gniewny, żarliwy, pełen ekspresji. Rasowy, thrash metalowy utwór ze świetnymi gitarami solowymi po drugiej minucie i zapadającym w pamięci powtarzalnym riffem.
    Najdłuższy na płycie „The Ritual” jest jak niebo po wiosennej burzy – czarne rozcapierzone chmury odsłaniają skrawki błękitu, a grzmoty w oddali zwiastują, że nawałnica może jeszcze wrócić. To jest właśnie metalowa ballada. Nie łagodny utwór grany przez zespół metalowy, ale utwór, który choć spokojny ma swoją moc, ciężar i agresję. Ten ponad siedmiominutowy kolos mimo swojej balladowej formuły miażdży ciężarem, intryguje tajemniczą atmosferą i porywa prostym, pełnym ekspresji riffem.

    „Deadline” rozpoczyna się na pełnej prędkości pulsującym riffem, który szybko zostaje zdominowany śpiewem Chucka. Pięknie się ta kompozycja rozwija, a thrash metalowe riffowanie w sposób harmonijny komponuje się z finezyjną gitarą solową i wspaniałymi wokalizami, które w Testament ani wcześniej, ani później nie były już tak dobre.
    „As the seasons grey” rozpoczyna się gitarą solową, która po chwili zostaje wgnieciona w ziemię ciężkim, intensywnym riffem, eksplodującym i pociągającym za sobą warstwę wokalną. Jedna z najbardziej gęstych, intensywnych i mrocznych kompozycji na płycie, znów ze świetną gitarą solową, która wpuszcza nico światła i skrzy się niczym spadająca gwiazda.
    „Agony” to prawdziwy huragan – szybki, mocarny, ciężki początek i ryk Chucka zwiastują trzęsienie ziemi. Riffy tną brutalnie, ciężko i zdecydowanie, a Chuck głosem pełnym determinacji pyta: „From Agony Agony?”. W środku znów mamy ekspresyjną gitarę solową, która najpierw nieco zwalnia tempo, a później kąsa podążając za głównym riffem.
    „The Sermon” napędzany jest energetycznym intensywnym riffem, a akustyczny początek „Return to Serenity” zwiastuje kolejną balladę. Metalową balladę dodajmy – ten utwór jest jak tafla spokojnego oceanu, którego głębiny skrywają morskie potwory, mięsożerne ryby i mroczne tajemnice. Chuck śpiewa łagodnie i spokojnie, akustyki wybrzmiewają przyjemnie, ale przez cały czas czuć napięcie, cały czas ma się wrażenie, że nastąpi eksplozja, a pod misternie budowanym pięknem kryje się coś przerażającego. Wspaniale ten utwór przyśpiesza i nabiera mocny, sekcja rytmiczna wyrywa się do przodu, a rozbiegana gitara solowa czaruje i uwodzi. I znów wyciszenie i znów spokojniejsza, balladowa część…
    Na zakończenie płyty mamy „Troubled Dreams” z ciężką toporną gitarą na początku, piosenkowym rozwinięciem i kroczącym ciężkiem riffowaniem w rozwinięciu.

    Jakość po śladach inspiracji

    Gdy słucham „The Ritual” po latach nie ma żadnych wątpliwości, że ten album nie byłby taki jak jest, gdyby nie Czarny Album METALLICA. Mogą sami muzycy zaprzeczać ile chcą, ale ta Meta pobrzmiewa na tym krążku dość mocno – zarówno w poszczególnych konstrukcji riffów jak i całych utworów. Jednak unikalne brzmienie, barwa wokalna Chucka Billiego i solowe gitary Alexa Skolnicka budują bezdyskusyjną oryginalność i niepowtarzalność tej płyt.
    Dziś Czarnego Albumu nie mogę słuchać bez bólu – nie dlatego, że to płyta zła – ale dlatego, że nie oferuje niczego, co by mi obecnie odpowiadało i czego bym potrzebował. Gdy usłyszę w radiu „Nothing Else Matters” szybko przełączam stację, gdybym usłyszał „Return to Serenity” z pewnością wziąłbym głośniej.
    Do „The Ritual” wracam z ogromnym sentymentem i mimo że minęło od jej premiery prawie 24 lata to wciąż nie znajduję dla niej substytutu, nie tylko w dyskografii TESTAMENT, ale w ogóle, w kontekście całej sceny metalowej.
    „The Ritual” to album absolutnie wyjątkowy i niepowtarzalny – swą wielkość zawdzięczający chyba trochę przypadkowi – bo jak mniemam miał być próbą komercyjnego zrywu i podbić listy przebojów, skoro METALLICA pokazała, że jest popyt na takie granie.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj