INCARNAL to zespół z Puław, który ma na swoim koncie już dwie płyty. Drugi krążek „Hexenhammer” wydany został dwa lata temu własnym sumptem, a w ubiegłym roku powrócił za sprawą coraz prężniej działającej Via Nocturna
Estetyczna okładka i profesjonale wydanie dość szybko zachęciły mnie by wepchnąć CD do odtwarzacza – a ostatnio dostaję tyle płyt i demówek, że naprawdę mam w czym wybierać. INCARNAL gra death metal – stylistycznie niezbyt oryginalny i niezbyt wyszukany, ale realizatorsko i instrumentalnie stojący na poziomie więcej niż dobrym.
Podoba mi się brzmienie tego krążka – czyste, ale nie sterylne, gęste i mroczne, ale nie podpadające w modną dziś oldschoolowość, będącą często zasłoną dymną, skrywającą niedostatki warsztatowe.
Tymczasem na „Hexenhammer” słychać, że muzycy nie tylko potrafią grać, ale też tworzyć dobre kompozycje. Co z tego, że ta muzyka jest mało odkrywcza skoro słucha się jej z przyjemnością, dzięki interesującym aranżacjom, zmianom tempa, potężnym riffom, błyskotliwym partiom solowym i porządnym wokalizom.
Jeśli mowa o inspiracjach – ja najwięcej na „Hexenhammer” słyszę MORBID ANGEL – nieraz ten duch Amerykanów tylko się unosi, innym razem – jak choćby w „Masquerade in the House of Gods” skojarzenia są wręcz nachalne. Podobają mi się wokale, którym manierą (bo nie barwą) chyba też najbliżej do Vincenta. W melodyjnych i dłużej wybrzmiewających partiach moje skojarzenia biegną w kierunku Vital Remains, a w tych szybszych i bardziej bezwzględnych kłania się Immolation.
Co ważne jednak na „Hexenhammer” słychać pasję i radość grania, która z pewnością udzieli się słuchaczom jeśli ten death metal kochają choć w połowie tak mocno jak twórcy tego krążka. Ja kocham, więc słucha mi się tej płyty wybornie. Czy będę do niej wracał? Tego nie jestem pewien, ale dziś już chyba z piąty raz kręci się w moim odtwarzaczu i z każdym odsłucham coraz bardziej zyskuje.
Jeszcze taka mała ciekawostka. Pamiętacie MORTAL SLAUGHTER (też z Puław) i ich kasetę „Lepers” z Baron Records? Na okładce mieli profil paskudnego ryja, za którym zatęskniłem dopiero gdy po prawie dwóch dekadach wyszła reedycja CD i nie zobaczyłem go na froncie. Wcale nie byli oryginalni – wokal kojarzył się z Obitaury, a co drugi riff wydawał się albo znajomy, albo ukradziony od Slayer. Cóż z tego, skoro słuchało się tego znakomicie i wciąż z dziką rozkoszą wracam do tego materiału. A wspominam o tej kapeli nie przez przypadek, bo ponoć basista INCARNAL jest synem wokalisty MORTAL SLAUGHTER.
Historia zatacza koło – miłość do death metalu przeszła z ojca na syna, obaj tworzą muzykę i robią to równie dobrze, na miarę swoich czasów. Pozostaje mi życzyć i sobie i INCARNAL bym za 23 lata odpalił „Hexenhammer” i słuchał jej z równą przyjemnością jak dziś słucham „Lepers”, która obiektywnie oceniając, warsztatowo i realizatorsko jest materiałem dużo słabszym. Jest jednak świadectwem tamtych czasów – przejawem młodzieńczego zapału i nieco naiwnej miłości do ekstremalnego metalu. INCARNAL sprawia wrażenie bardziej profesjonalnego, wyrachowanego i świadomego – ale ta naiwna miłość do death metalu wciąż jest ta sama. Ja to kupuję, bo młodzieńczy zapał do tej muzyki wciąż mnie nie opuszcza.
Ocho, widzę, że kolejny krążek trzeba będzie nabyć 😉
Powiem szczerze – dla mnie właśnie takie krążki są powodem dla którego jakiś czas temu praktycznie odpuściłem sobie współczesny Death Metal. Wychodzi tych płyt na tony, sprawdzam porządniej co pięćdziesiątą i raz na mniej więcej kilkanaście miesięcy trafia się coś co stawiam na półce, bo jest tego zwyczajnie warte.
Ze względu na miałkość tej współczesnej sceny zrobiłem zwrot przez sztag w kierunku starych nagrań heavy, power, speed i thrash metalowych znajdując tam w satysfakcjonującej ilości to czego deficyt tak boleśnie odczuwam obcując z aktualnie powstającym Death Metalem, tj. elektryzujące riffy, niespożyte pokłady energii, świeżości i momentalnie wyczuwalną pasję zamiast cedzenia, cyzelowania i dłubania przy każdym dźwięku oraz oglądania się na jakąś stylizację (to ostatnie zwłaszcza w przypadku oldskula, ZWŁASZCZA szwedzkiego).
Do "Hexenhammer" robiłem kilka podejść, ponieważ od końca ubiegłego roku cedek z tym materiałem złowrogo na mnie łypie z regału w jednym z regularnie odwiedzanych warszawskich komisów, ale za każdym razem wymiękałem przy drugim/trzecim kawałku. Słyszę wpływy MORBID ANGEL i NILE, ale również wyraźny deficyt talentu w zestawieniu z klasykami, którzy i tak nigdy nie należeli do moich faworytów (wolę , POSSESSED, CIANIDE, MASTER, AUTOPSY, DEICIDE, CANNIBAL CORPSE, GRAVE, SINISTER czy ASPHYX).
Jeśli zostajemy w Polsce, wybieram siedemsetne przesłuchanie "Diabolic Impious Evil" zamiast mocowania się z ostatnią płytą INCARNAL, której największą zbrodnią jest nijaka poprawność lub jak kto woli poprawna nijakość.