GRUZJA – KONIEC WAKACJI

2

Nie będą owijał w bawełnę „Koniec wakacji” – czwarty już album GRUZJI rozwalił mnie na łopatki.

Miałem okazję posłuchać tej płyty już kilka miesięcy temu, nawet przed jej oficjalną premierą. Wydała mi się ciekawa i perspektywiczna, ale obiecałem sobie, że do pełnej kontemplacji przysiądę dopiero gdy ją odpalę z fizycznego nośnika (taki dziaderski fetysz). Z różnych względów droga płyty do mojego odtwarzacza się wydłużyła i ostatecznie trafiła do mnie dopiero wczoraj. Trafiła i pochłonęła bez reszty, zafascynowała i opętała.

Fanem zespołu jestem od czasu „I iść dalej”, debiutu z 2019 roku, który stał się dla mnie płytą bardzo osobistą, intymną wręcz. Zadecydował o tym zwykły przypadek, bo przecież zespół nie mógł mieć intencji, ani świadomości wpasowania swojej muzyki i tekstów w moje doświadczenia. Tak się jednak złożyło, że debiut Gruzji rozbrzmiał na zgliszczach mojego świata, podał mi rękę i wyciągnął mnie spod nomen omen gruzów rzeczywistości, które mi się wówczas zawaliła. I takie płyty pozostają z nami już do końca życia, nawet wtedy gdy wiążą się z najgorszymi koszmarami, bo z perspektywy czasu pozwalają je okiełznać, oswoić, wyrwać wspomnieniom i osadzić na bezpiecznym cokole sztuki, która nawet jeśli angażuje pozwala zachować dystans, nie będąc częścią nas samych, lecz owocem zewnętrznej kreacji.

No ale o „I iść dalej” już kiedyś pisałem więc nie ma sensu się powtarzać. Dziś króluje „Koniec wakacji”, na której chłopaki zrobili kilka siedmiomilowych kroków od roku 2019 rozwijając swój przekaz właściwie w każdym aspekcie. Bo o ile w przypadku debiutu można się spierać czy poszerza granice black metalu, czy wcale black metalem nie jest – tak „Koniec wakacji” idzie o wiele dalej, śmiało porzucając wszelkie granice stylistyczne, wyślizgując się nie tylko metalowej, ale nawet rockowej estetyce.

W efekcie wyszła płyta pozornie niespójna, chaotyczna, naszpikowana cytatami, trawestująca nie tyle popkulturę co fragmenty osaczającej nas rzeczywistości. Chłopaki czasami ocierają się o poetykę Piersi i ich pamiętnej płyty „My już są Amerykany” z 1993 roku, ale też nie do końca – bo mimo wszystko „Koniec wakacji” jest płytą poważniejszą, inteligentniejszą, mniej kabaretową, bardziej niepokojącą. Nawet jeśli miejscami bawią się w żonglerkę płonącymi pochodniami jadąc rowerem na tylnym kole po linie rozwieszonej nad fosą wypełnioną czerwoną oranżadą, w której pływają napompowane krokodyle, to i tak w tej przaśnej wesołkowatości widać pęknięcia. A z nich spoziera nieokrzesane szaleństwo, ten niepokorny duch rebelii potrafiący słuchaczowi wymierzyć siarczystego liścia i splunąć mu w twarz.

Poza stylistycznym eklektyzmem „Koniec wakacji” charakteryzuje bezkompromisowa przewrotność, bez respektu dla poczucia dobrego smaku, niby chamska, ale jednak wyrafinowana, inteligentna i podszyta gorzkim cynizmem. I w tym dostrzegam inspirację Type O Negative, który (szczególnie w początkowej fazie) pięknie się taką konwencją bawił nie dając się łatwo zaszufladkować i wcisnąć w ramy określonej estetyki. W „Końcu wakacji” dostrzegam też pewną teatralność, ekspresyjną fasadowość, która rzuca fałszywe tropy, nieskrępowaną zabawę konwencją i bardzo inteligentny dialog z odbiorcą – podrzucanie mu raz brzytwy, a raz miecza ze styropianu. Raz granat bez zawleczki, innym razem psie gówno pokryte złotym lakierem do paznokci.

„Koniec wakacji” to płyta wielopoziomowa, bo można przecież można porzucić wszelkie analizy, próby dzielenia włosa na czworo i skoncentrować się na aspekcie czysto rozrywkowym. Jest tu kilka potencjalnych koncertowych hitów, które porywają swoją chwytliwością, jest sporo fraz do śpiewania pod prysznicem. Można też potańczyć! Najlepiej jednak nie z partnerką, ale z samodzielnie sklejonym samolotem – tekturowym dwupłatowcem z czasopisma „Mały Modelarz” wydawanym od 1957 roku przez Ligę Obrony Kraju.

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj