SEPULTURA: Początek końca

    3

    „Chaos A.D.” była jedną z najbardziej oczekiwanych premier mojego nastoletniego życia. Po trzech poprzednich płytach, z których każda wydawała mi się lepsza od poprzedniczki, moje oczekiwania w stosunkach do Brazylijczyków były niebotyczne. Co z tego wynikło?

    Przed zakupem „Chaos A.D.” (na kasecie z Metal Mindu rzecz jasna) zwróciłem uwagę na zmianę wizerunku Sepultury, którą można było zaobserwować na zdjęciach promocyjnych, towarzyszących artykułom i wywiadom. Oni już za „Arise” ubierali się dość swobodnie, a w czasie poprzedzającym wydanie kolejnej płyty, coraz częściej można było ich zobaczyć w bluzach Adidasa, dresowych spodniach z paskami i tenisówkach Vansa. Dziś pewnie włączyłoby mi się żółte światło, ale wtedy taką metamorfozę odbierałem zupełnie inaczej i nawet mi się to podobało, bo to było coś innego i nie tak oczywistego jak ramonki, dżiny i koszulki z logami zespołów metalowych.
    Sepultura grała muzykę najwyższej jakości i ich nową płytę kupiłbym nawet gdyby paradowali w lateksowych kombinezonach i szpilkach. Nie dla wszystkich to jednak było równie oczywiste.

    To już nie jest Sepultura?

    – Oni wyglądają jak dyskomuły – ocenił ze wstrętem jeden z moich kumpli widząc zdjęcie Brazylijczyków w Metal Hammerze. – Na pewno ich nowej płyty nie kupię!
    I nie kupił. Pożyczył ode mnie i stwierdził, że to już nie jest Sepultura. W jakimś sensie miał rację – nie była to Sepultura taka jak wcześniej, ale z drugiej strony, być może była to Sepultura bardziej niż kiedykolwiek. Zanim jednak poznałem „Chaos A.D.” zakupiłem swój pierwszy singiel, wydany na kasecie. Zawierał trzy utwory: „Territory”, „Policia”(cover) i „Biotech Is Godzilla”.

    Singiel na kasecie

    „Territory” zrobił na mnie ogromne wrażenie – ciężki, intensywny ze wspaniałymi wokalizami Maxa, które osiągnęły jakiś nowy wymiar agresji: brutalne, ekspresyjne, czytelne, emocjonalna, miejscami przedzierające się przez jakieś echa i pogłosy. Gitary zwarte, selektywne, porywające – nieśpieszne tempo podkreślające dramaturgię i siłę tego utworu. No i na koniec ten wspaniały, absolutnie obłędny riff. To było coś innego niż „Arise” – wyłamującego się z thrash metalowej stylistyki, wciąż brutalnego, ale jednocześnie nie zahaczającego o death metal. Z tego utworu tchnęła niezwykła świeżość – zapowiadał wprost rewolucyjną płytę.
    „Policia” to krótki, intensywny punkowy kawałek, któremu Sepultura nadała ciężkości i charakterystycznego posmaku. Titas, który oryginalnie wykonywał ten utwór to znany brazylijski zespół – wówczas był mi zupełnie obcy, a przyznam, że i później nie wgłębiałem się w ich twórczość. 

    No i na koniec „Biotech Is Godzilla”, rozpoczynający się niczym klasyczna Sepultura z okresu „Arise”, ale z wyrazistym refrenem i więcej groove w rozwinięciu.
    Kasetowy singiel dodatkowo podgrzał temperaturę i w dniu premiery płyty „Choas A.D.” – chyba po raz pierwszy i ostatni w moim życiu, stałem przed sklepem z kasetami prawie godzinę przed jego otwarciem.

    Chaos bez chaosu 

    No i zaczęło się „”Refuse/Resist” rozpoczęło płytę z siłą huraganu, a agresywny i wyraźny krzyk Maxa wbijał się w głowę jak gwóźdź w ściankę gipsową. Po kilku tygodniach krzyczałem już razem z nim. Zresztą nie tylko ja, bo ten utwór i następny „Territory” na stałe wpisały się w repertuar różnych imprez, na które wówczas dość często chodziłem. 

    „Chaos” A.D. stała jedną z pomnikowych płyt pierwszych lat mojego liceum. W moim mieście łączyła chyba wszystkich zwolenników ciężkiej muzyki, przynajmniej do pewnego czasu, bo później jedni wskoczyli na deskorolki, a drudzy zapalili pochodnie i pomalowali twarz białymi i czarnymi plakatówkami.
    Na „Chaos A.D.” nie ma właściwie słabego utworu – jeden przechodzi w drugi, gitary wycinają proste, porywające riffy – Max w życiowej formie, drze się jak nikt wcześniej i nikt później. 
    Przy takich utworach jak „Slave New World” wpadałem w prawdziwy amok, potrafiłem włączyć sobie w pokoju na cały regulator i tarzać się przy nim po dywanie jak koń ciepiący na świerzb.
    Były też utwory, które trochę przełamywały monolit tej płyty – choćby złowieszczy początek „Amen”, w którym dramaturgia jest stopniowana, a emocjonalna temperatura podgrzewana od umiarkowanego chłodu modlitewnych zawodzeń do wrzących wokali Maxa wyrzucanych z głębi trzewi na tle prujących riffów. 
    Na tle płyty mocno wyróżnia się instrumentalny „Kaiowas” z metalicznie brzmiącą, akustyczną gitarą i plemienną, rytualną atmosferą jest zapowiedzą kolejnej płyty SEPULTURY, na której zanurzą się w tym klimacie po uszy. 
    Później mamy ekspresyjną „Propaganda”, bujająco- skakany „Nomad” oraz potężny i ciężki „We Who Are Not as Others”. 
    Na „Manifest” przyśpieszają i zagęszczają atmosferę. A później absolutnie niepowtarzalny „”The Hunt”. Jest to cover NEW MODEL ARMY – i z perspektywy czasu, kto wie czy z tej płyty, właśnie ten utwór nie odcisnął największego piętna w moim muzycznym życiu. Riff w „The Hunt” był tak wymowny, miał w sobie nie tylko agresję, ale jakąś taką elegancję i nieokreślony smutek. Oszalałem na punkcie tego utworu – zacząłem poszukiwania u źródeł, penetrując płyty New Model Army. W efekcie jestem dziś fanem tego zespołu i posiadam na półce jego pełną dyskografię.

    Dobrze, ale źle

    Wracając do „Chaos A.D.” – dziś tę płytę wciąż bardzo szanuję i mam do niej ogromny sentyment, ale mam świadomość, że mimo iż SEPULTURA określiła na niej w pełni swoją tożsamość to jednocześnie ta płyta była początkiem końca tego zespołu. Przynajmniej dla mnie – bo „Roots” była pierwszą ich płytą, która w pełni mnie nie przekonała, a albumy po odejściu Maxa to już niestety druga liga. Tak, wciąż je kupuję, są wśród nich lepsze i gorsze, ale do żadnej nie wracam i żadna z nich mocniej nie zapadła mi w pamięci. 

    Jednym z problemów późniejszej Sepultury jest marny wokalista. Nawet nie pamiętam jak ten krzykacz się nazywa i nie chce mi się sprawdzać – ale jego matowy, pozbawiony polotu i bezbarwny krzyk na pewno nie pomaga, nawet w momentach gdy muzyce udaje się wybić ponad przeciętność. Na scenie też bieda. Ten wielki potężny chłop sprawia wrażenie zawstydzonego, pozbawionego pewności siebie i charyzmy. W ogóle dziś Sepultura na żywo brzmi jak cover band prawdziwej Sepultury, o czym miałem okazję w ciągu ostatnich lat przekonać się kilkakrotnie.
    Pomimo tych wszystkich ciepłych słów, które napisałem pod adresem „Chaos A.D.” to nie wracam do niej z taką przyjemnością jak do poprzednich krążków SEPULTURY. Ta skakano-bujana estetyka, które pobrzmiewa pomiędzy naprawdę solidnymi riffami i mistrzowskimi wokalami odpowiada mi dużo mniej, niż brutalne thrash metalowe granie z poprzednich płyt, które poziomem niemal dorównywało Slayerowi. 
    Bez względu na moje aktualne preferencje i upodobania (które przecież mogę się jeszcze w kolejnych latach zmieniać) zdecydowanie zaliczam „Choas A.D.” do najważniejszych metalowych albumów pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych.

    3 KOMENTARZE

    1. Ze wszystkim się tu zgodzę…poza jednym 🙂 Wracam do tej płyty bardzo często i Roots jednak dla mnie był tak genialnym albumem, że stawiam go w prywatnym TOP10 🙂 Ja na chwilę po tych płytach odszedłem w kierunku Biohazard, Senser, Flap Jack, Agressiva 69 i faktycznie gdzieś tam była deskorolka…ale u moich kumpli, bo ja w tym czasie bawiłem się w lanie po mordach na stadionach 😀 No ale muzycznie na pewno i Chaos A.D i Roots miały na mnie kolosalny wpływ.

      Po latach to odejście w kierunku HC uważam jako chwilową schizmę, ale to były piękne czasy… 😉

    2. Dla mnie liczą się tylko materiały do "Arise" włącznie. Na "Chaos A.D." tylko dwa pierwsze utwory robią wrażenie. Potem panowie brną w jakieś aranżacyjne mielizny.

    ZOSTAW ODPOWIEDŹ

    Proszę wpisać swój komentarz!
    Proszę podać swoje imię tutaj