INCARNAL: Z miłości do death metalu

2

INCARNAL to zespół z Puław, który ma na swoim koncie już dwie płyty. Drugi krążek „Hexenhammer” wydany został dwa lata temu własnym sumptem, a w ubiegłym roku powrócił za sprawą coraz prężniej działającej Via Nocturna

Estetyczna okładka i profesjonale wydanie dość szybko zachęciły mnie by wepchnąć CD do odtwarzacza – a ostatnio dostaję tyle płyt i demówek, że naprawdę mam w czym wybierać. INCARNAL gra death metal – stylistycznie niezbyt oryginalny i niezbyt wyszukany, ale realizatorsko i instrumentalnie stojący na poziomie więcej niż dobrym.
Podoba mi się brzmienie tego krążka – czyste, ale nie sterylne, gęste i mroczne, ale nie podpadające w modną dziś oldschoolowość, będącą często zasłoną dymną, skrywającą niedostatki warsztatowe.
Tymczasem na „Hexenhammer” słychać, że muzycy nie tylko potrafią grać, ale też tworzyć dobre kompozycje. Co z tego, że ta muzyka jest mało odkrywcza skoro słucha się jej z przyjemnością, dzięki interesującym aranżacjom, zmianom tempa, potężnym riffom, błyskotliwym partiom solowym i porządnym wokalizom.
Jeśli mowa o inspiracjach – ja najwięcej na „Hexenhammer” słyszę MORBID ANGEL – nieraz ten duch Amerykanów tylko się unosi, innym razem – jak choćby w „Masquerade in the House of Gods” skojarzenia są wręcz nachalne. Podobają mi się wokale, którym manierą (bo nie barwą) chyba też najbliżej do Vincenta. W melodyjnych i dłużej wybrzmiewających partiach moje skojarzenia biegną w kierunku Vital Remains, a w tych szybszych i bardziej bezwzględnych kłania się Immolation.
Co ważne jednak na „Hexenhammer” słychać pasję i radość grania, która z pewnością udzieli się słuchaczom jeśli ten death metal kochają choć w połowie tak mocno jak twórcy tego krążka. Ja kocham, więc słucha mi się tej płyty wybornie. Czy będę do niej wracał? Tego nie jestem pewien, ale dziś już chyba z piąty raz kręci się w moim odtwarzaczu i z każdym odsłucham coraz bardziej zyskuje.
Jeszcze taka mała ciekawostka. Pamiętacie MORTAL SLAUGHTER (też z Puław) i ich kasetę „Lepers” z Baron Records? Na okładce mieli profil paskudnego ryja, za którym zatęskniłem dopiero gdy po prawie dwóch dekadach wyszła reedycja CD i nie zobaczyłem go na froncie. Wcale nie byli oryginalni – wokal kojarzył się z Obitaury, a co drugi riff wydawał się albo znajomy, albo ukradziony od Slayer. Cóż z tego, skoro słuchało się tego znakomicie i wciąż z dziką rozkoszą wracam do tego materiału. A wspominam o tej kapeli nie przez przypadek, bo ponoć basista INCARNAL jest synem wokalisty MORTAL SLAUGHTER.
Historia zatacza koło – miłość do death metalu przeszła z ojca na syna, obaj tworzą muzykę i robią to równie dobrze, na miarę swoich czasów. Pozostaje mi życzyć i sobie i INCARNAL bym za 23 lata odpalił „Hexenhammer” i słuchał jej z równą przyjemnością jak dziś słucham „Lepers”, która obiektywnie oceniając, warsztatowo i realizatorsko jest materiałem dużo słabszym. Jest jednak świadectwem tamtych czasów – przejawem młodzieńczego zapału i nieco naiwnej miłości do ekstremalnego metalu. INCARNAL sprawia wrażenie bardziej profesjonalnego, wyrachowanego i świadomego – ale ta naiwna miłość do death metalu wciąż jest ta sama. Ja to kupuję, bo młodzieńczy zapał do tej muzyki wciąż mnie nie opuszcza.

2 KOMENTARZE

  1. Powiem szczerze – dla mnie właśnie takie krążki są powodem dla którego jakiś czas temu praktycznie odpuściłem sobie współczesny Death Metal. Wychodzi tych płyt na tony, sprawdzam porządniej co pięćdziesiątą i raz na mniej więcej kilkanaście miesięcy trafia się coś co stawiam na półce, bo jest tego zwyczajnie warte.
    Ze względu na miałkość tej współczesnej sceny zrobiłem zwrot przez sztag w kierunku starych nagrań heavy, power, speed i thrash metalowych znajdując tam w satysfakcjonującej ilości to czego deficyt tak boleśnie odczuwam obcując z aktualnie powstającym Death Metalem, tj. elektryzujące riffy, niespożyte pokłady energii, świeżości i momentalnie wyczuwalną pasję zamiast cedzenia, cyzelowania i dłubania przy każdym dźwięku oraz oglądania się na jakąś stylizację (to ostatnie zwłaszcza w przypadku oldskula, ZWŁASZCZA szwedzkiego).
    Do "Hexenhammer" robiłem kilka podejść, ponieważ od końca ubiegłego roku cedek z tym materiałem złowrogo na mnie łypie z regału w jednym z regularnie odwiedzanych warszawskich komisów, ale za każdym razem wymiękałem przy drugim/trzecim kawałku. Słyszę wpływy MORBID ANGEL i NILE, ale również wyraźny deficyt talentu w zestawieniu z klasykami, którzy i tak nigdy nie należeli do moich faworytów (wolę , POSSESSED, CIANIDE, MASTER, AUTOPSY, DEICIDE, CANNIBAL CORPSE, GRAVE, SINISTER czy ASPHYX).
    Jeśli zostajemy w Polsce, wybieram siedemsetne przesłuchanie "Diabolic Impious Evil" zamiast mocowania się z ostatnią płytą INCARNAL, której największą zbrodnią jest nijaka poprawność lub jak kto woli poprawna nijakość.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj