Dragon to dla mnie prawdziwa legenda polskiej sceny metalowej. O ich trzy pierwsze płyty na CD biłem się swego czasu na Allegro z takim samym zaangażowaniem jak o największe metalowe perełki fonograficzne, które umknęły mi w chwili premiery.
Czy przepłaciłem? To dziś nie ma absolutnie żadnego znaczenia, bo wydanych kwot już nie pamiętam, a do „klasyki Dragona” powracam regularnie z ogromną przyjemnością. I nie jest to przyjemność podyktowana siłą sentymentu, bo ja na Dragonie wcale się nie wychowałem i tak naprawdę mocniej wgryzłem się w ich dokonania dopiero na przełomie wieków. Poznając płyty Dragona, nie miałem z tyłu głowy „dobre, jak na polską kapelę”, ani nie odurzałem się wspomnieniami ich koncertów z lat 80. Jestem więc młodym fanem Dragona drugiego pokolenia, co może brzmieć dziwnie, biorąc pod uwagę, że ich muzyka towarzyszy mi od 25 lat.
Przed nami trasa koncertowa zespołu, którą chciałbym Wam szczególnie polecić. Chłopaki są w wybornej formie scenicznej, czego w ubiegłym roku doświadczyłem dwukrotnie. W 2024 roku widziałem, lekko licząc, ponad 100 koncertów i kto wie, czy właśnie Dragon grający w warszawskiej Hydrozagadce nie był spośród nich najlepszy. Chłopaki emanowali taką energią i radością grania, jakby wcale nie powrócili po latach, ale dopiero założyli zespół i z młodzieńczą werwą chcieli oznajmić światu jego potęgę. Drugi świetny koncert, skoncentrowany na swojej wczesnej twórczości, zagrali w Byczynie i tam również bawiłem się wybornie.
Ostatnio kolega zwrócił mi uwagę, że przecież Fazi jest jedynym koncertującym muzykiem ze starego Kata. Podczas gdy muzycy sesyjni, którzy grali u boku Romana, próbują wypłynąć na jego legendzie, tworząc zespoły takie jak Popiór czy Namor (nie wiem, czy dobre, bo żadnego z nich jeszcze nie słuchałem), tak Fazi stoi w cieniu, grając sobie w Dragonie, który jednak na każdym koncercie składa hołd Romanowi, coverując utwory Kata z pełnym przekonaniem i przywołując ich pierwotnego ducha chyba w bardziej przekonujący sposób niż ktokolwiek inny.
- 21.02. Kraków, Żaczek
- 22.02. Stalowa Wola, SDK
- 28.02. Legnica, Spiżarnia
- 01.03. Łódź, Warkot
- 11.04. Gdańsk, Drizzly Grizzly
- 12.04. Szczecin, Kosmos
- 09.05. Białystok, Sześcian
- 10.05. Lublin, Zgrzyt
Znowu ten Roman… Bożek religijny wąskiej grupy, ale głośno szczekających polskich metalowców, którzy są tak ściśle związani z wyznawaniem wyidealizowanych autorytetów, że nawet w metalu… ba! W black metalu wyżłobili sobie bałwana, do którego nawracają, i którego głoszą. Dla mnie to są „katolicy”, czyli wyznawcy Kata. Mamy też w naszym kraju wyznawców Furii, którzy pod względem natarczywości są odzwierciedleniem chyba raczej świadków Jehowa, niż nurtu Roman-Catholic (Roman z Kata). Polak-katolik, nawet w black metalu… Kat nie był nigdy projektem black metalowym. Dla mnie to są jakieś rockowe balladki, ale wg Metal Archives jest to coś wyższego, bo thrash metal, ale i tak daleko mu do black metalu. Jeśli mówimy nie o lirycznej, ale o technicznej warstwie to Kat nigdy nie miał z blackiem nic wspólnego. Bo lirycznie black metalowe to mogą być nawet jakieś disco-polowe shity, ale kogo to obchodzi? I specjalnie piszę ten komentarz pod wpisem nie poświęconym stricte Romanowi, by nie jątrzyć „black metalowców – katolików” zakochanych w świętej pamięci tego dostojnego artysty. Ciekawego muzyka, który nigdy nie tworzył black metalu, a w skali globalnej – nic istotnego. Ale bywałem na koncertach… Bez tej całej pseudo-metalowo-religijnej zgrai nie byłaby to najgorsza nuta. Sorry za wiadro zimnych fekaliów na głowy tych wszystkich sierot, wśród których są moi przyjaciele, które wylałem w tym stwierdzeniu, ale prawda czasem boli. Mamy na podwórku mnóstwo legend, które zasługują na zdecydowanie większy szacunek, jak choćby Mgła, która rykoszetem spowiła cały świat black metalowy, do tego stopnia, że powstają zacne zespoły naśladowców, którzy realnie poszerzają dno ekspresji tego gatunku.